Prymus Gonzales

ks. Sławomir Czalej

publikacja 25.06.2011 06:40

- Ślązaczką jestem od pokoleń, ale z gwarą bywa różnie. Doma, z rodziną bliższą i dalszą, godomy po śląsku. Mąż jest napływowy, więc z nim i dziećmi mówimy już po polsku - mówi Joanna Piktas, naczelnik Wydziału Rozwoju i Promocji Starostwa Powiatowego w Gliwicach.

Prymus Gonzales ks. Sławomir Czalej/GN Pod okiem pasjonatów takich jak Karol Rhode po kaszubsku zapewne zaczęliby mówić nie tylko Latynosi...

Od ośmiu lat powiaty pucki i wejherowski organizują konferencje dla nauczycieli regionalistów. To hołd dla wytrwałości straż­niczek kaszubskości Pomorza dr Ewy Kownackiej i dr Anety Szopny. W tym roku, po rocznej przerwie, a więc po raz siódmy zawitały do nas nie tylko kaszubskie wygi, ale także goście ze Ślą­ska (Gliwice) i Żmudzi (region Skuodas, północna Litwa). Gliwice i Skuodas są samorządami part­nerskimi powiatu puckiego.

Progowy przełącznik

Działa automatycznie. - Tak samo moi rodzi­ce, gdy wchodzą do domu, natychmiast przechodzą na gwarę - wyjaśnia J. Piktas. Są i przełącz­niki „kierunkowe”, kiedy pani Asia zwraca się do dzieci, a w chwilę potem do swoich rodziców.

To, co kiedyś było skrywane po domach, po 1990 roku przeżywa swoisty renesans. - Dia­lekt śląski jest pojęciem szerszym. W jego skład wchodzą gwary: opolska, górnośląska i cieszyńska. Różnią się one między sobą - wyjaśnia Mag­dalena Fiszer-Rębisz, polonistka i dziennikarka, też z Gliwic. Pomimo tych różnic każdy jednak - pewnie nie tylko na Śląsku - wie, co znaczy „ciesza się” albo „trowa”. Gorzej pewnie byłoby w stronę odwrotną.

Jednym z pomysłów, który obie panie po­stanowiły zrealizować, było zebranie i promo­cja śląskich, a zwłaszcza powiatowych legend w miejscowej gwarze. Nie zapomniano oczywi­ście o gliwicko-śląskich zwyczajach, tradycjach i obrzędach. Wiele z nich wpisuje się naturalnie w rok liturgiczny. I tak np. w Poniedziałek Wiel­kanocny zacni mężczyźni powiatu gliwickiego jadą konno, „aby się w roku darzyło, a ziemia da­wała obfite plony”. Zwyczaj znany jest od XVIII w. Objeżdżając pola, śpiewa się pieśni wielkanocne; na koniu wiezione są także paschał i krzyż. Nie­typowy jest układ zwierząt, które poruszaj ą się trójkami. Jeźdźcy mają na szyjach i ramionach wieńce z bukszpanu, kawalerowie dwa, a żonaci mężczyźni - niestety - tylko jeden. - Jest rzeczą charakterystyczną, że każdy z mężczyzn musi otrzymać przed procesją błogosławieństwo. Żo­naci od żon, a kawalerowie i… księża od swoich mam - podkreślają z uśmiechem gliwiczanki.

Podobne działania - choć pewnie bardziej z wykorzystaniem łodzi - są też podejmowane na Pomorzu. Bez pielgrzymki łodziowej na śś. Piotra i Pawła oraz Mszy św na wodach zatoki, a potem specjalnego błogosławieństwa ordyna­riusza też mogłoby na stołach zabraknąć ryb… Z tym, że nikt tu nie wątpi, iż ma do czynienia nie z gwarą, ale z językiem. A to już kolosalna różnica. – I o ten język nakazał nam dbać bł. Jan Paweł II w czasie pobytu w Gdyni – przypomniał zebranym Łukasz Grzędzicki, prezes Zrzeszenia Kaszubsko-Pomorskiego. A żeby nie zapomnieli dbać o niego Żmudzini, prezes przekazał gościom egzemplarz Pisma Świętego, przetłumaczony przez o. prof. Adama Sikorę, franciszkanina, Kaszubę, z języków oryginalnych na język Remusa.

Rhode wylądował…

Karol Rhode, członek Rady Języka Kaszub­skiego, przez pół roku przebywał w Kanadzie, ucząc tamtejszych Kaszubów języka przodków. – Poważnym problemem Kaszubów w Kanadzie jest fakt, że po kaszubsku mówią, ale w tym języ­ku nie piszą – zauważył. Co ciekawe, na Karolowe lekcje kaszubskiego przychodzili „indiansci”, a ponadto dzieci ze związków kaszubsko-niemieckich czy kaszubsko-irlandzkich. „Bele i sami Ajrisze”. – A moim najlepszym uczniem był nie­jaki Gonzales z Dominikany – śmieje się Karol. – Ten mówi po kaszubsku najlepiej.

Wrogiem poprawnej kaszubszczyzny jest w Kanadzie upływający czas. Za nim idzie swoista maniera dokonywania językowych skrótów. – Widać to na przykładzie nazwisk. Jeśli ktoś nazywał się Cybulski, staje się Cybulą, Wróblewski – Wróblem. Idąc tym tropem, mogłoby dojść do tego, że zostałbym nazwany Rublow i tak Kaszubi pomyśleliby, że jestem z… Rosji – mówi ze swadą Karol, nadal Rhode.

Współpraca Kaszubów i Żmudzinów zaczę­ła się w 1998 r. w Domu Spotkań i Pojednania im. o. M. Kolbego w Gdańsku. – Wtedy też przeko­naliśmy się, że Zrzeszenie Kaszubsko-Pomorskie jest najsilniejszym tego typu związkiem we wszystkich krajach basenu Morza Bałtyc­kiego – podkreślił Jonas Grušas, dyrektor sa­morządowej biblioteki publicznej w Skuodas. Co ciekawe, dzięki działaniom UE udało się przy­pomnieć samym Litwinom, że w ich małym kraju także istnieje kilka dialektów. W przeciwień­stwie jednak do języka kaszubskiego zanikają.

– Przyczyną jest ciągłe negatywne nastawienie części społeczeństwa – zauważył. Jako że Jonas Grušas sam posługiwał się w czasie wystąpienia językiem rosyjskim, obawy o przyszłość tych małych dialektów wydają się słuszne. – Sam język litewski jest sztucznym, dwustuletnim tworem, złożonym z kilku dialektów – mówi gość ze Żmudzi.

Nasuwa się refleksja, że aby język nie zagi­nął, trzeba „wariatów” takich jak Karol Rhode. Niewykluczone, że po kilku latach jego pobytu za oceanem po kaszubsku mówiłoby pół Ame­ryki Łacińskiej.