Strach przed religią

GN 19/2012 |

publikacja 10.05.2012 00:15

Z Rolandem Joffé, reżyserem filmu „Gdy budzą się demony”, rozmawia Edward Kabiesz.

Strach przed religią henryk przondziono Dzisiaj w pokazywaniu religii czy duchownych obowiązują pewne klisze niemające związku z rzeczywis­tością – mówi Roland Joffé, autor „Pól śmierci” i „Misji”

Edward Kabiesz: W swoich filmach nieustannie odkrywa Pan „nieznane ziemie”. Sobie i widzom.

Roland Joffé: – Bo najbardziej ekscytuje mnie możliwość odkrywania miejsc i tematów nieznanych. Zarówno w sferze wizualnej, jak i geograficznej. To zmusza do myślenia, do konfrontacji z tym, jak są one postrzegane w powszechnym pojęciu. Jednym z tych tematów jest zderzenie czegoś, co już znamy, z tym, co nieznane. Szukam np. takich opowieści, w których nasze zachodnie wartości zderzają się z inną kulturą.

Powiedział Pan o sobie, że nie jest zbyt religijny, jednak problem wiary przewija się w wielu Pana filmach.

– Po pierwsze: kreując na ekranie jakąś postać, nie można pokazać tylko jej fizyczności. To, że ja nie jestem zbyt religijny, nie oznacza przecież, że religia, wiara nie istnieją. I że nie odgrywają w życiu ważnej roli. Rzeczywiście wiara i religia, a także jej siła, mnie fascynują. Dzisiaj istnieje wiele uproszczeń, można powiedzieć takich schematycznych kliszy, na temat religii. Wielu ludzi zostało jak gdyby uwięzionych w tych schematach. A mnie interesuje wartość religii i rola, jaką odgrywa we współczesnym świecie. Czym jest w życiu człowieka? Czy możemy sobie wyobrazić istotę ludzką bez wiary? Jeżeli wyeliminujemy religię z życia człowieka, czym ją zastąpimy? Innym rodzajem religii? To dla mnie najbardziej interesujące pytanie.

Po drugie: jeżeli myślimy o wszechświecie, w którym żyjemy, to nie możemy się nie zastanawiać nad tym, jak został stworzony. I według jakiego porządku. Zastanawiając się nad tym, dochodzimy do fundamentalnego momentu, w którym zdajemy sobie sprawę, że stworzył go Bóg w sposób, jaki pozostaje dla nas tajemnicą. Ale mamy pewne przesłanki, by podążyć jej śladem. Nawet poważnie rozumiana nauka wiedzie nas do świata tajemnicy i zadaje pytania, kim jesteśmy, skąd wzięliśmy się i co tu robimy. Właśnie religia daje odpowiedzi na te pytania.

W odróżnieniu od Pana filmów współczesne kino tematy religijne traktuje w sposób raczej niechętny, czasem prześmiewczy, a nawet wprost wrogi. Skąd się to bierze?

– Ze strachu. To specyficzny sposób wyrażenia strachu. To rodzaj społecznej konwencji. Poważne traktowanie tego tematu nie jest modne. Najłatwiej więc go unikać albo nie traktować poważnie. Ale w człowieku istnieje potrzeba wiary. Współczesne kino pełne jest złych emocji, przemocy, odzwyczaja ludzi od myślenia. A piękno człowieka przejawia się w tym, że myśli. Piękna kobieta jest jeszcze piękniejsza, kiedy myśli. Myślenie czyni nas ludźmi.

Czy film „Gdy budzą się demony” został zrealizowany na zamówienie Opus Dei?

– Tylko trochę. Niektórzy z tych, którzy sfinansowali produkcję, należeli do Opus Dei, ale większość nie. To nie jest film o Opus Dei, tylko o jej założycielu, św. Josemaríi Escrivie. Ideą filmu było przedstawienie istotnego w religii chrześcijańskiej problemu pojednania i przebaczenia. Film opowiada też o wojnie domowej w Hiszpanii i o rodzinie, w której jak w każdej, dochodzi do różnych konfliktów i których członkom to pojednanie jest potrzebne.

Dlaczego skupił się Pan tylko na młodych latach świętego?

– To był mój świadomy wybór. Chciałem go pokazać jako młodego księdza, który działa w realiach wojny domowej dzielącej Hiszpanów i który chce te podziały przezwyciężyć. Wbrew politykom robiącym wszystko, by te podziały pogłębiać. Moim zdaniem ubiegły wiek był ciemnym okresem, zarówno w sferze polityki, jak i ekonomii. Wtedy zrodziła się idea taśmy produkcyjnej i masowych ruchów politycznych, które usiłowały ubezwłasnowolnić jednostkę, odzwyczaić od dokonywania własnych wyborów. To, tyle że w innej formule, trwa do dzisiaj. Musisz robić to, co wszyscy. Jakie to przyniosło konsekwencje? Wiemy. Św. Josemaría mówił: „Bóg dał ci wybór”. Musisz wybierać świadomie, ale też ponosić konsekwencje swoich decyzji.

Postać Manola, który w filmie pojawia się jak gdyby w opozycji do św. Josemaríi, przypomina Judasza.

– Judasz w religii chrześcijańskiej odgrywa ważną rolę. Zdrada Judasza doprowadza do ukrzyżowania Jezusa, jest dowodem na słabość człowieka i podatność na grzech. Chrześcijaństwo nie traktuje człowieka jako istoty złej, skazanej na potępienie. Uwzględnia go w pełnym wymiarze. Bóg mówi: jesteś istotą ludzką i jako człowiek jesteś kochany, a niewyczerpane możliwości przebaczenia wskazują nam przestrzeń dla nadziei. Św. Josemaría mówił, że zwyczajni ludzie mogą być świętymi. Manolo w mojej opowieści jest w niektórych momentach postacią bardziej kluczową niż Josemaría, bo chciałem pokazać też człowieka znajdującego się jakby w zawieszeniu, wahającego się i niepewnego, niepotrafiącego dokonać wyboru. Nieznajdującego w sobie punktu oparcia. Ale każda ludzka istota musi tych wyborów dokonywać.

Odniosłem wrażenie, że zwolenników republiki, a przynajmniej członków oddziału, w którym znaleźli się Manolo i Ildico, przedstawia Pan jako idealistów.

– Nie idealizuję ani Escrivy, ani walczących po stronie republiki. Dzisiaj obowiązują pewne klisze niemające związku z rzeczywistością. A więc każdy ksiądz to pederasta, homoseksualista czy ktoś zamieszany w skandale seksualne. Jeżeli chodzi o wojnę domową w Hiszpanii, zastanawiałem się, co sprawiło, że niektórzy ludzie walczyli po drugiej stronie. Były to motywacje bardzo różnorodne, czasem idealistyczne, dużo w tym było romantyzmu, poddania się zmasowanej propagandzie i manipulacji, co w konfrontacji z rzeczywistością prowadziło do rozczarowania i tragedii. Dowódca oddziału, w którym walczy Manolo, ostatecznie czuje się zdradzony przez komunistów i socjalistów z Madrytu. Chcąc pokazać, co działo się w Hiszpanii w czasie wojny, nie opowiadałem się po żadnej ze stron, bo dla filmu byłoby to zabójcze. Ta wojna domowa jest nie tylko metaforą wszystkich innych wojen. To także metafora podziałów, które mogą pojawić się w rodzinie.

„Gdy budzą się demony” to także film o miłości i przebaczeniu i o tym, jak jałowy bez niej byłby świat. Roberto musi przebaczyć człowiekowi, który popełnił czyn, wydawałoby się, niewybaczalny.

– W pana pytaniu wyczuwam wątpliwość co do wiarygodności rozwiązania tego wątku w filmie. Kiedy pisałem scenariusz filmu, oglądałem w CNN rozmowę z pewną kobietą z Ruandy. W czasie rzezi w tym kraju straciła męża i czworo dzieci. W pewnym momencie kamera skierowała się na siedzącego obok niej młodego mężczyznę z kubkiem herbaty w ręce. Okazało się, że zabójcą był ten właśnie człowiek. I że w każdy piątek przychodzi do niej na herbatę. Jak to możliwe? Siedzieć i pić herbatę z mordercą całej swojej rodziny. I ta kobieta z Afryki mówi: „Moje dzieci nie żyją, moim obowiązkiem jest pamięć o nich. Dlaczego pamięć ma kontynuować nienawiść. Kocham swoje dzieci, ale rozumiem też, jak destrukcyjną siłą jest nienawiść. Moim obowiązkiem jest też przebaczenie”.Tak mówiła prosta afrykańska wieśniaczka. Podobnie mówił Nelson Mandela po wyjściu z więzienia, w którym siedział długie lata. A przecież miał prawo do gniewu. To przykłady najpiękniejszych cech ludzkiej natury. I w tym zawiera się sens mojego filmu.

Jak Pana film przyjęto w Hiszpanii?

– Bardzo dobrze. W Polsce wyświetlana będzie krótsza wersja filmu. Pierwsza wersja, co okazało się moim błędem, była za długa. Ten film może być niewygodny dla niektórych środowisk, ale został nakręcony z wielkim pietyzmem dla faktów, by uniknąć łatwych polemik. Dla mnie jednym z kluczowych problemów była sprawa pojednania między skłóconymi stronami. Nie wszędzie się to udaje. W Hiszpanii wielu ludzi, w tym polityków, do tej pory potrafi mówić o wojnie domowej, kierując się wyłącznie agresją i emocjami. To niebezpieczne.

 

Terytoria nieznane

„Gdy budzą się demony” Rolanda Joffé nie powtórzyły sukcesu „Misji”. Nie jest to film o Opus Dei, ale o młodych latach założyciela organizacji, św. Josemaríi Escrivie.

Oryginalny tytuł filmu „There Be Dragons”, czyli „Tam będą smoki” nawiązuje do terminu, jakim średniowieczni kartografowie oznaczali na mapach tereny, o których nie posiadali żadnych informacji. Joffé, jeden z najwybitniejszych reżyserów światowego kina, autor „Pól śmierci” i „Misji”, tym razem wziął na warsztat postać św. Josemaríi Escrivy, założyciela Opus Dei. Nie jest to jednak typowy film biograficzny, ale oparty na faktach i rozgrywający się w realiach hiszpańskiej wojny domowej dramat, w którym obok świętego występują również postacie fikcyjne.

Akcja filmu rozpoczyna się współcześnie, kiedy dziennikarz Robert Torres podejmuje decyzję o napisaniu książki o Josemaríi Escrivie, założycielu Opus Dei. Kontaktuje się ze swoim ojcem, Manolem Torresem, którego nie widział od lat, a który w latach młodzieńczych był przyjacielem przyszłego świętego. W cyklu retrospekcji poznajemy życie świętego i historię życia Manola. Escrivá został księdzem, natomiast Manolo zaangażował się czynnie w walki po stronie republikanów. Szczególną uwagę reżyser poświęca swoim bohaterom w czasie hiszpańskiej wojny domowej, a ich działania mają dalekosiężne odniesienia w przyszłości. O ile młodość i wybory Josemaríi Escrivy reżyser przedstawił w sposób przekonujący, to historia Manola nie jest mocną stroną filmu.

Gdy budzą się demony, reż. Roland Joffé, wyk.: Charlie Cox, Wes Bentley, Olga Kurylenko, Dougray Scott, Argentyna/Hiszpania/USA 2011

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.