Książka napisana jednym palcem

Barbara Gruszka-Zych

GN 30/2012 |

publikacja 26.07.2012 00:15

Nie ma rąk ani nóg. Nick Vujicic uważa się za najszczęśliwszego człowieka na świecie.

Książka napisana jednym palcem PAP/CTK/Michal Kamaryt Nick Vujicic jeździ po świecie z przesłaniem nadziei. Na zdjęciu podczas spotkania w Pradze. Książkę N. Vujicica (wyd. Aetos) można kupić na sklep.wiara.pl

Napisał ją jednym z dwóch palców lewej stopy jako 27-latek. W tym roku skończy trzydziestkę. I mimo że urodził się z fokomelią, czyli bez rąk i nóg, uważa się za najszczęśliwszego człowieka na świecie. Kiedy dorastał, uświadomił sobie, że jedynym sposobem na wyjście z zamkniętego kręgu własnego cierpienia i czarnego widzenia świata jest pomaganie innym.

– Największa satysfakcja spotyka nas właśnie wtedy, gdy dajemy siebie drugim, gdy za cel stawiamy sobie polepszenie ich życia, gdy przyłączamy się do jakiejś większej sprawy i staramy się wywrzeć pozytywny wpływ na otaczający świat – napisał. Nie przez przypadek nazywają go największym „motywatorem” świata. Inspiruje innych do życia.

Pokazuje, że cierpienie ma sens. Na jednym z filmików krążących na YouTube zbiera wokół siebie grupę załamanych, pogrążonych w depresji. Na ich oczach wskakuje do morza i pokazuje, jak łatwo cieszyć się wodą, piaskiem, nowymi przyjaciółmi. Posługując się lewą stopą z dwoma rozdzielonymi podczas operacji palcami i głową na silnym karku – jeździ na deskorolce, surfuje na morzu i po internecie, odbija piłeczkę pingpongową, pisze książki, gra na różnych instrumentach, telefonuje, otwiera puszkę z colą, wkłada płytę CD do odtwarzacza. Jeździ na spotkania z tysiącami osób, którym daje siłę.

Podczas jednego z pierwszych podeszła do niego dziewczyna i powiedziała: „Nikt nigdy nie powiedział mi, że jestem piękna. Nikt nigdy nie powiedział mi, że mnie kocha. Swoimi słowami zmieniłeś moje życie”. Po urodzeniu nie chciała go widzieć własna matka, która doznała szoku. Dziś spotykają się z nim i oglądają go w internecie miliony. Im cięższa jest walka, tym większe zwycięstwo – to jego dewiza.

Bez kwiatów

Kiedy się urodził, zrozpaczony ojciec Borys ani nikt z bliskich nie przysłali mamie, Duszce, kwiatów. – Nie należą mi się? – spytała i dopiero wtedy ojciec pobiegł je kupić. Matka była położną, pracowała na porodówce. Cała ciąża przebiegała bez zastrzeżeń, więc nie mogła pojąć, dlaczego nikt nie przewidział, że jej synek nie będzie miał rąk i nóg.

Ojciec zasłabł z rozpaczy, kiedy zobaczył nowo narodzonego synka. Dopiero widząc, że żona nie chce zajmować się maleństwem, powiedział jej, jaki jest piękny. Przez całe życie rodzice powtarzali mu, że jest piękny i zapewniali jak najlepsze warunki umożliwiające samodzielność. Dziadkowie Nicka pochodzili z Serbii, wchodzącej w skład dawnej Jugosławii. Wyemigrowali do Australii, uciekając przed represjami komunistycznymi. Należeli do Kościoła apostolskiego sprzeciwiającego się obowiązkowej służbie wojskowej. Władze prześladowały jego wiernych, dlatego nabożeństwa musiały odbywać się potajemnie.

Rodzice Nicka osiedli w Melbourne, z czasem zmieniając je na Brisbane. Kiedy Nick już chodził do szkoły, na cztery miesiące wyjechali do Stanów Zjednoczonych, z zamiarem pozostania tam na stale. Wrócili jednak do Australii. „Udało im się nawet kupić dom przy tej samej alejce, przy której mieszkaliśmy przed wyjazdem, więc ja i rodzeństwo wróciliśmy do tej samej szkoły i kolegów. Tata zaczął ponownie wykładać informatykę i zarządzanie na uczelni, a mama została w domu” – opowiada Nick.

Bez użalania

W Brisbane najpierw nie chodził do normalnej szkoły, bo zakazywało tego prawo stanu Wiktoria. Dopiero kiedy je zmieniono, został jednym z pierwszych niepełnosprawnych uczących się ze zdrowymi uczniami. – Co prawda w odróżnieniu od innych dzieci nigdy nie musiałem wstawać od stołu, żeby umyć ręce przed posiłkiem – żartuje. Wydaje się, że poczucie humoru i dystans do siebie nie opuszczają go ani na chwilę. Ale nie zawsze tak było. Na początku koledzy wyśmiewali innego od siebie.

Sam nie potrafił zaakceptować swojego ciała. Jako dziesięciolatek próbował popełnić samobójstwo. Ale wyszedł z tego, wspierany przez rodziców, których uznaje za dobrych przewodników. Kiedy mama pokazała mu artykuł o mężczyźnie radzącym sobie z niepełnosprawnością, uświadomił sobie, że nie jest jedyny i postanowił pokonać chorobę. Pomogła mu też wiara. „Kiedy skończyłem 15 lat, pojednałem się z Bogiem, prosząc Go o przebaczenie grzechów i pokierowanie moim życiem. Poprosiłem Go, by oświecił moją drogę w poszukiwaniu życiowego celu. Cztery lata później przyjąłem chrzest i zacząłem dzielić się wiarą z innymi ludźmi. Wtedy poczułem, że odkryłem swoje powołanie” – pisze. Od tej pory zaczął jeździć z przesłaniem nadziei po szkołach, kościołach, więzieniach, sierocińcach, szpitalach, salach konferencyjnych. Coraz częściej oczekują go też na stadionach.

Robi wrażenie, kiedy stojąc na biurku, stole czy wysokim podeście, mówi o miłości do Boga i sensie życia. Słuchający zastanawiają się, skąd czerpie taką siłę. „Kiedy widzę, że taki facet może być szczęśliwy, zastanawiam się, dlaczego tak często użalam się nad sobą, dlaczego nie czuję się wystarczająco atrakcyjny, inteligentny itp., itd. Jakim prawem pozwalam sobie na takie myśli, skoro ten gość żyje bez kończyn, a mimo to nie użala się nad sobą” – przypuszcza, że tak myślą jego słuchacze.

100 razy się nie poddać

Jako 17-latek został przewodniczącym szkoły. Zaczął działać w organizacjach charytatywnych i brać udział w kampaniach na rzecz niepełnosprawnych. Założył własną organizację „Life Without Limbs” (Życie bez Kończyn). Nieustannie powtarza, że granice możliwości wyznaczamy sobie sami. Narzucone przez innych i siebie schematy zamykają nas w klatce i uniemożliwiają twórcze życie. „Mam wybór – i ty też masz wybór. Możemy skupić się na rozczarowaniach i brakach. Możemy wybrać zgorzknienie, złość lub smutek.

Z drugiej strony nawet kiedy przeżywamy trudne momenty lub stykamy się z przykrymi ludźmi, możemy postanowić, że nauczymy się czegoś z tego doświadczenia i że pójdziemy dalej, biorąc odpowiedzialność za własne szczęście” – zachęca. Studiował księgowość i planowanie finansów na Griffith University. W 2005 r. został nominowany do nagrody Młody Australijczyk Roku.

Wyprowadził się od rodziców i swoją działalność przeniósł do USA. Choć w okresie dorastania nie wierzył, że założy własną rodzinę, w 2012 r. ożenił się z pełnosprawną Kanae Miyaharą. Miliony internautów życzyły im wtedy szczęścia. Podkreśla, że najmilszym momentem każdego spotkania jest czas, kiedy przyjmuje uściski od uczestników. Nieraz wzruszają się, ale zawsze żegnają go uśmiechem. Według niego, zdolność do radości wynikającej z tego, że jesteśmy dziećmi Bożymi, jest motorem życia. „Widziałem osierocone dzieci borykające się z wyniszczającymi chorobami. Młode kobiety przymuszane do niewoli seksualnej.

Mężczyzn, którzy trafili do więzienia, bo nie byli w stanie spłacić długów. Cierpienie jest uniwersalne i często niewiarygodnie okrutne, ale nawet w najgorszych slumsach, pośród najstraszniejszych tragedii, spotykałem ludzi, którym nie tylko udawało się przetrwać, ale którzy byli spełnieni i szczęśliwi” – podkreśla. Na jednym z nagranych podczas spotkania z młodzieżą filmów najpierw pokazuje swoje przeróżne umiejętności, potem przewraca się na oczach zebranych.

– Są takie momenty w życiu, że upadasz, nie masz siły się podnieść – mówi im. – Jestem tu twarzą w dół, bez rąk i nóg. Ale 100 razy będę próbował wstać, a jeśli się nie uda, nie poddam się. Spróbuję znowu i znowu... To nie koniec. Liczy się, czy znajdziesz siłę, żeby podnieść się właśnie tak… – Po tych słowach, opierając się na czole i wystającej stopie, wstaje. Młodzi mają łzy wzruszenia w oczach, a on uśmiecha się, że właśnie poznali jego sekret.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.