Trudny rozrachunek

Andrzej Grajewski

publikacja 01.03.2011 09:26

Książka Romana Graczyka o infiltracji „Tygodnika Powszechnego” przez bezpiekę jest próbą rozrachunku z przeszłością ważnego środowiska.

Roman Graczyk FOTORZEPA/ROBERT GARDZIŃSKI/gn Roman Graczyk
W przeszłości dziennikarz „Tygodnika Powszechnego”, napisał ważną książkę o tym środowisku

Wydawnictwo stanowi rozwinięcie tekstu, jaki powstał w ramach projektu badawczego IPN na temat inwigilacji i represji wobec dziennikarzy, co zaowocowało książką pt. „Dziennikarze władzy, władza dziennikarzom”. Dodam, że w ramach tego projektu powstał i mój tekst o rozpracowaniu redakcji „Gościa Niedzielnego”. Także w naszym przypadku, oprócz postaw wzorowych: przede wszystkim naszego długoletniego szefa śp. ks. infułata Stanisława Tkocza czy naczelnej „Małego Gościa Niedzielnego” Lidii Kałkusińskiej, napotykałem przypadki trudne, smutne bądź złożone. Znam więc i rozumiem wszystkie problemy, nie tylko natury warsztatowej, ale także emocjonalnej, jakie stoją przed badaczem, który przeprowadza badania dotyczące jego własnego środowiska. Graczyk przeszedł długą ewolucję. Najpierw w „Gazecie Wyborczej” prezentował charakterystyczny dla tego środowiska krytyczny dystans wobec badania zawartości archiwów bezpieki. Później, już w „Tygodniku Powszechnym”, rozpoczął poważne studia nad materiałami dotyczącymi własnej redakcji. Im więcej znajdował, tym bardziej kłopotliwe dla redakcji były jego dociekania. Obecnie zatrudniony jest w IPN, a owocem kilku lat pracy jest interesujące i ważne studium pt. „Cena przetrwania? SB a »Tygodnik Powszechny«”.

Dwie miary
Publikacja powstała z myślą o jej wydaniu w wydawnictwie „Znak”. Inspiratorem jej napisania był m.in. odchodzący właśnie na emeryturę redaktor naczelny „Tygodnika” ks. Adam Boniecki. Kiedy jednak praca powstała i okazało się, że autor opisuje w niej także lustracyjne problemy znanych postaci, „Znak” zrezygnował z jej wydania. Nie byłoby w tym może nic dziwnego, w końcu wydawców w Polsce nie brakuje, gdyby nie fakt, że w tym samym okresie, kiedy odrzucono książkę Graczyka, trwały prace nad publikacją „Złotych żniw” Jana Tomasza Grossa. Przedziwna przy tym była motywacja, jaką wydawnictwo tłumaczyło swoje decyzje w sprawie obu książek. Jak mówił Henryk Woźniakowski, szef „Znaku”, publikacja książki Graczyka oznaczałaby, że wydawnictwo akceptuje jego fałszywą wersję historii. W przypadku zaś zakłamanej, tendencyjnej i w gruncie rzeczy niewiele mającej wspólnego z jakimkolwiek sposobem dochodzenia do prawdy książki Grossa oceniano, że jej wydanie jest formą „pracy nad pamięcią”. Trudno nie dostrzec obłudy w tym stanowisku.

Porządny warsztat
Książka Graczyka nie jest historią „Tygodnika Powszechnego” ani jego redakcji. Podmiotem pracy jest, jak zaznacza autor, „środowisko »Tygodnika«”, czyli ludzie, którzy gromadzili się wokół redakcji „Tygodnika Powszechnego”, „Znaku” oraz krakowskiego KIK-u. Warto dodać, że Graczyk nie ograniczył się jedynie do dokumentów wytworzonych przez bezpiekę, choć materiały SB stanowią ważny punkt do wszystkich rozważań. Jeśli wysuwa wnioski, dobrze je dokumentuje. Wnikliwie bada każdy, nawet szczątkowy, ślad, układając z tych fragmentów obraz większej całości. Książka zaczyna się obszernym szkicem o roli środowiska „Tygodnika” w życiu politycznym Polski. Graczyk słusznie zwraca uwagę, że przez długi okres (cezura 1956–1976 wydaje mi się zasadna) ludzie tej formacji faktycznie współtworzyli system polityczny PRL. Rzecz jasna była to najczęściej partycypacja kontestująca, przy zachowaniu własnej autonomii i próbie poszerzania granic wolności, dozwolonych w komunistycznym państwie. Lata późniejsze, przede wszystkim od Sierpnia ’80 aż do schyłku PRL, to okres, gdy „Tygodnik”, KIK i „Znak” były wyraźnie w opozycji. Na politycznym tle Graczyk przedstawia zarys działań operacyjnych prowadzonych przez bezpiekę wobec tego środowiska. Podkreśla, że środowisko „Tygodnika” było postrzegane przez władze jako ciało obce w PRL, stąd prowadzone były przeciwko niemu na wielu poziomach różnorakie działania operacyjne.

Graczyk opisuje przypadki zarówno tych osób, które uległy i w różnej formie poszły na współpracę, jak i niezłomnych, którzy nie uwikłali się w żadne dwuznaczne sytuacje. Wśród nich wymienia m.in. Jerzego Kołątaja, wieloletniego redaktora technicznego „Tygodnika”, oraz Halinę Żulińską, działaczkę KIK oraz sekretarkę posła Stanisława Stommy. Wśród osób zwerbowanych wyróżnia się obszerny i bogato udokumentowany opis długoletniej współpracy dyrektora administracyjnego „Tygodnika Powszechnego” Tadeusza Nowaka. Człowiek uchodzący za wiernego syna Kościoła, nagradzany papieskimi odznaczeniami, systematycznie donoszący na kolegów, był wykorzystywany do dezinformowania Watykanu na temat sytuacji w Polsce. Godne uwagi są także informacje Graczyka na temat postawy ks. Mieczysława Malińskiego. Graczyk przytacza 11 nieznanych dotąd dokumentów, w sposób istotny poszerzających naszą wiedzę na temat kontaktów ks. Malińskiego z bezpieką.

Przypadki osobne
Najważniejsze w książce są jednak cztery ostatnie rozdziały, które autor nazywa „Przypadki osobne”. Opisuje w nich postacie powszechnie znane, w jakimś sensie będące symbolami tego środowiska: Halinę Bortnowską, Stefana Wilkanowicza, Marka Skwarnickiego oraz Mieczysława Pszona. Każda z tych osób miała wielki wpływ na kształtowanie poglądów wielu grup inteligencji w Polsce. Wyjątkowe miejsce w tej grupie zajmuje Mieczysław Pszon, jedna z najważniejszych postaci „Tygodnika”, kształtująca jego linię polityczną od lat 70. do 90. ub. wieku, jeden z prekursorów dialogu polsko-niemieckiego. Człowiek zaangażowany po 1945 r. w walkę z komunizmem i skazany na karę śmierci. W jego przypadku rozważania o agenturalnych uwikłaniach mają wymiar nie tylko pytań o dramat człowieka, ale także suwerenność polityczną całego środowiska. Odpowiedzi na to pytanie komplikuje fakt, że w redakcji „Tygodnika” nie było tajemnicą, iż Pszon prowadził polityczne rozmowy z władzami, także z bezpieką, o których miał informować Jerzego Turowicza. Kto jednak dzisiaj może wytyczyć granice, gdzie kończyła się misja polityczna, a zaczynał się niebezpieczny poślizg w stronę informowania przeciwnika o własnym obozie? Sprawa dla Graczyka jest tym bardziej trudna, że Pszon był jego mistrzem, gdy pracował w „Tygodniku”.

Rozumiem, że nie mógł tego i pozostałych przypadków pominąć w swych rozważaniach, skoro znalazł dokumenty na ich temat. Trzeba jednak zaznaczyć, że materia dowodowa, na której Graczyk opiera swoje wywody, jest bardzo wątła. To przede wszystkim dokumenty o charakterze ewidencyjnym, zapisy z funduszu operacyjnego, odniesienia do innych spraw operacyjnych. Zasadniczy korpus dokumentów został zniszczony. To, co się zachowało, stanowi podstawę do postawienia tezy, że wszystkie te osoby przez wiele lat w jakiejś formie spotykały się z funkcjonariuszami SB; Bortnowska jako kontakt operacyjny, pozostali jako tajni współpracownicy. Czy jednak to, co oficerowie SB opisywali technicznymi terminami: tajny współpracownik, kontakt operacyjny, itd., taką współpracą rzeczywiście było – tego, z braku odpowiednich materiałów, nie dowiemy się. Czy każde spotkanie i każdą rozmowę z funkcjonariuszem SB można zakwalifikować jako formę współpracy? Mam poważne wątpliwości, skoro na ten temat nie ma materiałów źródłowych. Do tego dochodzi także tło epoki, w której to miało miejsce. Tego mi w książce Graczyka brakuje.

Autor redukuje tamtą rzeczywistość do kilkudziesięciu zapisów operacyjnych i z nich wyciąga wnioski, być może uprawomocnione, ale w dzisiejszej sytuacji mające także określony kontekst moralny. Zwłaszcza jeżeli chodzi o Halinę Bortnowską, mam wrażenie, że opis jej „przypadku” w książce jest dla niej niesprawiedliwy. W niewystarczającym bowiem stopniu, moim zdaniem, uwzględnia jej mężną postawę w grudniu 1981 r. w czasie strajku w Hucie Lenina oraz późniejszą działalność w latach 80. Oczywiście postawa z lat 80. nie jest przesłanką do negowania możliwości wcześniejszych kontaktów z SB. Chodzi o wyważenie proporcji tego „przypadku osobnego”, aby nie był opisywany głównie przez przekaz kilku zapisów ewidencyjnych czy z funduszu operacyjnego. Trzeba dodać, że Graczyk, mając świadomość ułomności bazy archiwalnej, którą dysponował, starał się z opisywanymi przez siebie osobami rozmawiać. Godzili się na rozmowę, po czym odmawiali autoryzacji, a poza Bortnowską także prawa do wykorzystania informacji z tych rozmów w książce. Z różnych powodów Skwarnicki i Wilkanowicz z tej okazji nie skorzystali, więc być może byłoby dobrze, gdyby teraz zabrali głos.