publikacja 01.09.2011 00:15
Inteligencja śpiewa odkurzone chłopskie pieśni, a prosty lud wzdycha: „Ale wiocha!” i wraca do disco polo.
henryk przondziono/gn W Polsce tańczenie wiejskich tańców to dziś największy obciach! – smutno uśmiecha się Janusz Prusinowski (drugi od lewej)
Empik. Na półce „folk” kilkanaście rodzimych płyt z muzyką celtycką (w wersji rybnickiej) i bałkańską. Sporo modnych klimatów klezmerskich. Są też Łemkowie wyśpiewani przez Orkiestrę św. Mikołaja (zawiązaną przed laty na lubelskim UMCS-ie). Z naszych korzennych produkcji Golce, Szwagierkolaska (folk miejski) i Kapela ze Wsi Warszawa. Nie mam nic przeciwko tej ostatniej. Tyle że, powiedzmy sobie szczerze, ich produkcje mają więcej wspólnego z dokonaniami Boba Marleya i DJ-ów niż korzenną pieśnią spod strzech. Znaleziony na strychu motyw jest jedynie punktem wyjścia do samplowanej, nowoczesnej produkcji.
Podobny sklep na Węgrzech. Mnóstwo płyt naturszczyków. Albumy z oryginalną, nieprzetrawioną przez popkulturę muzyką ludową. Nieopodal w Domu Tańca wiruje kilkadziesiąt osób. Bawią się przy muzyce, przy której szaleli ich dziadkowie. Z okien płynie ognisty czardasz.
Dostępna jest część treści. Chcesz więcej?
Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.