zarzynacie czytelnictwo. A raczej je dobijacie, bo zarżnięte już było dawno.
Czy Wy naprawdę nie rozumiecie, że wolny rynek działa tak, żeby móc kupić taniej?
Okej, teraz mały księgarz nie sprzeda, bo ma drożej niż w markecie. Ale skąd wam się wziął poroniony pomysł, że jak mały księgarz będzie miał drogo i market będzie miał drogo, to u księgarza wzrosną obroty?
Ja widzę dwa możliwe scenariusze: 1. nie kupię książki nigdzie, bo jest droga i mnie nie stać, 2. zależy mi, więc kupię książkę - ale kupię ją byle gdzie (ceny są przecież te same). Byle gdzie, ergo w markecie (bo nie będę dylał do małego księgarza, skoro ceny są te same).
Czy Wy naprawdę nie rozumiecie, że wolny rynek działa tak, żeby móc kupić taniej?
Okej, teraz mały księgarz nie sprzeda, bo ma drożej niż w markecie. Ale skąd wam się wziął poroniony pomysł, że jak mały księgarz będzie miał drogo i market będzie miał drogo, to u księgarza wzrosną obroty?
Ja widzę dwa możliwe scenariusze:
1. nie kupię książki nigdzie, bo jest droga i mnie nie stać,
2. zależy mi, więc kupię książkę - ale kupię ją byle gdzie (ceny są przecież te same). Byle gdzie, ergo w markecie (bo nie będę dylał do małego księgarza, skoro ceny są te same).
Jak ma to niby pomóc małemu księgarzowi?