Polska kropla w morzu islamu

Łukasz Czechyra

publikacja 13.07.2011 08:10

Z Wańkowiczem rozmawiał przy kawie, z Bryllem dyskutował w pociągu. Jego publikacje znajdują się w bibliotece NASA... Kim tak naprawdę jest hodowca drobiu spod Łukty?

Polska kropla w morzu islamu Łukasz Czechyra/GN Wśród wielu pamiątek z Iraku pan Dąbrowski wysoko ceni modlitewny dywanik

Jan Dąbrowski urodził się na Wołyniu, ale jako dziecko przeniósł się wraz z rodziną do Ostródy. W szkole śred­niej był świetny z przedmiotów humanistycznych, doskonale interpretował utwory, uwielbiał czytać, ale olimpiady wygrywał z matematyki. Nic dziwnego, że miał trochę problemów z wybo­rem kierunku studiów. W końcu jednak, podążając za dziecięcym marzeniem o karierze naukowca, wybrał fizykę na Uniwersytecie Warszawskim. Po studiach wró­cił do Ostródy i rozpoczął pracę w Zespole Szkół Zawodowych. Tam też przyszedł pierwszy wiel­ki sukces – w szkolnej pracowni skonstruował laser helowo-neonowy.

Hologramy wykonywane techniką laserową były w tamtym czasie rzadkością, a pojawienie się takiego sprzętu w szkole średniej wywołało niemałą sensację – pan Jan razem ze swoimi uczniami trafił do gazet, radia i telewizji. Podobno to właśnie od tego ich osiągnięcia wzięło się znane po­wiedzenie „Polak potrafi”. Poten­cjał naukowy nauczyciela z Ostró­dy został szybko zauważony i pan Dąbrowski otrzymał ofertę pracy najpierw z Instytutu Kształcenia Zawodowego w Warszawie, a po­tem z uniwersytetu w irackim Mosulu.

Złote lata Iraku

Polska kropla w morzu islamu   Łukasz Czechyra/GN Algier ze względu na biel budynków nazywany jest El-Bahdja – Alger la Blanche, co znaczy Algier Biały – Do pracy na uniwersytecie w Mosulu jechałem, a właściwie leciałem z duszą na ramieniu. Nie miałem pewności, czy poradzę so­bie na wyższej uczelni. Miałem już co prawda napisany częściowo dok­torat na temat zastosowania światła laserowego w nauczaniu optyki, ale mimo wszystko nie byłem pewny swego – wspomina pan Jan. Jak sam mówi, na początku był otumaniony i źle interpretował różne rzeczy – trafił w końcu do bardzo egzotycz­nego kraju. – W tamtych czasach Polska miała bardzo dobre stosunki z Irakiem. Budimex budował drogi, kraj się rozwiał, ludziom żyło się dobrze – to były ich złote lata. Tak było do czasu, kiedy Saddam Hu­sajn przejął władzę, zaczął walczyć z Iranem i wszystko się posypało – mówi były nauczyciel.

Polska kropla w morzu islamu   Łukasz Czechyra/GN Życie w Afryce upodobniło go do mieszkańców – często był uważany za Araba Po rocznym pobycie wrócił do Polski, ale bardzo szybko znowu ją opuścił na rzecz pracy w Afryce – tym razem w Algierii. – Algier­czycy przyjęli nas bardzo entu­zjastycznie. Wierzyli, że my ich wykształcimy i nauczymy wielu rzeczy, a wtedy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wszystko się odmieni w ich kraju. Tak się, niestety, nie stało – opowiada pan Jan. W czasie, kiedy nauczał w Tlemsen, w Algierii zaczęło się robić nieciekawie – ludność tego kraju w ciągu 20 lat od uzyskania niepodległości zwiększyła się z 7 mln do 20 mln mieszkańców, na co państwo nie było przygotowane. Brakowało miejsc pracy, mieszkań. – Zaczynało się robić niebezpiecz­nie, trzeba było wracać – decyzja pana Jana była szybka.

W samym środku islamu

Oprócz napiętej sytuacji w mie­ście do wyjazdu skłoniło go coś jeszcze. Przez pierwsze dwa lata w Algierii przebywała z nim cała rodzina, ale potem żona z synami wróciła do Polski. – To było przy­gnębiające. Człowiek czuł się mocno wyalienowany, bo dookoła był tylko islam – wspomina pan Jan. Podob­nie czuli się inni Polacy – trzymali się razem i wspierali duchowo, ale prawdziwym umocnieniem były Msze św.

– Na Eucharystię przy­chodzili nie tylko Polacy, ale rów­nież katolicy z Francji, Hiszpanii, Filipin, USA i kilku innych krajów... nawet z Japonii, a także wyznawcy prawosławia z Rumunii i Bułgarii oraz Koptowie z Egiptu – wymienia fizyk. – Stwarzało to niezwy­kłą atmosferę międzynarodowej chrześcijańskiej wspólnoty. Msze odprawiane były głównie po fran­cusku, ale na przykład pierwsze czytanie mogło być wygłaszane po polsku, drugie po hiszpańsku, intencje zaś w kilkunastu językach. Nawet najbardziej zatwardziali ate­iści, którzy deklarowali, że wierzą jedynie w ustrój, jaki panuje w Pol­sce, zaczęli przychodzić do kościoła. Zdecydowanie czegoś im brakowało – opowiada pan Jan.

– Tak to zresz­tą z ludźmi jest. Kiedy jesteśmy tu, na miejscu, to, czy pomodlimy się, czy nie, to jesteśmy wśród swoich. Większe ożywienie duchowe przy­chodzi tylko od czasu do czasu. Tam, w Afryce, ludzie wyraźnie potrzebowali czegoś więcej.

Żona gratis

Morze islamu oczywiście chcia­ło wchłonąć pana Dąbrowskiego ra­zem z jego katolicyzmem. I to w dość specyficzny sposób. – Do Iraku wyjechałem w 1975 roku. Najpierw sam, ale po wakacjach przyjecha­ła do mnie żona z dziećmi. Bardzo dużo czasu spędzałem wtedy w bi­bliotece nad książkami – byłem w trakcie pisania pracy doktorskiej – mówi pan Jan.

– Pracowała tam jako bibliotekarka bardzo ładna dziewczyna, jak się potem okazało z bardzo bogatej rodziny. Ze mną rozmawiała wyłącznie na temat książek, ale mojemu dziekanowi oznajmiła, że jeśli zmienię wiarę i przejdę na islam, ona zgadza się zostać moją drugą żoną. Taką mia­łem ofertę – śmieje się fizyk. Jego wiarę najbardziej umocniło pewne wydarzenie z pobytu w Tlemsen.

- Mieszkałem wtedy w bloku na 4. piętrze, a moje okna wychodziły na pewną górę, na której zboczu stała, postawiona jeszcze przez Francuzów, ogromna figura Matki Boskiej. Wyjechałem na wakacje, a kiedy wróciłem, pomnika już nie było - został zniszczony. Odczułem to jako coś niesłychanie bolesnego. W takich sytuacjach samotności człowiek się odnajduje, potrafi się zdefiniować. Ja też wtedy zacząłem się zastanawiać, kim ja w ogóle je­stem - wspomina pan Jan. Krótko po tym wydarzeniu słuchał w radiu transmisji Mszy św. odprawianej przez papieża w klasztorze jasno­górskim. W homilii Jan Paweł II prosił Matkę Bożą o opiekę i pomoc w przetrwaniu trudnego „dziś” i o rozpoczęcie lepszego „jutra”.

Wrócił do Polski również dlatego, że jego synowie nie wyobrażali sobie innego miejsca do życia - dla młodych chłopaków Algieria była jeszcze trudniejszym krajem do życia niż dla niego. - Po powrocie do kraju miałem jeszcze propozycję pracy w Adelajdzie w Australii od pewnego profesora, któremu spodobały się moje publikacje. Wie­działem jednak, że kolejny wyjazd może całkiem rozbić rodzinę, więc wszyscy razem zamieszkaliśmy na Warmii - mówi pan Jan.

Tu i teraz

W Polsce wrócił do nauczania, próbował też swoich sił w biznesie - założył razem z rodziną dobrze prosperującą fermę drobiu, którą teraz z powodzeniem kieruje jego syn. W tym czasie przez 10 lat uczył języka angielskiego oficerów jed­nostek wojskowych w Ostródzie i Morągu. - Miałem nawet jechać do Iraku jako doradca wojskowy z drugim kontyngentem. Prze­szedłem wszystkie rozmowy, a do żony dzwonili już z wiadomością, że znowu będzie słomianą wdową. Miałem doradzać w kwestii rekon­strukcji szkolnictwa, ale nie pojechałem - misja stabilizacyjna zmie­niła się w regularną wojnę. Dobrze się stało, że zostałem - twierdzi pan Dąbrowski.

- Chciałem napisać książkę „Irak kiedyś i dziś”, miałem w planach tam chodzić, zbierać ma­teriały, a pewnie skończyłoby się na tym, że dostałbym w czapę - mówi.Przez kilka lat współpraco­wał z „Posłańcem Warmińskim” oraz „Głosem Ostródy”, w ramach której to działalności razem z in­nymi redaktorami stworzył książ­kę o wspomnieniach z Ostródy „Zaczęło się w roku 1945...”.

- Jest to ogromny zbiór wiadomości o Ostródzie, żadne miasto na tym terenie, a może nawet w Polsce, nie ma takiego zbioru - są tam zawar­te wspomnienia ponad 3000 osób, a mnóstwo materiałów niewyko­rzystanych leży jeszcze w archi­wum - opowiada autor. Na swoim koncie ma też książkę „Szeherezada”, która opowiada o Algierii, po­wieść „Miejsca na ziemi” oraz wier­sze w zbiorowym tomiku „Zaułki natchnione poezją”. Dodatkowo na Uniwersytecie Trzeciego Wieku w Ostródzie prowadzi grupę z języ­ka francuskiego i konwersacje z an­gielskiego.

Do kolekcji znanych mu języków - oprócz wymienionych posługuje się jeszcze rosyjskim, włoskim, hiszpańskim, arabskim i niemieckim - dodaje ostatnio ła­cinę. Polak potrafi!