Zakopca czar

Piotr Drzyzga

Tydzień temu na antenie telewizji Polsat zadebiutował serial „Szpilki na Giewoncie”. Dziś przed nami odcinek drugi. Tylko, czy warto go oglądać?

Zakopca czar

Moda na góralszczyznę ma się w kraju nad Wisłą świetnie mniej-więcej od czasów Młodej Polski. Nie dziwi więc fakt, iż współczesne media starają się ową koniunkturę na góralskie klimaty maksymalnie wykorzystać. Poza powtarzanym w telewizji na okrągło serialem „Janosik” mieliśmy już m. in. falę muzyki folkowej z Brathankami, Golcami i Zakopowerem na czele oraz prawdziwy zalew reklam, bazujących na gwarowych zwrotach i najbardziej rozpowszechnionych stereotypach.

Jak zauważył doktor Kazimierz Sikora w tekście „Harnaś pod budką z piwem”: „góral jest dobry na wszystko, jako że z równym powodzeniem zajmował się reklamowaniem margaryny (Mos Kame, cosik dostanies), mleka (takiego że hej!), sosów, medykamentów (Cosik mie w krzizach łomie), farb emulsyjnych (Maryś, ino roz!), kołder i bielizny pościelowej, nawet samochodów i akumulatorów (To jo se zapole!)”. Teraz przyszedł czas na współczesny serial komediowo-obyczajowy.

Po obejrzeniu pierwszego odcinka „Szpilek na Giewoncie” miałem mieszane uczucia. Z jednej strony sam pomysł na fabułę i kilka postaci jest tu świetnych - gorzej z realizacją. Ale po kolei…

Główna bohaterka serialu zmuszona jest przenieść się z centrali warszawskiej agencji reklamowej do oddziału w Zakopanem. Nie wiem, w jaki sposób przebiegała realizacja zdjęć, ale mam wrażenie, że twórcy, nie mogąc się już doczekać wyjazdu do „Zakopca”, na szybko i byle jak nakręcili warszawskie sekwencje, by jak najszybciej móc znaleźć się na Podhalu. Przykro to pisać, ale w „Szpilkach…”, w amatorski sposób, wpleciono w akcję najgorsze retrospekcje jakie w życiu oglądałem na ekranie.

Sceny w górach wizualnie są natomiast prześliczne. Momentami nawet… aż za bardzo. Widząc bijące po oczach nasyconymi kolorami kadry od razu domyślamy się, że były one kręcone z myślą o zwiastunach, które Polsat emitował bez opamiętania od połowy wakacji. Jest też „perełka” z pociągiem: przesadnie wyeksponowane i podkolorowane logo pewnego znanego przewoźnika kolejowego, to kwintesencja kiepskiego product placement, z którego polskie telewizje niestety słyną nie od dziś i jak widać, nadal kontynuują tę niechlubną tradycję.

Wpadki i scenariuszowe płycizny zauważyła także dziennikarka "Metra", Dorota Szymborska. W tekście wymownie zatytułowanym "Precz z Giewontu" stwierdziła nawet: "takiego kitu dawno nie widziałam"! Nie mam zamiaru bronić najnowszej polsatowskiej produkcji, ale trzeba przyznać, iż poza minusami (gagi o wbijaniu w pośladki pilnika do paznokci pomińmy milczeniem) serial ma też i kilka plusów. A precyzyjniej: kilka postaci, które – miejmy nadzieję – w kolejnych odcinkach będą błyszczeć tak samo, jak w pierwszym epizodzie. Szczególnie udana jest rola Małgorzaty Pieczyńskiej.

Obsadzana dotąd jako posągowa piękność lub cyniczna bizneswoman, w „Szpilkach na Giewoncie” wciela się w postać naiwnej, poczciwej, a przy tym przezabawnej wiejskiej baby, której życiowym powołaniem zdaje się być dokarmianie wszystkich kwaśnicą i „łoscypeckami”. Także grająca pyskatą buntowniczkę Joanna Kulig oraz pozujący na rozmemłanego szefa-lenia Piotr Zelt spowodowali, że - mimo wszystko - zasiądę dziś chyba jednak o 22:00 przed telewizorem. Dla nich warto!

A przy okazji: wszystkim Państwu polecam publikację pt. „Mity i rzeczywistość zbójnictwa na pograniczu polsko-słowackim w historii, literaturze i kulturze”. To właśnie z niej pochodzi cytowany wyżej tekst „Harnaś pod budką z piwem” i nie jest on jedynym godnym uwagi artykułem tam zawartym. Historia zbójnictwa, losy i skarby Ondraszka, czy wreszcie „Motyw zbójnika Janosika w polskim filmie i telewizji” – wszystko to znajdą Państwo w wydanej przez Podhalańską Państwową Wyższą Szkołę Zawodową w Nowym Targu książce, którą zupełnie darmowo i legalnie można w PDF-ie przeczytać lub ściągną sobie ze strony uczelni. Wystarczy kliknąć tutaj