Metoda Grossa

Andrzej Grajewski

publikacja 19.01.2011 12:24

Jan T. Gross zdobył sławę, pieniądze i prestiż, przekonując świat, że Polacy nie tylko pomagali Niemcom w organizacji zagłady Żydów, ale także na tym dobrze zarobili. Wkrótce wyjdzie jego nowa książka.

Metoda Grossa ipn/gn Prof. Jan Tomasz Gross w czasie promocji swej książki „Strach” w marcu 2008 r. w Lublinie

Książka „Sąsiedzi”, o wymordowaniu w lipcu 1941 r. Żydów z Jedwabnego, oraz „Strach”, o pogromie kieleckim w lipcu 1946 r., stały się światowymi bestsellerami i weszły do kanonu literatury o Zagładzie. Wkrótce wydawnictwo „Znak” opublikuje kolejną książkę Grossa pt. „Złote żniwa”, sugerującą, że Polacy nie tylko masowo kolaborowali z okupantami, ale po wojnie, jak hieny, rzucili się rozkopywać groby Żydów w poszukiwaniu złota i innych precjozów. Nie znam książki, a tylko jej tezy omawiane w mediach, więc nie podejmuję z nią polemiki. Chciałbym jedynie przypomnieć unikatowe cechy warsztatu naukowego Grossa.

Stronniczość i generalizacja
Podstawowymi cechami pisarstwa Grossa, które udaje, że spełnia kryteria stawiane pracom historycznym, są stronniczość i generalizacja. Nawet jeden z bardzo sprzyjających Grossowi recenzentów zauważył, że jego twórczość cechuje „naddatek interpretacji, wzmocnienie twierdzeń i rozszerzenie ich zakresu odniesienia ponad to, co ewidentnie udokumentowano”. W praktyce zaś sprowadza się do tego, że na podstawie jednostkowych, wyrwanych z szerszego kontekstu historycznego faktów buduje narrację pełną kategorycznych sądów, odnoszących się nie tylko do opisywanych zdarzeń, ale całego kraju i narodu.

Ze źródeł wyciąga jedynie informacje, które są dla niego wygodne, inne odrzuca. Tę metodę zastosował w „Sąsiadach” – książkę oparł głównie na relacji Szmula Wasersztajna, świadka wydarzeń w Jedwabnem, pomijając informacje z dokumentów zgromadzonych w czasie procesu, jaki w tej sprawie toczył się przed Sądem Okręgowym w Łomży w 1949 r., albo korzystając z nich bardzo wybiórczo. Dopiero gdy inni historycy sięgnęli do relacji Wasersztajna, okazało się, że została spisana w dwóch wersjach, przy czym każda z nich w istotny sposób różni się w szczegółach. Wasersztajn ocalał, ponieważ ukryło go wówczas polskie małżeństwo w Jedwabnem. Niewiele widział, choć opisuje różne wydarzenia, jakby był ich świadkiem. W rzeczywistości nie jest to jednak relacja świadka, ale także zapis tego, co usłyszał po latach. Gross wybrał z niej najbardziej dramatyczne opisy, bez próby weryfikacji, podkreślając, że to relacja naocznego świadka.

Wszyscy zeznający w tej sprawie mieszkańcy Jedwabnego mówili o sprawczej roli Niemców w czasie przygotowań do zbrodni w lipcu 1941 r., różnice były jedynie co do ich liczby. To, co było oczywiste dla wszystkich świadków wydarzeń, zostało całkowicie zlekceważone przez Grossa, m.in. zeznania kucharki gotującej tego dnia dla Niemców i twierdzącej, że było ich kilkudziesięciu. Gross ufa natomiast relacjom żydowskich świadków, których w ogóle tego dnia w Jedwabnem nie było, twierdzących, że Niemców nie widzieli.

Liczby według uznania
Gross w ogóle nie weryfikuje źródła tak wrażliwego, jakim jest ustna relacja, spisana po latach. Szerokim łukiem omija archiwa IPN, gdzie znajdują się setki dokumentów inaczej przedstawiających wydarzenia, o których pisze. Całkowicie zignorował wynik śledztwa IPN w sprawie mordu w Jedwabnem, wskazujący na decydującą rolę grup specjalnych SS oraz żandarmerii w tej zbrodni. Liczby przytacza według własnego uznania. W wyniku ekshumacji ustalono, że w stodole w Jedwabnem 10 lipca 1941 r. spalono ok. 300 osób. Gross nadal twierdzi, że liczba ofiar sięgała 1600. Założenie „Sąsiadów” opiera się na przekonaniu, że większość mieszkańców Jedwabnego uczestniczyła w mordowaniu swych żydowskich sąsiadów. Jakie autor ma na to dowody? Żadnych. Według zeznań, liczba Polaków uczestniczących w pilnowaniu Żydów, często na polecenie okupacyjnej władzy, oraz ich eskortowaniu do stodoły, gdzie zostali spaleni, wynosiła ok. 40 osób. W procesie w 1949 r. oskarżono 22 osoby, wyrok skazujący zapadł w stosunku do 10. To jednak nie przeszkadzało Grossowi dalej twierdzić, że to nie kilkanaście osób z Jedwabnego i okolicy, ale „mieszkańcy” wymordowali swoich sąsiadów.

Podobną metodę przyjmuje w „Strachu”, gdzie opisuje, skądinąd powszechnie znane, fakty dotyczące strasznego mordu na Żydach w Kielcach w 1946 r. Historycy szacowali, że w różnych fazach zbrodni uczestniczyło kilkaset osób. Po pogromie aresztowano około 100 osób. Gross jednak powtarza, że jedna czwarta mieszkańców Kielc, czyli blisko 12 tys. ludzi, brała w tym udział. Liczba jest absurdalna, zważywszy, że prokurator IPN prowadzący śledztwo dokonał pomiarów miejsc, w których rozgrywał się dramat. W jego ocenie, nawet zakładając, że były całkowicie wypełnione tłumem, nie mogło tam być więcej jak 500 osób. Nie przeszkadza to jednak Grossowi obstawać przy swoich liczbach.

Pogarda dla faktów
Gross właściwie w ogóle nie musiałby korzystać z jakichkolwiek dokumentów, gdyż tezę, którą wykłada w swych książkach, ma w głowie przed sięgnięciem po dokumenty, które cytuje, wyrywając je z kontekstu lub pomijając w nich to, co jest niezgodne z założoną z góry tezą. Dlatego nie bada archiwów bądź ośmiesza się, jak w „Sąsiadach”, podając nazwy dwóch zespołów archiwalnych, które nie istnieją. Nigdy także nie weryfikuje żadnej ze swych tez, choćby inni historycy ustalili fakty zupełnie inne. W „Sąsiadach” pisze o biskupie łomżyńskim, który rzekomo miał przyjąć od Żydów srebrne lichtarze, aby ocalić ich od pogromu, a w rzeczywistości w żaden sposób im nie pomógł.

Znalazł taką informację w jednej relacji i cytuje ją jako fakt. W rzeczywistości bp. Stanisława Łukomskiego w ogóle w tym czasie w Łomży nie było, gdyż ukrywał się. Historycy sprawę zbadali, udokumentowali. I co ? I nic. W kolejnych wydaniach „Sąsiadów” pojawia się informacja, że biskup wziął lichtarze i palcem w obronie Żydów nie kiwnął. Podobnie jest w „Strachu”, gdzie na wyjaśnienie wszystkich powojennych dramatów, także wynikających z zaangażowania sporej części Żydów w stalinowski aparat represji, ma jedno wytłumaczenie – to Kościół katolicki oraz wierność narodowej tradycji, czyli, jak pisze Gross, „katoendecja”, tworzyły grunt, na którym wyrósł zbrodniczy antysemityzm, którego wyznawcami mieli być m.in. kardynałowie Hlond, Sapieha, Wyszyński i wielu biskupów.

Bez historycznego kontekstu
Prace Grossa na temat relacji polsko-żydowskich w czasie okupacji nie są opracowaniami historycznymi ani esejami. Są pamfletem z nutą paszkwilu, mającym ugruntować przekonania, że Polacy w skali masowej w czasie okupacji współtworzyli Holocaust (teza „Sąsiadów”), a po wojnie go dokończyli, zgadzając się nawet na rządy komuny, aby usankcjonować zabór mienia żydowskiego (teza „Strachu”). Okupacja w książkach Grossa, zwłaszcza w „Strachu”, nie jest czasem niemieckiego i sowieckiego terroru i narodowego ucisku, lecz jedynie sprzyjającą okolicznością, która umożliwiła Polakom rozprawienie się z żydowskimi sąsiadami. Ze „Strachu” wyłania się ponury obraz społeczności bez jakiejkolwiek moralności i zasad, wśród której nie ma ludzi zasługujących na szacunek. A dowód na prawdziwość tej tezy ? Opis incydentalnych wydarzeń, uogólnienie jednostkowych relacji, ekstrapolacja, aż do absurdu, różnych, najczęściej mało wiarygodnych danych liczbowych, bez pokrycia w bazie źródłowej.

Rzecz jasna nie ma w pracach Grossa miejsca na refleksję o takich świadectwach jak Icchaka Cukiermana, jednego z przywódców Żydowskiej Organizacji Bojowej, który, nie zapominając o haniebnych zachowaniach Polaków, o tych, co ratowali Żydów, napisał: „Na tle antysemityzmu i powszechnej obojętności ludzie ci byli promieniami światła. Pomagając Żydom, ryzykowali życie, i to nie tylko swoje, ale także swoich rodzin. Czasami całego podwórza. W 1945 r., gdy organizowano mi spotkanie z prasą międzynarodową, powiedziałem wówczas szczerze i powtórzę to samo dzisiaj: żeby spowodować śmierć stu Żydów, wystarczył jeden polski donosiciel, ale żeby pomóc jednemu Żydowi, potrzebna była czasem pomoc dziesięciu Polaków, pomoc całej polskiej rodziny”.

Zapewne wielu czytelników Grossa na Zachodzie nie razi określenie „polskie obozy koncentracyjne”, gdyż naturalnie wpisuje się w kreację z jego książek. Gross nieraz stawia ważne pytania. Nie sądzę jednak, aby lektura jego specyficznych dzieł umożliwiała poważną dyskusję nad bolesnymi faktami z naszej przeszłości. Nowa książka Grossa już zdobyła rozgłos i z pewnością dobrze się sprzeda. „Znak” może więc liczyć na swoje „złote żniwa”, czy jednak cena tego sukcesu nie będzie zbyt wysoka?

Korzystałem m.in. z książek „Cena »Strachu«. Gross w oczach historyków” oraz „Wokół »Strachu«”