Z notatnika łowcy katocelebrytów

Marcin Jakimowicz

Lansowałem. Przepraszam. Jak mogłem tak nisko upaść?

Z notatnika łowcy katocelebrytów

Przyznam bez bicia. Nie śpię po nocach. Krążę, węszę, pytam. Od bladego świtu biegam po mieście jak pies, szukając jakiegoś celebryty, który wybąkałby do mikrofonu choć kilka słów o Panu Bogu. A potem zaczynam go lansować.

Taki tok myślenia znalazłem w artykule Mariusza Cieślika „Katocelebryci” (Newsweek 45/11). Rozbroił mnie już sam lead: „Katolickie media lansują gwiazdy, które nie wstydzą się Jezusa”.

Zrobiło mi się głupio. Prawda wyszła na jaw. Powinienem lansować (kurka, co to znaczy?) „gwiazdy, które wstydzą się Jezusa”. Że też wcześniej nie przyszło mi to do głowy… Czerwienię się, bo sam zacząłem bardzo wcześnie. Od lansowania „Radykalnych”. Lansowałem Piotra Stopę Żyżelewicza, Dzikiego, Tomka Budzyńskiego, lansowałem Michała Lorenca. Było też kilku żydocelebrytów a nawet islamocelebrytów. Lansowałem. Przepraszam. Jak mogłem tak nisko upaść?

Tymczasem, co kompletnie niezrozumiałe dla piszącego artykuł dziennikarza Newsweeka, naprawdę nie stałem z karabinem nad Jackiem Borusińskim (tu przeczytasz cały wywiad) czekając aż wydusi z siebie: „Bóg przychodzi w słabości. Wiem, że On interweniował w moim życiu jedynie w takich sytuacjach. Jasne, jest przy mnie zawsze, ale widzę Jego działanie najczęściej wtedy, gdy coś zepsuję, rozwalę, zniszczę. Idę i spodziewam się kary. Wiadomo: „Za dobro wynagradza i tak dalej”. Idę z podwiniętym ogonem jak na ścięcie. Spodziewam się łomotu, a tu dzieje się coś niezrozumiałego: doświadczam przytulenia, miłości”.

Nie zmuszałem Jadwigi Basińskiej do opowieści: „Miałam kiedyś niezwykle mocne doświadczenie. Jedna z bliskich mi osób była zniewolona nałogiem, bardzo piła. I kiedyś ja – poukładana, świetnie ubrana „księżniczka”, która znakomicie maskowała wszelkie uczucia – nie wytrzymałam. Pękłam. I zaczęłam wyć do poduszki. Byłam sama i wpadłam w histerię. Wrzeszczałam, tak by nikt nie słyszał: „Boże, rób coś, ratuj!”. I ta osoba przestała pić. Natychmiast. Następnego dnia. Ja nie mogę o tym nie opowiadać, bo to moje bardzo konkretne doświadczenie. Spotkałam Boga, który słucha. Do dziś gdy czytam w Piśmie Świętym, jak zwraca się do mnie zdrobniale „dziecko”, „robaczku”, jestem rozłożona na łopatki”.

Gdy Piotr Najsztub rozpoczął rozmowę z Mumio od pytania „Jak wyglądają nogi Pana Boga”, Jadwiga i Darek Basińscy i Jacek Borusiński pierwotnie pomyśleli, że „poleci religijnie” i wreszcie będą mogli opowiedzieć o najważniejszej rzeczywistości pod słońcem. Tymczasem dziennikarzowi chodziło jedynie o to, że stali się ludźmi sukcesu, czyli złapali Pana Boga za nogi.

Nikt nie zmusza „katocelebrytów” do opowiadania o Bogu. To naturalny odruch. Ktoś kiedyś opowiadał historyjkę o perle. Pewien rolnik… I tak dalej.