Jakby ktos wyłączył radio

Marcin Jakimowicz

GN 20/2011 |

publikacja 22.05.2011 21:03

Jeden z najlepszych polskich perkusistów, który już raz doświadczył w swym życiu, czym pachnie zmartwychwstanie, czeka na kolejne.

„Stopa” na koncercie Voo Voo w katowickiej Hipnozie fot. Józef Wolny „Stopa” na koncercie Voo Voo w katowickiej Hipnozie

Piotr „Stopa” Żyżelewicz
Kultowa postać polskiej sceny rockowej. Grał na perkusji od szkoły średniej. Zaczynał w amatorskim zespole punkowym SALT–10. W swoim dorobku miał ponad 50 albumów, na których wystąpił bądź to jako pełnoprawny członek zespołu, bądź jako muzyk sesyjny. Brał udział w nagraniu tak ważnych dla historii polskiej muzyki tytułów jak „Legenda” Armii, „1991” Izraela, „Cosmopolis” Brygady Kryzys. Występował w legendarnych grupach Kultura i Moskwa. Ostatnio grał w Armii, Izraelu, i 2Tm2,3 i Voo Voo. Jego poruszające świadectwo w książce „Radykalni” (Księgarnia św. Jacka) przeczytało kilkadziesiąt tysięcy osób

Siedzieliśmy na jednym z krakowskich blokowisk (nieopodal Voo Voo grało koncert) i rozmawialiśmy. Piotr „Stopa” Żyżelewicz był jedynym z rozmówców z książki „Radykalni”, który w czasie wywiadu… płakał. To nie była pogaduszka przy kawie. Raczej rozmowa na śmierć i życie. Zwłaszcza życie. „Stopa” opowiadał i ocierał łzy. A przecież ten facet uśmiechał się zawsze od ucha do ucha i rzucał jak z rękawa kawałami.

Radość spływała jak olej
Do końca życia zapamiętam jego poruszającą opowieść: „Problem polega na tym, jak człowiek stanie wobec świadomości obecności Pana Boga – opowiadał poruszony Piotr – czy opluje Go za to, co się stało, czy stanie przed Nim w zupełnej bezsilności, tak jak ja to zrobiłem, gdy urwał mi się cały świat, gdy moja żona zginęła w wypadku samochodowym. Skończyły się wszystkie moje pomysły na życie. Było po prostu tak, jakby ktoś wyłączył radio. Pustka, cisza, nic. Sam nie wiem, jak wtedy wstawałem rano, kładłem się wieczorem. Zero świadomości, otępienie, wielka wewnętrzna pustka. Dokładnie tak, jakby ktoś zamknął cię w pustej studni. To, co się stanie, jest zupełnie bez znaczenia. Cóż może mnie spotkać gorszego? Ja Boga jakoś wcześniej nie zauważałem, więc jak mógłbym mieć do Niego jakieś pretensje? Ta pustka, której doświadczyłem, była czymś takim, jakby człowiek biegł, nie gnał na koniu, ale biegł, biegł, biegł i nagle dotarł do ściany, która zamyka ślepą uliczkę. Wrócić się nie da ani w lewo, ani w prawo.

Żadnej pomocy. Pan Bóg zorganizował to wszystko tak, że w kościele paulinów na ul. Długiej w Warszawie zaczęły się odbywać czuwania. I ja w swej bezsilności i niemocy, rzygając już swoimi czterema ścianami, powiedziałem znajomym: »Weźcie mnie ze sobą. Gdziekolwiek«. Bezwiednie zupełnie poszedłem tam i zaczęło się. W czasie Eucharystii okazało się, że cały mój świat stanął do góry nogami. Zauważyłem, że z ołtarza, który był dla mnie taką jasną plamą na tle tłumu, który tam siedział, spływała radość. Nie wiem, jak to opisać – raz w życiu miałem taką sytuację. To doświadczenie było takie, że z ołtarza powoli – tak jak spływa olej – spływała radość. Płynęła w niesamowitej ilości, przenikała mnie, a ja wciąż byłem zamknięty w swojej studni. Nagle doświadczyłem tego, że Ktoś zaczął tę studnię napełniać swą niesamowitą radością. Był to Jezus eucharystyczny. Przede wszystkim zdziwiło mnie to, że On w ogóle jest. I to nie gdzieś daleko w niebie, ale tu – konkretny Pan Bóg, Bóg, który żyje i któremu zależy na tym, abym był zbawiony.

To było pierwsze zmartwychwstanie „Stopy”, człowieka, który w krótkim czasie stracił dziecko, żonę i najlepszego przyjaciela, i kompletnie się rozsypał. Ktoś ponownie włączył radio z muzyką. – Ludzie patrzyli na niego jak na takiego Hioba, który stracił wszystkich najbliższych. I tak jak w przypadku Hioba Bóg wynagradza za wierność, tak w przypadku „Stopy” nastąpiła odnowa jego życia – opowiada Grzegorz Górny z „Frondy”, przyjaciel muzyka. – Poznał Kasię. Ślub, trójka dzieci, szczęśliwe małżeństwo. Kasia to dar od Boga – wspominał Piotr. – Poszedłem na pielgrzymkę, by podziękować Bogu za to, co robi w moim życiu – opowiadał w „Radykalnych”. – Chciałem Go spytać o to, co ja w ogóle mam robić, skoro mój pomysł na życie się skończył. I On zabrał mnie na pielgrzymkę powołaniową do Loreto. Tam był taki moment, w którym proszono, by wszyscy ci, którzy czują powołanie do stanu kapłańskiego, podeszli do podium, na którym stali biskupi. Pojechałem na rekolekcje z przeświadczeniem, że jak mam zostać księdzem, to zostanę, jaki problem? I tak wszystko mi się w życiu pozmieniało. A jeśli mam się ożenić, to się ożenię. Skoro Bóg wie, co mam w życiu robić, to będę robił to, co On chce. Efekt był taki, że zostałem szczęśliwym małżonkiem. Pobraliśmy się w Niedzielę Bożego Miłosierdzia.

Mózg od pytań się wzbrania
„Od siedmiu nocy, siedmiu dni/ nie zadałem pytania./ Od siedmiu nocy, siedmiu dni/ mózg od pytań się wzbrania” (z piosenki „Człowiek wózków” Voo Voo). Kolejne bolesne doświadczenie Piotr przerobił na własnej skórze w ostatnich dniach. Znów poczuł się tak, jakby ktoś wyłączył radio. Jedną z ostatnich deklaracji „Stopy” było publiczne wyznanie wiary, które złożył w czasie Paschy (modlił się we wspólnocie neokatechumenalnej). Potem zamilkł. W wtorek po Passze miał wylew krwi do mózgu. Jechał rowerem, upadł na trawę. Pękł tętniak w mózgu. Drugiego zdiagnozowano już w klinice neurologicznej. Usunięto go, otwierając czaszkę. Odtąd Piotr walczył o życie. Przy jego łóżku czuwała Kasia, wspólnota śpiewała nieszpory, a na Facebooku powstała 200-osobowa grupa, która modliła się za perkusistę. Zmarł w nocy z 12 na 13 maja. „Z niewyobrażalnym smutkiem informujemy, że nasz „Stopek” nie żyje – pisze na stronie Voo Voo Wojciech Waglewski. – Współtworzył zespół przez dwie dekady. Niewiele ponad miesiąc temu świętował swoje 46. urodziny.

Dlaczego »Stopa«? Ponoć to się wzięło z bardzo szybkiej gry. Jego muzykowanie przeszło ewolucję: od punkowych podziałów do własnego stylu. Na ten styl składały się i elementy etnicznych transów, i jazzowych improwizacji, i awangardowego rocka. I jeszcze coś, co tak bardzo się wyczuwało, a czego nazywać nie trzeba… Przyjacielowi, który przeszedł na drugą stronę życia, mówimy »do zobaczenia«”. – Zbawiony jest ten, kto ustami swymi wypowie, że „Jezus jest Panem” i „w sercu swoim uwierzy, że Bóg Go wskrzesił z martwych”. Sorry Winnetou. Widziałeś już kogoś zmartwychwstałego? – pytał mnie „Stopa”. – A wierzysz w to? Możesz wyjść na durnia! Ja, Panie Jezu, dziękuję Ci za Ducha Świętego, który potrafi we mnie powiedzieć: „Wierzę. Jezus jest Panem!”. Jak napisała jedna z komentatorek na portalu wiara.pl: „Jedyna śmierć? Śmierć śmierci”. Setki razy Piotr bębnił na koncertach Armii w piosence: „Nie jestem stąd, tu mnie wrzucono pewnego dnia”. Wreszcie wrócił. Tego radia już nikt nie wyłączy.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.