publikacja 14.07.2010 12:41
Mówią, że witraże są jak święci, od których bije Boży blask. To prawda, ale co w takim razie powiedzieć o ikonach?
ks. Roman Tomaszczuk/GN Krystyna Bielejewska jest autorką kilkunastu ikon
A gdyby tak zapisaną deską zastąpić kolorowe szkło ułożone w tajemnicę obecności Boga i Świętych Obcowania? Albo jeszcze więcej! Gdyby ta deska, pokryta liniami i barwami z tego świata, świat ten sakralizowała? Czy to możliwe?
Klub
Około roku 1500 przy Bramie Strzegomskiej w Świdnicy ufundowano kaplicę bramną. Dedykowano ją św. Barbarze. Jednonawowe gotyckie wnętrze napełniło się dymem kadzideł, śpiewem mieszczan i szeptem łacińskich modlitw. Po 100 latach od powstania kaplica nie wytrzymała naporu nawałnicy. Zniszczona przez wichurę w 1599 r., kolejne 100 lat czekała na odbudowę. Reformacja nie sprzyjała trosce o miejsca kultu świętych. Niemniej w 1691 r. w kaplicy znowu słychać było katolickie teksty uwielbienia i chwały zanoszone przed tron Boga. Po kolejnym półwieczu ewangelicy przejęli obiekt i uczynili z niego ewangelicki kościół garnizonowy. Najgorsze jednak dopiero nadciągało. W roku 1818 zdecydowano, że budynek można wyłączyć ze służby Bożej. Urządzono w nim magazyn. Potem dodatkowo, żeby zwiększyć powierzchnię użytkową, wnętrze podzielono na trzy kondygnacje. Dzisiaj w „Baszcie” przy ul. Zamkowej mieści się m.in. dyskoteka i klub Naczelnej Organizacji Technicznej.
ks. Roman Tomaszczuk/GN Emmanuel Marianny Kulmatyckiej Intuicja
Warsztaty ikonograficzne potrzebują przestrzeni. Uczestnicy muszą mieć nieskrępowany dostęp do swoich „desek”, i to przez kilkanaście godzin dziennie w ciągu dwóch tygodni. – Mój Emmanuel wymaga ode mnie wiele cierpliwości – mówi Marianna Kulmatycka. – Żeby oddać rysy młodego Jezusa, wpadam co chwilę do kościoła na Marksa – wyznaje, używając starej nazwy ulicy Kotlarskiej, przy której znajduje się kościół pw. św. Józefa, w którym trwa całodzienna adoracja Najświętszego Sakramentu. – Tam wpatruję się w Jego rysy, oczami serca rzecz jasna, a potem dopadam do mojej deski i próbuję oddać to, co zobaczyłam wewnętrznie – zdradza, po czym rozgląda się wokół i dodaje: – To miejsce zaczyna się zmieniać. Odkąd piszemy tu swoje ikony, te mury zaczynają odżywać – milknie, nie wyjaśniając, co ma na myśli. Pochyla się nad swoim Emmanuelem, który coraz bardziej przypomina młodego Jezusa.
Wątek, którego nie dokończyła, przemiana przestrzeni klubu NOT, jest faktem. Organizatorzy trzeciej już edycji warsztatów ikonograficznych znaleźli bardzo dobre miejsce do ich przeprowadzenia. Dawna kaplica św. Barbary doskonale rezonuje. Wybrzmiewa muzyką ikon, wzmacnia doświadczenie, które staje się udziałem piszących ikony. Po raz kolejny można się przekonać, że świętość to nie jest tylko idea. To rzeczywistość, która wyciska swoje znamię także na materii.
ks. Roman Tomaszczuk/GN Św. Grzegorz Peradze został zamordowany w Auschwitz Modlitwa
Ostatnio wersety psalmów były recytowane w Baszcie prawie 200 lat temu. A jednak gotyckie sklepienia krzyżowo-żebrowe nieustannie upominają się o swoje. Przecież zostały ułożone, by dać schronienie Obecności. Strzeliste ostrołuki okien wciąż zachęcają do modlitewnego złożenia dłoni. Jednak gospodarze tego miejsca uczynili swe serca nieczułymi na kamienne wołanie murów. Pewnie nie mieli wyjścia, skoro potrzebują go do swoich ważnych celów. Ale goście, ludzie ikon, nie są zobligowani przyjętymi ustaleniami historii. Mogą wejść w gotycki świat z tym, co niosą w swoim sercu.
– Jestem na warsztatach po raz drugi – mówi Krystyna Bielejewska. – Rok temu poznałam technikę. Teraz chcę iść dalej, by nie tylko ręka, ale umysł i serce podążały za znakami linii i kolorów. Tak rodzi się szept modlitwy – zauważa. – Pisanie ikon jest mi potrzebne dla mojego duchowego rozwoju. Jestem przekonana, że tego właśnie chce dla mnie i ode mnie Bóg. On na tym etapie życia daje mi to, co najlepiej zaspokoi moje pragnienia – przekonuje, chwytając za pędzel, ale zanim dotknie nim powierzchni deski, rzuca: – Rozmawiam z tym, kogo wizerunek piszę, a on okrywa moje serce ciszą. Potem – gdy wracam do świata – to, co najważniejsze, nabiera wyrazistości i pociąga, a to, co błahe i drugorzędne, znajduje sobie właściwe miejsce – kończy pochylona nad spojrzeniem Pantokratora.
Gdy pojawia się kreska na wizerunku, jej usta układają się do słów chwały i uwielbienia. A te, chociaż bezgłośne, wypełniają przestrzeń Baszty. Stają się cudownym eliksirem przywracającym murom nie tyle młodość, co sens.
Widzący
On mistrz świdnickich czekoladek. Ona emerytka z Żarowa. Oboje zakochani w sztuce, chociaż każde z innych powodów. Spotkali się na warsztatach pisania ikon jak pozostałe 15 osób, popychani jednym pragnieniem, by pod kierunkiem Michała Boguckiego odkrywać świat, w którym wszystko jest podporządkowane Obecności. - U mnie zaczęło się wiele lat temu od Całunu Turyńskiego - wspomina Wanda Hüpner. - Zostałam porażona mocą tego wizerunku. Owocem kontemplacji twarzy Zabitego było to, że On we mnie ożył. Dlatego postanowiłam Go namalować… z otwartymi oczami - wspomina początek swojej przygody z malarstwem sakralnym. Teraz sięga po farby i pędzle, żeby stawać w obecności Boga żyjącego w jej sercu.
- Namalowałem w życiu może z siedem obrazów - zaczyna swoją opowieść Jacek Sikora. - Co jakiś czas przychodzi na mnie niepohamowana potrzeba, by zmierzyć się z malarstwem. Tym razem jest to ikona - precyzuje. Sikora, znany cukiernik, zdecydował się na kopiowanie ikony Jerzego Nowosielskiego, bo fascynuje go w nim jego prostota i siła wyrazu. - Zresztą do czasu renesansu sztuka niosła ze sobą coś więcej niż tylko odwzorowanie rzeczywistości albo płytkie wrażenia emocjonalne. Tak długo, jak długo była na usługach sacrum, potrafiła otworzyć człowieka na transcendencję. Potem, gdy się emancypowała, przestała być zdolna do wyrażania tego, co niewyrażalne – milknie uderzony skojarzeniem, że miejsce, w którym napisał pierwszą w swoim życiu ikonę, było gotycką kaplicą. Pochodzi z czasów, gdy Panu Bogu przez sztukę było najbliżej do człowieka.
ks. Roman Tomaszczuk/GN Ikona wykonana przez Jacka Sikorę Maswerk
Po polsku trzeba byłoby powiedzieć: laskowanie, a chodzi o kamienny wzór służący do podtrzymywania witraży. – Zaczęło się od cyklu wykładów na temat teologii ikony, jakie wygłosił w Miejskiej Bibliotece ks. Piotr Nikolski, prawosławny proboszcz ze Świdnicy – mówi Stanisław Sekuła, świdnicki artysta amator tworzący różną techniką: tuszem,
temperą, farbami olejnymi i akrylowymi. – Kiedy poznałem głębię ikony, zapragnąłem zmierzyć się z jej pisaniem – mówi, spoglądając na okno, w którym gotyckie maswerki od ponad 500 lat spełniają swoją służebną rolę. – Kiedyś w tych oknach były witraże. Dzisiaj są zwykłe szyby. Tak jest i z nami. Nasze życie mogą wypełniać bezbarwne wydarzenia, spotkania, myśli i zachowania, albo możemy mienić się tysiącem barw i sensem linii, które rysują w nas świat fascynujący swą perspektywą i siłą – decyduje się na porównanie. W jego ustach brzmi to o tyle przekonująco, że zasmakował goryczy bezbarwnego życia jako bezrobotny. – Byłem przybity całą sytuacją i wtedy z pomocą przyszła sztuka. Odkryłem ikony i świat, który mnie wyciszył, który przywraca pokój memu sercu – wyznaje.
Jak maswerk jest nieodzowny, by światło słońca mogło wypełnić wnętrze ciemnej katedry, tak bez prawdziwej sztuki trudno jest zachować sens ludzkiego życia. Dla wielu ikona staje się jedyną bramą, przez którą przechodzi się z potężną pewnością, że tuż za jej progiem spotka się Artystę. Mistrza tego i tamtego świata.