Wszystkie nasze dzienne sprawy

Hanna Karolak

publikacja 30.03.2012 21:11

W partyturę tego oratorium oprócz muzyków wpisują się i aktorzy ze swymi dialogami, oddechami, westchnieniami...

Nieskończona historia Andrzej Karolak/GN Nieskończona historia
Ze spektaklu bije wiara w to, że nasz niedoskonały świat zmierza jednak w dobrym kierunku

Ostatnia premiera w Tea­trze Powszechnym, „Nie­skończona historia” Artura Pałygi w reżyserii Piotra Cieplaka, pokazuje codzienną krzątaninę mieszkańców kamienicy podczas jednego popołudnia. Zwyczajne życie, a jednak dzięki formie, jaką zaproponował widzom reży­ser – niezwyczajne.

Otóż spektakl „Nieskończona historia” jest nie tyl­ko widowiskiem teatralnym, ale też rodzajem oratorium, do którego muzykę skomponował Jan Duszyński, absolwent Julliard School of Music w Nowym Jorku. Partytura przy­pomina bardziej utwory wykony­wane podczas Warszawskiej Jesieni niż tradycyjną formę oratoryjną, dzięki czemu oprócz muzyków Filharmonii Narodowej wpisują się w nią aktorzy ze swymi dialoga­mi, oddechami, westchnieniami, co tworzy oryginalną kakofonię dźwięków. Ale z tej kakofonii ro­dzi się harmonia. Jeśli uda nam się uporządkować chaos, który sami tworzymy, wyłania się ład.

Tak dzieje się też z życiem boha­terów. Mają swoje fobie, dziwactwa, aspiracje. Wierzymy, że młodzi lu­dzie, których rozmowy to nieustan­ne wzajemne oskarżania, w gruncie rzeczy się kochają, że bezwzględna właścicielka zakładu pogrzebowego troszczy się, by jej klienci pogodzi­li się z Bogiem i zdołali Mu w ostat­niej godzinie zawierzyć, że dziew­czyna pracująca w McDonaldzie, a zainteresowana teorią Einsteina, przestanie się wstydzić swojej pra­cy. Kanwą akcji jest jednak przyjaźń dwóch staruszek, z których jedna po pechowym upadku umiera (choć nieustannie wśród nas się pojawia). Przygotowanie do jej pogrzebu, rozmowy o kruchości życia i lęku przed śmiercią wypełniają większość, banalnych dotąd, dialogów.

Sztukę rozpoczyna monolog dziewczyny w ciąży, która zastana­wia się, na ile dziecko w jej łonie czuje doznania matki. Gdy już pożegnamy zmarłą lokatorkę, ostatnia scena to ekscytujące oczekiwanie na poród ciężarnej kobiety. A więc być może stąd tytuł. Nasze życie to nieskoń­czona historia. To historia śmierci i narodzin. To perpetuum mobile, nad którym czuwa Nieśmiertelny Kreator.

Ze spektaklu bije wiara w to, że nasz niedoskonały świat zmierza jednak w dobrym kierunku. I z tym krzepiącym uczuciem opuszczamy teatr, wdzięczni twórcom, że dostrze­gają i tę lepszą stronę rzeczywistości. Tu muszę przytoczyć słowa Jana Jaku­ba Kolskiego:

„Każdy ma klucz do od­czytywania wartości. On leży sobie w człowieku zakryty wieloma war­stwami śmieci. Wierzę, że człowiek zawsze wybierze dobro, jeżeli wła­ściwie je rozpozna. I tu jest właśnie miejsce dla artysty”.

W tym zespołowym spektaklu wszystkie role zostały starannie do­pracowane. A jeśli już mielibyśmy kogoś wyróżnić, to grające owe ciepłe staruszki Elżbietę Kępińską i Marię Robaszkiewicz. Namawiam więc do wizyty w warszawskim Teatrze Powszechnym, choćby po to, by ocenić oryginalność przedsięwzięcia.