O czym opowiadają Ślązacy?

Większość zebranych w zbiorze dramatów to historie współczesne, których przestrzenią wydarzania się jest izba w familoku. To tutaj – zdają się mówić autorzy – jest centrum kosmosu, to tutaj dzieje się wszystko to, co najważniejsze.

Kolejny rok, kolejny konkurs, kolejna publikacja. „Rajzyntasza. Jednoaktówki po śląsku” to drugi zbiór (po „Bysuchu s Reichu”) tekstów nagrodzonych w konkursie na jednoaktówkę organizowanym przez Imago Public Relations, „Gazetę Wyborczą” oraz Instytucję Kultury Katowice – Miasto Ogrodów, którego pomysłodawcą był dramaturg Ingmar Villquist.

Nie bez zrozumienia wczytywałam się w wątpliwości, ujawniane przez organizatorów w tekstach wstępnych, szczególnie odnoszące się do samych początków konkursu. Czy taka inicjatywa ma w ogóle sens? Kto przyśle teksty (i co, jeśli sami grafomani?), kto je będzie czytał? Czy uda się je kiedyś wystawić na scenie? I przede wszystkim, czy to przypadkiem nie jest niebezpieczny flirt kultury z jakąś określoną ideologią? A jednak, mimo wątpliwości, udało się, czego dowód – namacalny – leży przede mną. Najważniejsze jest jednak pytanie co kryje się wewnątrz?

Nie chciałabym oceniać wartości literackiej czy językowej zebranych dramatów, zagłębiać się w szczegóły, mierzyć potencjał sceniczny czy umiejętność operowania obrazem. Wszystko to oczywiście byłoby zasadne, ale powiedzmy że tym razem bardziej interesuje mnie wyższy poziom ogólności, a więc tematy, które podjęli Ślązacy. Wydaje się to szczególnie ciekawe ze względu na fakt, że za pióra chwycili – tak przynajmniej wynika ze wstępu – autorzy niekoniecznie związani na co dzień zawodowo z kulturą: wśród wyróżnionych znalazł się emerytowany górnik, kolekcjoner śląskiej porcelany czy kierownik lombardu. Jakimi ścieżkami postanowili podążyć?

Kilka tekstów odwołuje się do historii, tej niedawnej, do której sięga jeszcze pamięć rodzinna – tak jest w przypadku „Czech dni s żywota ołbersztajgra pozora”, „Matki Boskiej na kipiszu” czy „Rołzy”. Są to opowieści dalekie od ocen czy rozliczeń, raczej opowiadające indywidualne losy osób uwikłanych w wydarzenia, będące silnym, górnośląskim doświadczeniem – jak udział w wojnie, przejęcie władzy przez Armię Czerwoną czy internowania (np. w Uhercach). Inne sięgają do korzeni, a więc przedstawiają obraz stworzenia świata („Jak to sampiyrwyj było”) czy przywołują tradycję śląskich opowieści „trochę strasznych, trochę śmiesznych”, za to zawsze z odpowiednim, moralizatorskim zabarwieniem („Hebama i dioboł”).

Jednakże większość zebranych w zbiorze dramatów to historie współczesne, których przestrzenią wydarzania się jest izba w familoku. To tutaj – zdają się mówić autorzy – jest centrum kosmosu, to tutaj dzieje się wszystko to, co najważniejsze. Tutaj rodzą się i umierają uczucia („Synek z gitarom”), nieustannie toczą się rodzinne spory, fermentują dyskusje („Mantel od starzika”), rozgrywają się małe i całkiem duże konflikty („Wojna domowo”), tutaj dochodzi czasem do tragedii, za którymi oczywiście stoją pieniądze („Rajzyntasza”). Tutaj wreszcie – na koniec powracam myślą do tekstu Macieja Sojki, który mnie ujął najbardziej – w ukryciu i po cichu przeżywane są najbardziej bolesne doświadczenia („Halucki”).

Nie chcę pójść zbyt daleko w uogólnieniach, ale myślę, że to ważny znak – ten obraz, który z tekstów się wyłania. Obraz śląskiego wszechświata, w którym ciągle to, co istotne mieści się w obrębie kategorii domu i rodziny. Tego trzeba, by śląskość żyła. Bardzo cieszę się także z tego, że jest w Ślązakach chęć, by o tych intymnych, rodzinnych doświadczeniach opowiadać, by się nimi dzielić. Dzięki temu to, co moje, usłyszane, zapamiętane, przekazane staje się tym, co wspólne. Zawiązuje się wspólnota, która buduje skuteczniej niż wspólnota milczenia. Nawet jeśli to tylko jedna opowieść (zgodnie z zasadą, że każdy nosi w sobie jedną opowieść, a jedynie niektórzy znacznie więcej), to i tak warto spróbować ją ocalić.

***

Tekst z cyklu Mała Biblioteczka Śląska

«« | « | 1 | » | »»
Wiara_wesprzyj_750x300_2019.jpg

Więcej nowości