Nasz święty

Wydawnictwo "Znak"

publikacja 13.05.2011 11:00

Pierwsza na świecie powieść biograficzna o papieżu

Nasz święty

Papiez z Polski. Nasz święty to tytuł powieści biograficznej, która ukazuje się w przededniu beatyfikacji Jana Pawła II (premiera 21 kwietnia).  W atrakcyjnej narracyjnej formule czytelnik odnajdzie w niej historię niezwykłego pontyfikatu, który odmienił losy świata i wielu konkretnych ludzi. Oprócz Papieża jej bohaterami są osoby, do których dotarł autor powieści.

Kiedy na placu Świętego Piotra rozległo się pamiętne Habemus papam, a na balkonie bazyliki pojawił się kardynał Karol Wojtyła, nikt z wiwatujących nawet nie przypuszczał, co przyniesie rozpoczynający się pontyfikat.

Książka odkrywa życie Jana Pawła II, jakiego nie znamy z relacji w mediach, zabiera nas w miejsca, do których nie trafiły żadne kamery. Pozwala poznać najgłębsze myśli Papieża, dając wrażenie osobistego uczestnictwa  w opisywanych wydarzeniach.

Patronami medialnymi publikacji są "Gość Niedzielny" i portal Wiara.pl

Poniżej prezentujemy fragment książki udostępniony nam dzięki uprzejmości wydawcy

Na śmierć i życie (Rozdział 3)

Siostra Letizia Giudici była zadowolona  z miejsca, jakie znalazła. Papież powinien przejechać kilka metrów od niej, kto wie, może nawet na nią spojrzy i ją pobłogosławi? Letizia, zakonnica ze zgromadzenia  franciszkańskiego, od pewnego czasu studiowała w Rzymie i chętnie korzystała
z okazji częstego oglądania i słuchania Ojca Świętego.

Jeśli aura sprzyjała, audiencje środowe odbywały się na placu. Jan Paweł II najpierw objeżdżał go dookoła, następnie wracał przed Bazylikę i wygłaszał katechezę. Dziś było podobnie. Siostra Letizia obserwowała zbliżające się papamobile. Musiała wspinać się na palce, bo ludzie unosili ręce z aparatami fotograficznymi. Zobaczyła, jak ktoś podaje Janowi Pawłowi małą dziewczynkę w niebieskiej sukience. Papież chwycił ją mocno, przygarnął i oddał rodzicom.
W tym momencie rozległ się głośny huk. Potem następny. Przerażona Letizia zobaczyła, że Ojciec Święty osuwa się w ramiona swojego sekretarza. Nad plac wzbiły się spłoszone gołębie. Przez szum ich skrzydeł przebiły się okrzyki przerażenia. Letizia zauważyła, że jakiś mężczyzna o śniadej twarzy zrywa się do biegu. W dłoni trzymał pistolet. Ale chwilę później potknął się o kostkę, których tysiące tworzą bruk placu Świętego Piotra, i runął jak długi. Zakonnica, niewiele myśląc, rzuciła się na niego. Szarpał się, ale nie dał rady zrzucić jej z siebie. Pojawili się policjanci w cywilu i kilka innych osób. Siostra podniosła się. Rozejrzała się i zobaczyła przerażone, zapłakane twarze ludzi.

Ojciec Kazimierz Przydatek, duszpasterz pielgrzymów polskich w Rzymie, usiłował uspokoić płaczących rodaków, którzy wciąż nie mogli uwierzyć, że ktoś podniósł rękę na ich ukochanego Papieża. W pewnym momencie zobaczył, że przy jednej z grup znajduje się obraz Matki Bo- skiej Częstochowskiej.
– Skąd jesteście? – zapytał.
– Z Kościana, ojcze – odpowiedział jeden z pielgrzymów. – Przy- wieźliśmy Papieżowi Matkę Boską, taką piękną, cały ze słomek utkany ten obraz, a tu takie nieszczęście.
– Dajcie go tutaj – powiedział ojciec Przydatek.
Wziął ludowe arcydzieło i razem z Polakami podszedł do pustego papieskiego tronu.
– Tu go postawimy i będziemy się modlić – jezuita ukląkł. – Pod
Twoją obronę uciekamy się, Święta Boża Rodzicielko...

Silny podmuch wiatru uderzył w obraz, który spadł z tronu i rozpadł się na kawałki. Ojciec Kazimierz podbiegł do zniszczonego wizerunku Maryi.
– Chodźcie, pomóżcie mi – poprosił.
Złożyli obraz i oparli go o nogi fotela, na którym miał siedzieć Pa- pież. Ludzie znowu uklękli i zaczęli się modlić. Jadwiga Michalik wyjęła z torebki różaniec, który tego ranka dostała od Ojca Świętego. Ojcze nasz, któryś jest w niebie... Zdrowaś Mario, łaski pełna, Pan z Tobą...Nigdy jeszcze nie modliła się tak żarliwie.

13  MAJA   1981, RZYM , VIA   AURELIA    –
POLIKLINIKA  AGOSTINA  GEMELLEGO

Profesor Francesco Crucitti podniósł oczy, widząc w drzwiach wzbu- rzoną zakonnicę. Odwiedzał akurat chorego w klinice przy Via Aurelia.
– Panie profesorze, Ojciec Święty! – wykrzyknęła siostra. – Był za- mach, strzelali do niego!
Crucitti spojrzał na nią zdumiony. „Nie, to niemożliwe!” – pomyślał.
– Gdzie jest telefon? – zapytał.
Siostra zaprowadziła go do aparatu. Profesor wykręcił numer do Ge- mellego. Jeden sygnał, drugi, trzeci... Nikt nie odbiera!
Zerwał z siebie fartuch, narzucił marynarkę. Chwilę później był już w samochodzie.
Korki! Rzymskie korki! Crucitti zdecydował się na wariacki manewr. Lewym pasem, naciskając klakson, pojechał za pędzącą na sygnale kolumną samochodów policyjnych.
W pewnej chwili w lusterku zobaczył goniącego go na motocyklu policjanta. „No to po mnie” – pomyślał. Był przekonany,  że policjant go zatrzyma.

Gdy motocykl zrównał się z samochodem, profesor krzyknął zdesperowany:
– Muszę natychmiast być w poliklinice!
Policjant zrozumiał. Dodał gazu i torował drogę profesorowi. Kilka minut później byli przed wejściem do szpitala.
Na bloku operacyjnym ekipa dosłownie zdarła ubranie z Crucittiego. W kilka sekund włożył strój chirurgiczny. Mył ręce, gdy wiązano mu fartuch i wkładano operacyjne buty. Z sali przybiegł lekarz.
– Ciśnienie osiemdziesiąt, siedemdziesiąt, ciągle spada – zakomunikował.
Weszli do sali. Profesor pochylił się nad Papieżem.
Krew. Mnóstwo krwi. Zabrali się do osuszania jamy brzusznej. Dopiero po chwili ukazało się uszkodzenie. Profesor zatamował krwotok. Ciśnienie zaczęło powoli rosnąć.
W jamie brzusznej Crucitti zobaczył wiele ran. Jedne spowodowane przez sam pocisk, inne powstałe na skutek pęknięcia. Najgorsza znajdo- wała się w tylnej części okrężnicy. Ale nie został naruszony żaden ważny dla życia organ. Pocisk otarł się tylko o narządy, których uszkodzenie mogłoby spowodować śmierć. Pół godziny przed północą założyli ostatnie szwy.