Zawsze mam wybór

Edward Kabiesz

publikacja 28.01.2011 05:43

Chociaż scenarzysta i producent w wywiadzie dla londyńskiego „Timesa” zarzekali się, że nie mieli zamiaru realizować filmu katolickiego, to wchodzący dziś na nasze kinowe ekrany „Ludzie Boga” przeczą tej deklaracji.

Zawsze mam wybór Gutek Film Mnisi z klasztoru z Tibhirine od lat nieśli pomoc muzułmańskim mieszkańcom wioski

Film docenili nie tylko widzowie, ale również jurorzy festiwalu filmowego w Cannes. W zlaicyzowanej Francji film o męczennikach z Tibhirine do tej pory obejrzało ponad 3 miliony widzów. Na festiwalu, gdzie sam Beauvois cieszył się dużą popularnością wśród fotoreporterów, dając się fotografować z podobizną Romana Polańskiego na koszulce w geście poparcia dla przebywającego w areszcie domowym reżysera, „Ludzie Boga” zdobyli grand prix.

Już od pierwszej sceny filmu znajdujemy się w miejscu, z którego kamera tylko od czasu do czasu wychodzi na zewnątrz. Wszytko, co najważniejsze, dzieje się w klasztorze w Tibhirine, gdzie rytm życia mieszkających tu mnichów kształtuje reguła zakonna. Reżyser nie wchodzi w szczegóły konfliktu, jaki na lata pogrążył Algierię w chaosie przemocy, a jej mieszkańcom przyniósł cierpienie i śmierć. Bardziej zajmuje go pytanie, dlaczego trapiści, zdając sobie sprawę z narastającego z biegiem czasu zagrożenia, podjęli decyzję, która w konsekwencji przyniosła im męczeńską śmierć. Dlaczego, mimo ostrzeżeń i deklaracji pomocy ze strony władz, również kościelnych, pozostali w klasztorze, w Algierii.

„Ludzie Boga” nie są filmem dokumentalnym, jednak reżyser z maksymalną wiernością, dzięki dość bogatej dokumentacji, rekonstruuje wydarzenia, jakie miały miejsce przed zakończonym śmiercią mnichów porwaniem. Film ogląda się od początku do końca z zapartym tchem, mimo że ta historia została już dokładnie zrelacjonowana w mediach. Dlaczego? Bo nie jest historią o faktach, ale o ludziach. O tym, co kryje się w ich wnętrzu, jakimi zasadami kierują się w życiu i co jest dla nich najważniejsze. Film doskonale oddaje codzienność klasztornego życia, na które składają się nabożeństwa, śpiewy, czytania, modlitwy i praca. Okazuje się, że to, co wydawałoby się mało filmowe, na ekranie wręcz fascynuje.

Ostatnia Wieczerza

W filmie ważny jest każdy dialog pomiędzy bohaterami i każda wspólna rozmowa prowadzona w kapitularzu. Reżyserowi udała się rzecz niezwykła. Mimo że film ma wielu bohaterów, wszyscy są łatwo rozpoznawalni, wszyscy zostali perfekcyjnie zindywidualizowani. To ludzie z krwi i kości, którym nieobce są różne słabości. Kiedy narasta atmosfera zagrożenia wokół klasztoru, ich postawy różnicują się. Ostateczna decyzja wypływa nie z pragnienia męczeństwa, ale z przyjętych na siebie zobowiązań wobec Boga i ludzi, czyli mieszkających nieopodal sąsiadów muzułmanów. Przez lata żyli z nimi w pokoju, a klasztor stanowił dla mieszkańców wioski wsparcie. Decyzja pozostania staje się heroicznym dowodem chrześcijańskiej miłości bliźniego, czerpanej z wiary i nadziei zmartwychwstania.

Niektóre sceny filmu przywodzą na myśl antyczne tragedie Ajschylosa, a kilka z pewnością na długo pozostanie w pamięci widza. Jedna z nich rozgrywa się w czasie pierwszego ataku na klasztor, kiedy o. Christian odrzuca żądania terrorystów i na słowa ich dowódcy, że nie ma wyboru, odpowiada „zawsze mam wybór”. Druga ma miejsce niedługo przed porwaniem, w czasie wieczornego posiłku. Genialnie nawiązuje bezpośrednio do Ostatniej Wieczerzy. Mnisi przeczuwają, że wkrótce klasztor znowu stanie się obiektem ataku, którego konsekwencje mogą okazać się tym razem tragiczne. Kamera powoli krąży wokół zgromadzonych wokół stołu, zatrzymując się długo na ich pogrążonych w mistycznej kontemplacji twarzach. W tle rozbrzmiewa odtwarzana ze zdezelowanego magnetofonu muzyka z „Jeziora łabędziego” Czajkowskiego. Zdajemy sobie sprawę, że w tym momencie, kiedy zdecydowali już o pozostaniu w klasztorze, przeżywają tajemnicę nadchodzącego cierpienia i śmierci, a mistyczny klimat tej chwili udziela się widzowi. Scena ta mogłaby się wydać efekciarska, gdyby nie była tak poruszająca.

Jedną z najmocniejszych stron filmu Beauvois są znakomite kreacje aktorskie. W roli zakonników wystąpili aktorzy znani i mniej znani, ale trudno kogokolwiek wyróżnić. Wszyscy tak doskonale wtopili się w kreowane przez siebie postacie, jak gdyby całe życie spędzili w habicie.

Ludzie Boga, reż. Xavier Beauvois, wyk.: Lambert Wilson, Michael Lonsdale, Olivier Rabourdin, Philippe Laudenbach, Francja 2010