Tęczowy bełkot

KS. ROMAN TOMASZCZUK

publikacja 20.06.2011 04:30

Wśród pól, tuż za granicą diecezji świdnickiej, po przejechaniu kilkuset metrów szutrową drogą, taksówka dojeżdża do miejsca, gdzie zaczyna się Tęczowy Most.

Tęczowy bełkot ks. Roman Tomaszczuk/GN Pamięć o zwierzętach nie powinna przybierać form pamięci o ludziach

„Kiedy odchodzi zwierzę, które było szczególnie bliskie komuś, kto pozostał po tej stronie, udaje się na Tęczowy Most. Są tam łąki i wzgórza, na których wszyscy nasi mali przyjaciele mogą bawić się i biegać razem. Mają tam dostatek jedzenia, wody i słoń­ca; jest im ciepło i przytulnie”. Kobieta czyta informację umieszczoną tuż za bramą. Uśmiecha się, dokładnie tak jak lubiła Karina. Podchodzi do ławeczki. Zanim usiądzie, poprawia kwia­ty, zapala znicz i w myślach wraca na chwilę do tekstu, który zna niemalże na pamięć. Dużo by dała za możliwość poznania tego, kto obja­wił, jak wygląda niebo zwierząt. Dzisiaj wizja Tęczowego Mostu stała się rodzajem manifestu. Sprzeciwem wobec bezdusznej idei śmierci pupila. Więcej! Jest wyznaniem wiary tych, którzy kochają swoje zwierzę… jak człowieka i… jeszcze więcej! Bluźnierstwem – dla niedowiarków od­rzucających tęczowy dogmat. – To ich sprawa – podsumowuje pani Wanda. – Ja wiem swoje. Karina też.

Po omacku

Tęczowy bełkot   ks. Roman Tomaszczuk/GN Zdjęcie z nagrobka na cmentarzu dla zwierząt Tęczowy Most: „Wszystkie zwierzęta, które były chore i stare, powracają w czasy młodości i zdrowia. Zwierzęta są szczęśliwe i zadowolone, z jednym małym wyjątkiem: każde z nich tęskni do tej jedynej, wyjątkowej osoby, która pozostała po tamtej stronie”.

Tajemnica stworzenia pozostaje tajemnicą aż do końca, aż do nowego nieba i nowej ziemi. Biblia nie jest księgą przyjaźni Boga ze stwo­rzeniem jako takim, ale z człowiekiem. Cze­mu? To proste, tylko człowiek może odczytać jej przesłanie i odpowiedzieć na jej zaproszenie. Dlatego teologia ma niewiele do powiedzenia na temat miejsca zwierząt w planie Boga. Człowiek tak mało wie o swoim niebie, siłą rzeczy jeszcze mniej wie o niebie innych stworzeń.

Na szczęście Bóg z pewnością radzi sobie z całą złożonością świata. Ludziom pozostawił odkrywanie tego, co konieczne do zbawienia, a potem dokładanie starań, by wiernie to realizowali. A zwierzęta?

Andrew Linzey, anglikański teolog, przeko­nuje, że Bóg interesuje się ich losem co najmniej tak bardzo jak losem ludzi. W swojej książce „Teologia zwierząt” chce za wszelką cenę udowodnić, że odniesienie człowieka do zwierząt jest równoważne z więzami łączącymi go z in­nymi ludźmi. A może nawet ważniejsze? Głosi on bowiem ideę hojności, w której domaga się, by człowiek traktował zwierzęta tak, jak Bóg traktuje człowieka.

Na opak

Tęczowy Most: „Przychodzi taki dzień, gdy jedno z nich nagle zatrzymuje się i spogląda w dal. Jego lśniące oczy są skupione, jego spra­gnione ciało drży. To ty zostałeś dostrzeżony, a kiedy ty i twój najlepszy przyjaciel wreszcie się spotykacie, obejmujecie się w radosnym połączeniu, by nigdy już się nie rozłą­czyć. Deszcz szczęśliwych pocałunków pada na two­ją twarz, twoje ręce znów pieszczą ukochany łeb”.

Antropomorfizacja zwie­rząt, czyli nadawanie im cech ludzkich, a w konsekwencji traktowanie ich jak ludzi, jest nadużyciem. Zabiegiem możliwym i potrzebnym, ale w baj­kach i opowiadaniach fantasy. Gdy zaczyna być realnym doświadczeniem człowieka, oskarża go. Wydobywa jego zagubienie. Obnaża miałkość poznania prawdy, sensu i celu ludzkiego życia.

Czasami staje się też bolesnym policzkiem zadanym ludziom, którzy nas otaczają. To przy­padek pani Wandy, mieszkanki Wałbrzycha, kobiety zdradzonej, bezdzietnej i zamkniętej. Jej suczka naprawdę była jedynym stworzeniem, dla którego żyła, jedynym, które potrzebowało starej kobiety, by żyć.

Szukanie miłości u zwierzęcia jest ślepą uliczką, w którą wpędzeni zostają ludzie nie­kochani, zapomniani, porzuceni i odepchnięci. Tacy właśnie zapalają znicze na grobach swych ulubieńców. Na święta przynoszą stroik z ulu­bioną zabawką. Przesiadują regularnie na ławeczce, rozpamiętując wspaniałe, najwspanial­sze chwile życia podarowane im przez Kaję, Burka, Reksia, Mruczka czy Bubu. Tacy każą wyryć w kamieniu: „Kochany jesteś i na zawsze pozostaniesz na­szym najukochańszym przyjacie­lem”, „Skarbie kochany, na zawsze pozostaniesz w naszych sercach”, „Naszej miłości”, „Był wspaniałym psem i prawdziwym przyjacie­lem”, „Fredziu, piesku ukochany, bardzo kochaliśmy Ciebie, kiedyś jeszcze się spotkamy, czekaj na nas w niebie…” i jeszcze: „Rodzina tęskni”. Tak, tak, „rodzina”, bo niektóre psy mają nawet nazwiska.

Na przekór

Czasy, które pochłaniają miliony ofiar przez wojny, czystki, narkotyki, aborcję czy eu­tanazję, te czasy głoszą nową wersję świata. Ta­kiego, w którym nie ma miejsca dla człowieka. Świata, który może być doskonały, ale pod jed­nym warunkiem: koniecznie trzeba urządzić ostateczną eksterminację. Totalną, by całkowicie zniszczyć gatunek ludzki. Bo to on zagraża całej planecie: zwierzętom, roślinom, morzom i rze­kom. On - przekleństwo Ziemi.

Wspomniany teolog przekonuje, że śmierć, okrucieństwo i pogarda dla zwierząt i przyro­dy w ogóle bierze się ze „skompromitowanej i starej teologii stworzenia”. Ogłasza, że tekst: „A wreszcie rzekł Bóg: »Uczynię człowieka na nasz obraz, podobnego Nam. Niech panuje nad rybami morskimi, nad ptactwem powietrz­nym, nad bydłem, nad ziemią i nad wszystkimi zwierzętami pełzającymi po ziemi!«” (Rdz 1,26) i jest usprawiedliwieniem ludzkiej brutalności, min. wobec zwierząt. Co zaskakujące, w swojej książce nawet się nie zająknie na temat związku między pogardą wobec bezbronnych ludzi (niena­rodzonych, chorych, starych) a za­chwianiem równowagi środowiska. Nie widzi także powiązania między konsumpcyjnym, zachłannym i ego­istycznym stylem życia a wyrębem lasów, przemysłową hodowlą zwierząt czy zatruciem przyrody. Nie chce też zajmować się obroną god­ności człowieka, woli skupić się na bronieniu przed człowiekiem psów i kotów.

Wbrew sobie

Panią Wandę poznałem u weterynarza. Ja ze swoim Verusem, ona ze swoją Kariną czekaliśmy, aż będzie można przynieść ulgę chorym zwierzakom. Psina dopiero co poznanej znajomej ledwie dychała. Przygnębiona staruszka czule zwracała się do suczki i ignorowała wszystkich pozostałych aż do chwili, gdy usłyszała wyzna­nie - Verusek, pamiętaj, obiecuję ci, że gdy tylko zaczniesz cierpieć, nie mam zamiaru męczyć się razem z tobą. Dostaniesz zastrzyk i... - Pan osza­lał! - syknęła pani Wanda. - Nazista! - dorzu­ciła. Zrozumiałem swój nietakt. Próbowałem załagodzić sytuację.

Nie było łatwo. - Proszę się do mnie nie odzywać! - zażą­dała kategorycznie. Pod­dałem się. Zapadło głuche milczenie przerwane przez weterynarza. Staruszka weszła z pupilem do gabinetu. Zabieg był ostatnią deską ratunku. Suczka dostała zastrzyk nasenny, więc nie mogła wracać do domu o własnych siłach. Z konieczności kobieta skorzystała z propozycji podwiezienia. Rozstaliśmy się w pokoju.

Po dwóch latach od spotkania u zwierzęcego chirurga panią Wandę rozpoznałem w staruszce, która taksówką kazała się przywieźć na cmen­tarz zwierząt. Zagadnięta, opowiedziała ze szczegółami historię śmierci psa i swojej rozpaczy. Cytowała przy tym poetycki tekst Tęczowego Mostu, a ocierając łzy, wypominała mi okrucień­stwo serca. - Jak pan mógł tak strasznie zwró­cić się do swego pieska? Jak pan mógł? - pytała retorycznie.

Mogłem, ale ona nie umiała już tego zrozu­mieć. Nie ona jedna. Zastępy „animalsów” rosną wprost proporcjonalnie do zwiększającej się licz­by irracjonalnych wizji świata według nowych norm, zasad, reguł i praw. Nowych, czyli takich, które stoją w ostrej sprzeczności ze „skompro­mitowaną i przestarzałą” teologią stworzenia. Nowych przez to, że człowiekowi odmawiają jego wielkości, a przyrodzie dodają boskich przymio­tów. Neopogaństwo w czystej postaci.

Po swojemu

Zwierzęta są nieracjonalne i nie mają statusu moralnego - przekonuje św. Tomasz z Akwinu. Nie wiadomo, jak będzie wyglądał odnowiony świat. Wiadomo jednak, że porządek tego, który wciąż trwa, domaga się, by także zwierzęta były narzędziem dla osiągnięcia celu człowieka - nieba. O tym mówił Jezus, gdy przekonywał, że nie ma niczego i nikogo ważniejszego dla człowieka od tego, by dostąpił on zbawienia.

Jasne, człowiek nie może dążyć do zbawienia, nie zważając na otaczającą go rzeczywistość. Jed­nak nie może udawać, że świat zwierząt i roślin ma taką samą godność jak on sam. Panowanie nad światem nie jest swego rodzajem despoty­zmem, jak chcieliby niektórzy, w tym Linzey. Jest posiadaniem czy królowaniem w imię odpo­wiedzialności. Dlatego biblijny Adam po stwo­rzeniu miał za zadanie uprawiać rajski ogród. Był panem Edenu, ale jednocześnie sługą Boga. To zobowiązuje, jak zobowiązuje rozumność. Anglikański teolog przykłada tę samą miarę do relacji: człowiek-zwierzęta co Bóg-człowiek. Nie widzi w tym niczego niestosownego. Dlatego on i jemu podobni, idąc na zwierzęcy cmentarz, chętnie dołączą do chóru zawodzenia i wspominania „największych przyjaciół” i „ukochanych członków rodziny”. Wystarczy jednak o podobnym i pomyśle wspomnieć przeciętnemu Kowalskiemu, by ten poczuł się nieswojo, a zaraz potem zapytał delikatnie: a to nie jest świętokradztwo?

Oczywiście! To jest swego rodza­ju świętokradztwo, które wpisuje się w niestworzone pomysły cywilizacji Za­chodu: nowej wersji małżeństwa, rodziciel­stwa, rodziny czy życia i jego nienaruszalności. Im więcej w człowieku hiperludzkiego traktowa­nia zwierząt, tym dalej odchodzi on od prawdy o sobie i sensie swego życia.

Pani Wanda nie zgadza się na zdroworozsąd­kową wersję jej więzi z Kariną. I może trudno się dziwić, bo każdy z nas potrzebuje czułości, zro­zumienia i pewności, że może na kogoś liczyć. Staruszka tęskni za krainą Tęczowego Mostu. Co Bóg na to? Pewnie i z tym sobie poradzi. W końcu to niejedyny bełkot, z którego musi układać pieśń pochwalną stworzenia.