publikacja 24.05.2012 00:15
Powiedział żonie, że jedzie w Beskidy, po czym wsiadł w samolot i poleciał na pół roku do Indii. Bez języka i oszczędności. Teraz do domu wpada tylko na „przegląd techniczny”, a potem znów rusza w świat.
archiwum mieczysława bieńka
Mieczysław Bieniek w Andach
Odwiedził 97 krajów, choć nic nie zapowiadało tego, że będzie podróżnikiem. 27 lat fedrował na kopalni jako górnik strzałowy. Stąd pseudonim „Hajer”, którym teraz firmuje swoje książki. – Kopalnia była moją pasją, czułem się tam naprawdę szczęśliwy – opowiada Mieczysław Bieniek. – A tu nagle: pstryk. Po kolejnym wypadku nie zostałem już dopuszczony do zjazdów. Miałem 44 lata, nie byłem przygotowany psychicznie na tak wczesną emeryturę. Nie wiedziałem, co ze sobą zrobić.
Poza logicznym myśleniem
Pierwszy bilet kupił, jak mówi, „poza logicznym myśleniem”. – Przechodziłem ówczesną ulicą Wieczorka w Katowicach i zobaczyłem napis „Warszawa–Moskwa–Delhi”. Po prostu wszedłem i wziąłem w ciemno bilet w dwie strony. No ale trzeba było to jakoś żonie wytłumaczyć. Muszę przyznać, że trochę bałem się jej reakcji. Więc mówię tej mojej frelce: „Jadę w Beskidy odpocząć. Wrócę za jakieś trzy dni”. Wziąłem dla niepoznaki mały plecak, bochenek chleba, jedną konserwę i wyruszyłem w trasę. Dopiero po wylądowaniu w Delhi zdałem sobie sprawę z powagi sytuacji. Tłum ludzi przy odprawie granicznej, wszyscy krzyczą, dają mi do wypełnienia jakieś świstki, a ja nie znam nawet słowa po angielsku. Myślałem, że będzie tam sporo Polaków, a tu, jak na złość, przez trzy dni nie spotkałem żadnego.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.