Pieśniarz odrzuconych

Hanna Karolak

publikacja 09.03.2012 19:58

Jeśli ktoś dawno nie odwiedzał stołecznego Teatru Polskiego, czekają go w tym gmachu niespodzianki. Na razie powiemy o dwóch, na resztę przyjdzie czas.

Wieczór piosenek George’a Brassensa anDrzeJ rybczyŃSki/GN Wieczór piosenek George’a Brassensa
Spektakl porusza widzów nie tylko słowem, ale i muzyką

Jedna z nich to odnowiona sala kameralna, nowoczesna, elegancka i przytulna. Dla kogoś, kto tak jak ja bywał stałym gościem tego teatru, odmiana jest zaskakująca. Jednym ze spektakli granych na ka­meralnej scenie jest „Wieczór piose­nek George’a Brassensa”. I tu kolejna niespodzianka. Słuchając koncertów Edith Piaf czy Charles’a Aznavoura, utożsamialiśmy piosenkę francuską z przekładanymi na dźwięki taki­mi emocjami jak: miłość, zdrada, tęsknota. Bo w istocie są to piękne piosenki o miłości. A tu nagle po­znajemy zupełnie inne oblicze francuskiej piosenki, która dziś mogłaby stanowić hymn ruchu „oburzonych”, protestujących na ulicach wielu krajów prze­ciwko światu, który zepchnął ich na margines. Pieśni Brassensa, choć w zupełnie innej stylistyce, brzmią podobnie jak buntownicze ballady Wojciecha Wysockiego. Nic dziwnego, że śpiewał je także Jacek Kaczmarski.

Pora na parę słów o autorze. George Brassens, który zmarł w 1981 r., był zawsze rzecznikiem odrzuconych. Nie po drodze mu było z elitami. Z wy­jątkową odwagą kpił z szacownych instytucji państwa, z nadętych poli­tyków, robiących w imię szczytnych haseł kasę i karierę. Brassens obna­żał pozory demokracji, zakłamanie, fałszywą moralność. Szedł jak jeden z bohaterów jego piosenki – własną drogą.

Bliscy mu byli żyjący na bakier z prawem ulicznicy, włóczędzy, wagabundowie, miłujący jak on wolność, choć na swojej drodze, trafiali często do ciasnej celi. Nie zawsze z własnej winy. Pokazując tych, których losem jest pech, stawał się ich obrońcą. Sam powtarzał, że największym szczęściem jest dla niego pisanie piosenek. Jakby zawierzył słowom ks. Jana Twardow­skiego, który mówił często, że słowo nieszczęście składa się w połowie ze słowa szczęście. Dlatego zawsze trzeba mieć nadzieję. I jego pieśni tę na­dzieję dawały.

Ten skromny spektakl artykułuje bunt, którego na co dzień doświadczamy. Widz ma szansę identyfikować się z autorem i wykonawcą, na co składa się sprawnie napisany scenariusz autorstwa Filipa Łobodziń­skiego, świadomi przesłania tekstu aktorzy: Izabella Bukowska, Magda­lena Smalara, Łucja Żarnecka, wśród których prym wiedzie akompaniujący sobie na gitarze Wojciech Czerwiński.

Zespół muzyczny to akordeon i kontra­bas, a jednak przy pomocy niewielkich teatralnych środków czujemy się tak, jakbyśmy znaleźli się wraz z bohatera­mi w ponurym „miasteczku – a niech je grom”! – gdzie jakoś razem łatwiej wydrwić to wszystko, co nam tam i tu doskwiera.

TAGI: