publikacja 22.12.2011 07:42
Iza Kuna opowiada o znajomościach z pociągów, o tym, dlaczego nigdy nie zamieszka w Świdnicy, i o wielkomiejskich głupcach.
Foto: GN
Iza Kuna
Aktorka teatralna i filmowa (m.in. „Lincz”, „Dług”, „Szpilki na Giewoncie”, „Lejdis”, „Galerianki”, „Barwy szczęścia”), autorka książki „Klara”, rocznik 1970. Odwiedziła Świdnicę w ramach projektu „Alchemia teatralna” Świdnickiego Ośrodka Kultury.
Ks. Roman Tomaszczuk: Podoba Ci się prowincja?
Izabela Kuna: – Słowo „prowincja” źle mi się kojarzy, bo znaczenie słowa jest słabe. Sugeruje, że coś jest mniejsze, śmieszniejsze itd.
To nieprawda?
– Nieprawda! Określenie czegoś lub kogoś jako „prowincjonalnego” jest jednoznaczne z powiedzeniem: „gorszego”. To jest niefajne.
Więc nie przeszkadza Ci to, że pochodzisz z małego Tomaszowa Mazowieckiego?
– Oczywiście, że nie! To miasteczko, które kocham, naprawdę. Moi najwięksi przyjaciele pochodzą z małych miast i jest coś niezwykłego we wrażliwości tych ludzi. Nie chcę ujmować niczego mieszkańcom metropolii, ale jest coś ładnego w ludziach z małych miejscowości.
Co zostało w Tobie jako pamiątka z małego miasta?
– Jeden kościół, góra dwa, kilka podstawówek, jedno liceum, rynek, spacer, odpust. Ludzie się spotykają i znają. Nikt nie jest anonimowy. Wszystkim do siebie blisko. W takim małym mieście jak moje, gdzie działało siedem fabryk, które słychać było wszędzie, gdy przychodziła niedziela (w sobotę się pracowało), robiło się tak cicho, jakby miasto umierało. Nienawidziłam tego. Pozostało to we mnie w formie niezdolności do odpoczywania w ciszy. Jestem miejskim zwierzęciem. Gdy odpoczywam, muszę być z ludźmi. Lubię podróże pociągiem, wizyty w kawiarni. Nie unikam specjalnie samotności, jednak wolę życie wśród ludzi i z ludźmi.
Jesteś zepsuta przez duże miasto Warszawa?
– Każdy jest zepsuty, ale nie przez duże miasto, tylko przez to, co się w naszym życiu wydarza. Zresztą słowo „zepsuty” akurat kojarzy mi się dobrze. Ale głupie jest, jeśli ktoś mówi na usprawiedliwienie swojego zepsucia, że „wyrwał się z małego miasta i dał się ponieść życiu wielkiego”. To jest bardzo słabe.
Klimat małych miast, klimat Świdnicy – da się coś takiego wyczuć? Jesteś tu pierwszy raz?
– Wydaje mi się, że nie (śmiech), ale głowy nie dam. Trudno, żebym po jednym spacerze i spotkaniu z ludźmi opowiadała godzinami o tym, co tu się dzieje. To byłoby głupie. Wydaje mi się, że tu wolniej się dzieją rzeczy, jest mniej bodźców, mniej ludzi. Mój mąż pochodzi z jeszcze mniejszego miasta niż Świdnica i pisze sztuki o takich właśnie klimatach. On ma więcej do powiedzenia o miejscach, gdzie lekarz, ksiądz i nauczyciel to trójca autorytetów wciąż obowiązujących w takich małych społecznościach. Tych ludzi się zna, rozpoznaje na ulicy, a gdy zaprasza się ich do domu, to jest to wielkie wydarzenie. W wielkim mieście z oczywistych względów to nie robi wrażenia.
W dobie internetu i globalizacji może trzeba się wstydzić takiej zaściankowości?
– Jeżeli ktoś się wstydzi tego, to jest idiotą. Bywa, że na proste pytanie: skąd jesteś? ludzie odpowiadają: z takiej małej miejscowości obok, niedaleko, pomiędzy… jakby nie znali nazwy. Z drugiej strony, gdy tylko zrobią karierę w wielkim mieście, na każdym kroku dają do zrozumienia, że dokonali czegoś wielkiego, bo z takiej wyjechali „dziury”. Brak pomysłu na życiorys, tak myślę. Ja zawsze chciałam być aktorką, a to, że pochodzę z Tomaszowa, nigdy mnie nie obciążało ani nie dodawało animuszu. Jedna z moich najpiękniejszych imprez urodzinowych odbyła się w Tomaszowie Mazowieckim zaraz po tym, jak dostałam się do szkoły filmowej. Cały swój rok zaprosiłam do siebie na urodziny. Do Tomaszowa, żeby mój ojciec mógł nas nakarmić swoimi kotletami i rosołem. I to było dla mnie takie wielkie! Mogłam i chciałam pokazać im nasze mieszkanie w bloku, moje miasto, mój pokój.
Czy świdnickie spotkanie z widzami miało inny przebieg niż podobne gdzie indziej?
– Nie. Oczywiście, jadąc na spotkanie, stawiam sobie zawsze pytanie: jak będzie? To kwestia zwykłej ciekawości, ale nauczyłam się już, że frekwencja jest bez znaczenia, za to za każdym razem uczę się, obserwuję – i bardzo to lubię.
Wracasz do Warszawy i…?
– Mam nadzieję, że spotkam w przedziale kogoś interesującego. Lubię „zaczepiać” innych podróżnych. Mam kilka bardzo ciekawych znajomości, zapoczątkowanych właśnie podczas wspólnej podróży. I powiem nieskromnie: mam szczęście do ludzi. Spotykam ich i jakoś zabieram w dalszą podróż. Tak czy inaczej są już ze mną.
Na starość wrócisz do Tomaszowa?
– Nie!
Czemu, skoro to takie dobre miejsce?
– Tomaszów jest już dla mnie kartą zamkniętą. To miejsce mnie wzrusza, gdy o nim myślę, płaczę, gdy tam wracam. Chętnie odwiedzam miasto z okazji projekcji filmów czy spotkań autorskich. Jestem poruszona, gdy spotykam swoje przedszkolanki i kolegów z podstawówki (do dzisiaj pamiętam całą listę nazwisk z dziennika lekcyjnego). Mam tam swoją matkę, ojciec leży na tamtejszym cmentarzu, żyją tam moi znajomi (o czym zresztą zrobiłam ostatnio program dla telewizji). Ale nie chcę tam wrócić. A jeśli już, to po to, żeby nakręcić tam swój film. Mam nadzieję, że mi się to uda.
Mam rozumieć, że prowincja to miejsce, o którym snuje się sentymentalne opowieści, ale już nie da się w nim żyć?
– Nie o to chodzi. To nie jest już moje miejsce! Teraz jest nim Warszawa, przede wszystkim dlatego, że tam jest moja rodzina. Ostatecznie, chociaż nie wrócę do Tomaszowa, to jednak mogę mieszkać gdzie indziej.
To może Świdnica?
– Za blisko! Bardziej Chiny – jeśli tylko byłoby tam jakieś pasjonujące zadanie do wykonania.