publikacja 04.04.2012 00:15
O pozytywnej anarchii z Bartoszem Konopką, reżyserem „Lęku wysokości”, rozmawia Edward Kabiesz.
Kino Świat
Bartosz Konopka (z lewej ) na planie „Lęku wysokości”
Edward Kabiesz: Zaskoczył Pan widzów swoim debiutem fabularnym. „Królik po berlińsku” i inne filmy dokumentalne nie zapowiadały, że nakręci Pan przejmujący dramat psychologiczny.
Bartosz Konopka: – To może rzeczywiście dziwnie wyglądać, ale każdy ma różne strony swojej osobowości. „Lęk wysokości” to szczera osobista wypowiedź.
W czołówce znajduje się dedykacja „Mojemu tacie”. Czy to znaczy, że wykorzystał Pan własne doświadczenia?
– Tak, to temat autobiograficzny. W życiu ta historia wyglądała inaczej. Nie była tak dramatyczna i skondensowana. W filmie rozgrywa się w ciągu roku, a ojciec borykał się z chorobą 12 lat. W 2001 roku, kiedy miałem robić film dyplomowy, poczułem, że musi być o czymś naprawdę ważnym. Postanowiłem zmierzyć się z tą historią, chociaż wtedy była otwartą raną. Zrobiłem krótki film. Pomogło to mnie i naszej rodzinie. Później napisałem dłuższy scenariusz, zapisywałem sceny, była to dla mnie forma autoterapii. W 2005 roku, kiedy ojciec zmarł, myślałem o realizacji filmu dokumentalnego, by cokolwiek po nim ocalić. Jednak byłoby to zbyt głębokie wchodzenie w intymność. Ale ten temat mnie dręczył. Nie chodziło mi o film, bardziej chciałem opowiedzieć tę historię, wyrzucić ją z siebie. Chciałem to zrobić także dla setek ludzi, których spotykałem w związku z chorobą ojca. Film o ludziach, którzy zostali z tyłu, na marginesie życia, a o których my, młode pokolenie, zapominamy.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.