publikacja 19.01.2012 00:15
Lat mi przybywa, za rok stuknie dziewięćdziesiątka, więc troszkę mam na sumieniu spraw dotyczących polskiego teatru, a nawet Karola Wojtyły – mówi Danuta Michałowska, pierwsza dama polskiego teatru słowa.
reprodukcja Henryk Przondziono/GN
Danuta Michałowska z bp. Karolem Wojtyłą w 1961 r.
Występowała na scenie przez 70 lat bez suflera. Nie wyobraża sobie, że mogłaby przyjść na próbę nieprzygotowana. A kiedy założyła własny Teatr Jednego Aktora, była sobie sama scenografką, garderobianą i krawcową. Od czasu debiutu w legendarnym Teatrze Rapsodycznym, założonym w 1941 r. przez Mieczysława Kotlarczyka, przechowuje bezcenny egzemplarz „Króla-Ducha” Juliusza Słowackiego. Korzystał z niego jej kolega Karol Wojtyła – gwiazda Rapsodycznego. – Ten pierwszy tom jest mocno zniszczony, był 60 lat w użyciu, jeździł ze mną po świecie – pokazuje poklejoną taśmą książkę. – Każdy chciał dotknąć egzemplarza, który papież miał w ręce. W zeszłym roku, na 70-lecie Rapsodycznego, swoje opowiadanie o Karolu Wojtyle aktorze rozpoczęła od pierwszej oktawy „Króla-Ducha”:
Cierpienie moje i męki
serdeczne
I ciągłą walkę z szatanów
gromadą (…)
Powiem... wyroki
wypełniając wieczne,
Które to na mnie dzisiaj
brzemię kładą,
Abym wyśpiewał rzeczy
przeminięte
I wielkie duchów świętych
wojny święte.
– Ja to mówię mniej więcej tak jak Karol podczas naszego pierwszego przedstawienia – zaznacza. Do dziś ma w głowie tysiące strof polskiej poezji. Kiedy nazywam ją mistrzynią, zastrzega się: – Mistrzyni w tej chwili sama ma kłopoty z pamięcią, mój organizm trochę się złamał. Moją bardzo mocną stroną zawsze była świetna pamięć. Teraz mam problem z tym, co dla mnie najważniejsze.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.