Poprawianie klasycznych dzieł literackich jest swoistą formą cenzury

Edward Kabiesz

GN 16/2023 |

publikacja 20.04.2023 00:00

Fanatycy „oczyszczania” dzieł literackich potraktowali powieść Orwella nie jako przestrogę, ale jako przewodnik.

Poprawianie klasycznych dzieł literackich jest swoistą formą cenzury istockphoto

Publikacja angielskiego dziennika „Daily Telegraph” na temat postępów tzw. inkluzywności w dziedzinie literatury wywołała spory rozgłos. Jednak owa inkluzywność, nie tylko przecież w dziedzinie literatury, pleni się w życiu społecznym czy kulturalnym już od dawna. Czy warto poświęcać temu wydarzeniu aż tyle uwagi? Wydaje się, że należy, bo poprawianie dzieł literackich to swoista forma cenzury, jednak w tym wypadku to nie państwo cenzuruje treści, ale raczej podmioty prywatne.

Bowdleryzacja na potęgę

To, co jeszcze niedawno wydawało się fantazją rodem ze sławnej książki George’a Orwella „Rok 1984”, od lat z coraz większym natężeniem wkracza w nasze życie, zyskując poklask tzw. postępowych środowisk na Zachodzie. Oczywiście wszystkie te działania toczą się pod najbardziej szczytnymi hasłami, a najważniejsze z nich głosi, że nie należy nikogo dyskryminować. To hasło, z którym z pewnością wszyscy się zgodzą, ale którego wprowadzanie w życie przybiera formy karykaturalne. By je w pełni zrealizować, należy zapanować nad językiem, który ma być wolny od wszelkich uprzedzeń, stereotypów i aluzji, a szczególnie tych dotykających jakiegokolwiek rodzaju mniejszości. Na razie jest to tylko sugestia, która nie została jeszcze uregulowana ustawowo, ale już znajduje swoich fanatycznych zwolenników, którzy wcielają ją w życie. Wydaje się, że powieść Orwella potraktowali oni nie jako przestrogę, ale wręcz instrukcję. Przykładem mogą być wprowadzone w produkcji filmowej Wielkiej Brytanii czy USA parytety, jakie powinny obowiązywać realizatorów filmów. Stąd na przykład pojawiają się czarnoskórzy aktorzy grający angielskich arystokratów z XVIII wieku.

Czyż nie świadczy to, że zbliżamy się do opisanej w „Roku 1984” Orwellowskiej wizji? Jednak propagatorzy i aktywiści tak pojętej inkluzywności uważają, że to za mało. Chcąc zmienić przyszłość, należy wymazać lub zmienić przeszłość. O ile w filmach z oczywistych względów trudniej sobie z tym poradzić, o tyle łatwiej „poprawić” i przystosować do aktualnie obowiązujących nieformalnych zasad politycznej poprawności powstałe dawno temu dzieła literackie. Być może wkrótce okaże się, że Biblię będzie można czytać tylko prywatnie, bo przecież nie wszyscy akceptują wyrażane w niej poglądy, co może ich narazić na dyskomfort psychiczny.

Rugowanie z dzieł literackich wątków, słów czy określeń uznawanych obecnie za kontrowersyjne, zyskało miano bowdleryzacji, czyli „oczyszczania”. To właśnie Thomas Bowdler w 1818 roku „wyczyścił” sztuki Szekspira, a także „Schyłek i upadek Cesarstwa Rzymskiego” Gibbona. Uważał, że niektóre określenia i wyrazy, a nawet całe wątki są zbyt wyraziste, by mogły je czytać kobiety i dzieci. Usunął więc z klasycznych tekstów Szekspira fragmenty i pozmieniał treści, które jego zdaniem miały urażać wrażliwość i skromność określonego czytelnika. Jego działalność spotkała się z ostrą krytyką, ale do czasu.

Czytelnicy jak dzieci

Paradoksalnie znaczenie tego terminu, który do niedawna miał charakter pejoratywny, obecnie zostało odwrócone. Teraz, kiedy coraz więcej książek zostaje poddanych bowdleryzacji, zyskała ona uznanie przynajmniej części środowiska zajmującego się krytyką literacką, publicystów i, co najważniejsze, wydawców, którzy postanowili potraktować wszystkich czytelników jak dzieci. Czy ingerencja w dzieła pisarzy jest uprawniona, czy nie narusza przypadkiem ich prawa do wolności wypowiedzi? Tym bardziej jeżeli dotyczy to twórców już nieżyjących, którzy nie mogą się bronić. Propagatorzy tej swoistej formy cenzury nie rozumieją, że literatura, podobnie jak film czy inne dzieło sztuki, jest świadectwem czasów, w jakich powstała, odzwierciedla kulturę tego okresu. Nie jest opracowaniem naukowym. Pisarze w swoich dziełach przedstawiają subiektywną wizję rzeczywistości czy przeszłości.

Bowdleryzacja największe postępy poczyniła w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych, ale nie tylko. Ten rodzaj cenzury dotyczy przede wszystkim kwestii politycznych, religijnych i seksualnych. Informacje dziennika „Daily Telegraph” dotyczące wydań „poprawionych” książek Roalda Dahla, Iana Fleminga, czy Agathy Christie znalazły się następnie na łamach światowej prasy, również w Polsce. W nowych wydaniach pozmieniano płeć bohaterów albo ją „zneutralizowano”, zmieniono kolory, by nie używać słowa „czarny”, usunięto odniesienia rasowe, a także odniesienia do wyglądu fizycznego. Nawet słowo „tubylec” czy „Nubijczyk” uznano za obraźliwe. Jak się okazuje, usuwanie niewłaściwych słów, a nawet całych fragmentów książek nie jest zastrzeżone wyłącznie dla krajów o systemie totalitarnym.

Inny sposób na wyeliminowanie autora czy książki z obiegu publicznego jest prostszy. Wystarczy usunąć książkę z planu wydawniczego, czego przykładem ubiegłoroczna afera w Niemczech, gdzie jedno z niemieckich wydawnictw wycofało ze sprzedaży dwie książki „Młody Winnetou”, które towarzyszyły premierze filmu dla dzieci o tym samym tytule, bo „mogły ranić” uczucia czytelników. Ze sprzedaży wycofano też układanki i naklejki z bohaterem książek, na których wychowały się całe pokolenia czytelników.

Klasycy w opałach

Współczesnych przykładów opisanych wyżej działań jest mnóstwo, ale ich początek sięga XIX w. Może najlepiej obrazuje to historia „Przygód Hucka Finna”, jednej z najlepszych powieści Marka Twaina, która wywołała oburzenie „postępowych” krytyków. Nie podobał im się realizm, z jakim autor opisywał życie i obyczaje różnych klas społecznych, a szczególnie fakt, że ponad dwieście razy pojawiło się w niej, szczególnie w dialogach, używane wówczas powszechnie słowo „nigger”. I tak Mark Twain, zagorzały przeciwnik rasizmu, który w powieści ośmieszał ciemnotę, ksenofobię i społeczne uprzedzenia, znalazł się na cenzurowanym. Niektóre szkoły wycofały książkę z bibliotek, a i dzisiaj budzi ona sprzeciw poprawiaczy. Postanowił temu zaradzić prof. Alan Gribben, który opracował nową wersję „Przygód Tomka Sawyera” i „Przygód Hucka Finna”. W oczyszczonym wydaniu Gribben zastąpił słowo „nigger” słowem „niewolnik”, chociaż ma ono zupełnie inne znaczenie. Warto przypomnieć, że słowo „nigger” funkcjonowało dawniej jako neutralne określenie przedstawicieli czarnej rasy.

Szczególnym zainteresowaniem propagatorów bowdleryzacji cieszy się literatura dla dzieci. Klasyczne dzieła nieżyjących już autorów można dowolnie przycinać, usuwać całe wątki i zmieniać, tłumacząc, że dziecko po przeczytaniu np. wiersza Tuwima „Murzynek Bambo” zostanie rasistą. Obecnie wydawnictwa i tłumacze bezwzględnie rozprawiają się z twórczością Hugha Loftinga, autora serii powieści o przygodach doktora Dolittle. Pierwsza, wydana w 1920 roku książka cyklu – „Doktor Dolittle i jego zwierzęta” jest nawet lekturą szkolną. Teraz okazuje się, że chociaż bohater jest w stosunku do zwierząt postępowy, wyprzedzając nawet swoją epokę, to książka jest szkodliwa. Martyna Engeset-Pograniczna w publikacji „Doktor Dolittle i jego rasizm. (Nie)niwelowanie kolonialnej wizji świata w polskich tłumaczeniach powieści Hugh Loftinga” zauważa, że książka jest utworem „z wyraźnym tłem kolonialnym, na co zwracają uwagę badacze zajmujący się studiami postzależnościowymi bądź tematyką cenzury w utworach dla niedorosłych. Oceniają, że z dzisiejszego punktu widzenia wiele fragmentów tego cyklu ma wymiar rasistowski”. W swoim artykule, w którym zajmuje się polskimi tłumaczeniami powieści pisarza, ubolewa, że „niwelowanie stereotypów królujących w dobie imperializmu nie zostało przeprowadzone konsekwentnie”. A przecież już w 1988 r. spadkobiercy autora wprowadzili do jego książek znaczne zmiany, usuwając słowa uznawane za niepoprawne politycznie, a nawet przekształcili jeden z rozdziałów książki zgodnie z aktualnie panującymi poprawnościowymi trendami.

Być może już niedługo doczekamy się nowych, poprawionych wydań klasycznych dzieł Defoe, Dickensa czy Sienkiewicza. Narastająca fala inkluzywności od długiego już czasu stanowi szczególne zagrożenie w sferze edukacji, gdzie w imię poprawności cenzuruje się podręczniki, zeszyty ćwiczeń i szkolne testy. Skala tego zjawiska jest ogromna. W swoim artykule „Inni i Obcy w bezpiecznym miejscu” Przemysław Grzybowski napisał, że z niektórych amerykańskich podręczników wykreślono ponad pięćset „niepoprawnych politycznie” słów. Ale to już zupełnie inna historia. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.