Szkocka ruda Merida

Film Forum Poland/pd

publikacja 17.08.2012 06:40

Od dziś na ekranach naszych kin możemy oglądać "Meridę Waleczną" - nową animację studia Disney/Pixar.

Merida Waleczna Merida Waleczna
Pierwsza disneyowska księżniczka-feministka?

Reżyserami filmu są Mark Andrews i Brenda Chapman – twórcy, którzy na koncie mają takie produkcje, jak „Iniemamocni”, „Ratatuj”, „Król Lew”, czy „Książę Egiptu”.

Tytułowa bohaterka ich najnowszego filmu to uparta córka królewskiej pary, a przy tym znakomita łuczniczka. Niezależna i zdecydowana iść własną drogą, postępuje wbrew prastarym zwyczajom. Jej czyny przypadkowo sprowadzają na królestwo niebezpieczeństwo... Warto zwrócić uwagę także na miejsce akcji „Meridy Walecznej” – to średniowieczna Szkocja. Jak mówi Brenda Chapman: – Kocham Szkocję. To ojczyzna moich przodków, choć jestem jednym z amerykańskich „mieszańców”, a moja rodzina zamieszkała tu jeszcze przed rewolucją i nie jestem w stanie odszukać moich szkockich korzeni. Szkocja jest po prostu tak niezwykłym miejscem. Jest piękna. Ludzie są tam naprawdę serdeczni i mają niesamowitą energię.

Mark Andrews podziela uczucia swej koleżanki względem Szkocji. Reżyser i historyk-amator, zajmujący się wszystkim, co dotyczy Szkocji, spędził tam miesiąc miodowy. W 2006 roku wrócił do Szkocji z Chapman, jako jej nieoficjalny konsultant do spraw szkockich, by pomóc w przygotowaniu dokumentacji do „Meridy Walecznej”. Z miejsca polubili lokalnych przewodników. – Byli przejęci miejscową tradycją. Potrafili nazwać każde drzewo, skałę i wzgórze. Każde z tych miejsc miało swoją historię. Dziedzictwem Szkotów jest niezwykła umiejętność opowiadania historii.

forumfilmpoland Merida Waleczna - drugi zwiastun PL

Folklor i tradycja
Konstruując fabułę „Meridy Walecznej” twórcy filmu wykorzystali elementy szkockiej historii i tradycji, by stworzyć własne legendy. Postać demonicznego niedźwiedzia Mor’du, zgromadzenie zjednoczonych klanów, rola mistycznego błędnego ognika i tajemnicza wiedźma, ze zdolnością przemieniania istot – wszystko to jest zakorzenione w szkockiej mitologii.

– Kiedy pojechaliśmy do Szkocji na dokumentację, spotkaliśmy zachwycających bajarzy i historyków, którzy wywarli na nas duży wpływ – mówi Brian Larsen, odpowiedzialny za spójność fabuły. – Szkocja to kultura opowieści. Gdziekolwiek się wybraliśmy, mieszkańcy natychmiast zaczynali opowiadać historie ze swojego życia i z życia ludzi, których znali. Historia Mor’du została zainspirowana przez opowieści, które tam usłyszeliśmy.

Filmowcy włączyli do historii Meridy folklor i magię, którymi nasiąknęli podczas pobytu w Szkocji. Według scenografa Steve’a Pilchera, aluzja do magii podbija mistyczną nutę filmu.

– Wywoływaliśmy wrażenie magii bez rzeczywistego jej używania. Dodając porosty na kamieniach lub kilka kropel rosy na źdźbłach trawy, które wyłapywały światło i przemieniały je w drobne błyski. Tworzyliśmy atmosferę fantasy, używając naturalnych elementów, co znakomicie pasowało do tej opowieści.

Andrews dodaje: – W szkockim folklorze błędne ogniki występują bardzo często. Uważa się, że prowadzą ludzi do skarbu lub na zatracenie, zmieniają twój los, ale są też rzeczywistym zjawiskiem spotykanym na bagnach. Gaz bagienny, sączący się z ziemi, w kontakcie z innymi substancjami naturalnymi tworzy błękitne płomienie. Ludzie podążali za tymi płomieniami, myśląc, że to małe wróżki i topili się lub byli zasysani przez bagno. My zrobiliśmy z błędnych ogników małe duszki (…) Mają dwoistą naturę, bo nie są ani dobre, ani złe. Pakują Meridę w coraz większe kłopoty, ale jak się okazuje, na końcu doprowadzą ją tam, gdzie powinna dotrzeć.

Pilcher zaprojektował wygląd ogników. – Bardzo nam się spodobał pomysł użycia szafirowego błękitu, który kontrastuje z otaczającą go przyrodą, bo nie ma niczego podobnego w całym filmie. Ten odcień niebieskiego to najcieplejsza część  płomienia, a wygląda, jakby był zimny. Ta sprzeczność jest intrygująca, a na tym właśnie polega magia. Pragniemy tego dotknąć, podążać za tym, ale jednocześnie troszkę się boimy.

Podglądanie Szkocji
Zespół twórców „Meridy Walecznej” przemierzył Szkocję w poszukiwaniu najlepszych plenerów, w jakich ta imponująca, pełna przygód historia mogłaby się wydarzyć. Pierwsza podróż odbyła się latem 2006 roku. Filmowcy wrócili do Szkocji jeszcze raz w październiku 2007.

– Bardzo głęboko zanurzyliśmy się w kulturze i szkockich legendach – wspominała producentka Katherine Sarafian. – Spotykaliśmy ludzi i rozmawialiśmy z nimi. Jedliśmy jak oni, zachwycaliśmy się plenerami i doświadczyliśmy tamtejszej pogody, która stale się zmieniała.

– Ludzie są tam gościnni, ciepli i przyjaźni, od razu nas zaakceptowali – opowiadał Andrews. – Są wspaniałymi bajarzami. Nigdy wcześniej nie byłem tak zachwycony opowieściami o bohaterach i przerażony historiami o duchach. Bardzo zależało nam na pokazaniu w „Meridzie Walecznej”, że każda z postaci jest bajarzem, a każde miejsce ma swoją historię.

Filmowcy zwiedzili charakterystyczne miejsca w Edynburgu, przeszli się Królewską Milą (najstarsza, historyczna ulica miasta, łącząca zamek z Opactwem i Pałacem Holyrood) i skosztowali haggis – specjału szkockiej kuchni, przyrządzanego z owczych podrobów (wątroby, serca i płuc). Wzięli też udział w zgromadzeniach w Lonach i Braemar, gdzie oglądali Highland Games, przyglądając się szczególnie uważnie zawodom łuczniczym, bo podobne miały pojawić się w „Meridzie Walecznej”. Odwiedzili też szkockie Muzeum Narodowe w Edynburgu, gdzie obejrzeli tradycyjną broń, tkaniny oraz ozdoby, by zapewnić filmowi odpowiednią dozę realizmu.

– Dużo czasu spędziliśmy przy kamiennym kręgu koło Callanish – wspominała Sarafian. – Mieliśmy wrażenie, że to doskonałe miejsce na ważne wydarzenie z filmu. Krąg znajduje się na szczycie wielkiego klifu i w tle widać tylko niebo. To było zachwycające! Nie można się było oderwać od tego widoku. Podczas obu wyjazdów miałam duże kłopoty z zagonieniem artystów z powrotem do autobusu.

Zamek filmowej rodziny DunBroch łączy w sobie elementy kilku zamków szkockich; najbardziej podobny jest do zamku Eilean Donan w regionie Highland oraz do zamku Dunnottar położonego na południe od Stonehaven w Aberdeenshire. I to właśnie ruiny średniowiecznej fortecy Dunnottar stały się punktem zwrotnym w przygotowaniach do filmu. Twórcy planowali umieścić zamek naszych bohaterów nad jednym z jezior regionu Highland, ale zainspirowani Dunnottarem zdecydowali się zmienić go w nadmorski przyczółek.

W Glen Affric, dolinie górskiej położonej na południowy zachód od Cannish, znajduje się największe nagromadzenie starych sosen, jezior, wrzosowisk i wzgórz. Dla filmowców pragnących chłonąć urok Szkocji, były to prawdziwie magiczne miejsca.

– Naprawdę wspaniale było się tam znaleźć i oddychać chłodnym, świeżym powietrzem – wspominał Steve Pilcher. – Mech w Szkocji był niesamowity. Wkładając weń dłoń, nurkowało się na 30 centymetrów, a on potem wracał do pierwotnego kształtu jak gąbka. Wrzos na wzgórzach wygląda dziko, ale jest bardzo miękki, co dodaje mu kobiecej subtelności. Kontrastem jest szorstkość skał, szczególnie w lesie.

– Czułam się, jakby ktoś wokół nas założył zielony filtr – opowiadała Tia Krattner. – Słońce świeciło i wszystko wokół było skąpane w zieleni. Jeśli miałabym opisać Szkocję jednym słowem, powiedziałabym: zieleń. Ale Krattner, której praca polega na odwzorowywaniu barw i tekstur, zauważyła w okolicy także szerszą gamę kolorów: – Wrzos mienił się kolorem lawendy, purpurą i karmazynem. Był wszędzie. Potem dowiedzieliśmy się, że kwitnie tylko przez miesiąc w roku, więc mieliśmy szczęście.

– Robiliśmy zdjęcia, szkice, filmowaliśmy, opisywaliśmy, prowadziliśmy dziennik podróży – wspominała Sarafian. – Przywieźliśmy to wszystko do Stanów, wprowadziliśmy do komputerów i zaczęliśmy zadawać sobie pytania: Kim są ci ludzie? Co to za kraj? I jak się to ma do historii, którą chcemy opowiedzieć? Bardzo ciężko pracowaliśmy, żeby uchwycić w filmie magię, piękno i chropowatość Szkocji. I dodawała: – Nasz film to zupełnie nowy poziom komplikacji wizualnej. W „Meridzie Walecznej” nie ma nic łatwego. Wymagaliśmy od artystów, żeby wznieśli się na nowe wyżyny swoich możliwości, śrubując wyższe standardy technologiczne.

Pilcher podjął wyzwanie. – Kocham naturę i fantastykę! Uwielbiam, kiedy te dwa elementy występują razem. Szczególnie podoba mi się, kiedy dzika natura przywołuje aurę tajemnicy i magii. Chciałem uchwycić tę paletę kolorów i faktur, które zobaczyliśmy w Szkocji. W animacji fascynuje mnie, że potrafi wywołać wrażenie wyolbrzymiania rzeczywistości. Chcemy, żeby widzowie odczuli wszystko bardziej, niż gdyby to im się przydarzyło w prawdziwym życiu. Możemy swobodnie decydować o formie, kolorze i teksturze i sprawić, by były bardziej wyraziste. Pozwala nam na to kostium fantasy.

Dla Tii Kratter tym, co wyróżnia „Meridę Waleczną” jest wygląd filmu – wyrafinowane kolory i skupienie się na naturze. – Kiedy pracowałam przy „Autach”, wszystkie powierzchnie były lśniące, wypolerowane, a kolory jasne, pastelowe. W „Meridzie Walecznej” otoczenie jest mroczne, zróżnicowane, pełne subtelnych odcieni – przede wszystkim zieleni, podkreślonej fioletami w drugim planie. Nic nie jest tu lśniące, wszystko jest postarzone i chropowate.

Tekstura jest specjalnością Kratter, nieważne, czy dotyczy tkanin, ciasta, czy zamkowych podłóg. – Moje biuro wyglądało jak pokój rekwizytora z filmu fabularnego, pełen książek i różnych wyszukanych przez mnie przedmiotów. Kratter eksperymentowała z różnymi tworzywami, by osiągnąć odpowiedni wygląd filmu. – Jedna z rzeczy, które zaobserwowaliśmy w Szkocji to to, że wszystko tam jest wielowarstwowe. Na kamieniach, drzewach i zamkach są warstwy roślinności.

Każde drzewo tworzono od podstaw. Powstały różne wersje jarzębu, brzóz i sosen szkockich, które dołączono do katalogu elementów razem z kamieniami, balami drewna i wszystkim, co można znaleźć w lesie. Z tego skomponowano wielowarstwowe krajobrazy. Zasady te dotyczyły także postaci. Widzimy dużą różnorodność tekstur, wzorów i warstw pokazujących ich związek z naturą.

Zdaniem Pilchera ten związek nie jest przypadkowy.

– Zawsze mówiłem, że scenografia, tło i otaczająca przyroda to najlepsi aktorzy drugiego planu, jakich można sobie wymarzyć. Jeśli uda nam się zrobić to dobrze, wzmocnimy wymowę filmu. Drogę wskazał Walt Disney. Tło w takich filmach, jak „Bambi” czy „Pinokio” subtelnie wspomaga budowanie nastroju, charakterystykę postaci. Uzupełnia je. Delikatna zmiana światła może całkowicie zmienić odbiór sceny przez widzów. Zostawia u nich niezatarte wspomnienia. Wychodząc z kina, zabierają ze sobą kolekcję obrazów, które zostają w ich głowach. Im lepiej wykonamy naszą pracę, tym silniej obrazy zapadną w pamięć. Jeśli wyjdziecie z kina i powiecie: „oto prawdziwa Szkocja, jeszcze żaden film jej tak nie pokazał!”, to znaczy, że nam się udało.