publikacja 29.08.2019 00:00
Sytuacja, w jakiej znaleźli się we wrześniu 1939 r. obrońcy Polski, przypominała biblijny kataklizm i antyczną tragedię zarazem.
reprodukcja roman koszowski /foto gość
Nalot niemieckich bombowców na Wieluń rozpoczął II wojnę światową. Jego skutkiem było zniszczenie zabudowy miejscowości w 75 proc., ze szpitalem i zabytkami włącznie.
Mija dokładnie 80 lat od tragicznego września, który zakończył zaledwie 20-letni czas świeżo odzyskanej polskiej niepodległości. Jako pierwsi stawiliśmy opór niemieckiej machinie wojennej i ponieśliśmy klęskę. Kampania wrześniowa mogła zakończyć się innym wynikiem tylko w jednym przypadku: gdyby alianci faktycznie, a nie tylko deklaratywnie przystąpili wówczas do wojny. Niestety, zostaliśmy sami pomiędzy dwoma agresorami. To, co przez miesiąc działo się na ziemiach polskich, można określić jednym słowem: potop. Taki też tytuł nosi nowa książka Kacpra Śledzińskiego, podążającego szlakiem bojowym wrześniowych obrońców Polski.
Wydaje się, że o tamtej kampanii powiedziano już wszystko. Napisano setki książek, nakręcono dziesiątki filmów. W sieci działa prężne środowisko pasjonatów wojskowości spierających się o detale poszczególnych bitew, znających na pamięć dane taktyczno-techniczne broni i nazwiska dowódców. Ale równocześnie, z upływem lat, rośnie w siłę inna grupa, zapewne liczniejsza, której wystarczy kilka obiegowych sądów na temat września ’39: o głupocie ówczesnych polityków, nieudolności dowódców, deficycie odwagi, słabości wyszkolenia żołnierzy. Wszystko to składa się na obraz bezsensownej „wojenki”, z ułanem atakującym niemieckie czołgi na pierwszym planie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.