Poszukiwanie zaginionej stawki

Edward Kabiesz

GN 12/2012 |

publikacja 22.03.2012 00:15

Stawka była duża. Jednak film rozczaruje zarówno tych, którzy serial „Stawka większa niż życie” widzieli, jak i tych, którzy go jeszcze, co wydaje się mało prawdopodobne, nie obejrzeli.

Poszukiwanie zaginionej stawki Kino Świat Tomasz Kot jako Hans Kloss i Piotr Adamczyk jako Hermann Brunner

Ci, którzy uwierzyli chwytliwym promocyjnym sloganom w stylu „legenda powraca”, rozczarują się podwójnie. Legenda, czyli Kloss z Brunnerem, rzeczywiście powróciła. I to nawet z pewnym naddatkiem. Można powiedzieć, że podwojona. Ale nadmiar, nie tylko w jedzeniu, ale i w rozrywce, rzadko wychodzi na zdrowie. W „Stawce większej niż śmierć” wszystkiego mamy za dużo.

Nieśmiertelny J-23

Od premiery pierwszego spektaklu „Stawki większej niż życie” w 1965 r. minęło prawie pół wieku. Sukces emitowanych na żywo pierwszych spektakli telewizyjnych, jak i nakręconego nieco później serialu, był konsekwencją ubogiej wówczas oferty programowej, ale także profesjonalnych umiejętności jego twórców. Skorzystali ze sprawdzonych już wzorów, w tym m.in. z Bonda, którego jeden ze scenarzystów obejrzał w Londynie. Po 1989 roku fakt, że Kloss pracował dla sowieckiego wywiadu, wzbudził gorącą dyskusję, a Bronisław Wildstein zapowiedział nawet zdjęcie go z ramówki. Tyle że w zamian telewizja publiczna nie miała nic widzom do zaoferowania. Do dzisiaj serial pokazywany jest na okrągło.

W ostatnim odcinku serialu J-23 miał zginąć. Uratowała go presja widzów, a J-23 przeżył swoich twórców. W ubiegłym roku zmarli reżyser Janusz Morgenstern oraz scenarzyści Andrzej Szypulski i Zbigniew Safjan, a rok wcześniej Andrzej Konic. J-23 wydaje się nieśmiertelny. Po kilku nieudanych próbach powrócił, tyle że w wersji kinowej. Trzeba przyznać, że reżyser i twórcy „Stawki większej niż śmierć” podjęli się trudnego zadania, bo niełatwo zmierzyć się z utrwalonym w świadomości widzów wizerunkiem kultowych bohaterów. Od czasów premiery „Stawki…” przed pół wiekiem zmieniły się nie tylko możliwości filmowego przekazu, ale również oczekiwania widzów. Dzisiaj sensacyjno-przygodowe kino, z nielicznymi wyjątkami w rodzaju „Szpiega” Tomasa Alfredsona, nie może obejść się bez szybkiej akcji, kompletnie odrealnionych scen pościgów i bójek, a fachowcy od efektów specjalnych są ważniejsi od scenarzystów, szczególnie takich, którzy pisząc scenariusz, kierują się logiką.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.