Wiem, skąd jestem

GN 34/2012 |

publikacja 23.08.2012 00:15

O mediokracji, słabym państwie i nowej płycie z Pawłem Kukizem rozmawia Szymon Babuchowski.

Paweł Kukiz Henryk Przondziono/GN Paweł Kukiz

Szymon Babuchowski: Przesłuchałem płytę „Siła i honor” i nie znalazłem tam skandalu na miarę „ZChN zbliża się”…

Paweł Kukiz: – I to wszystko, co pozwala Panu tę płytę tolerować?

Przeciwnie, to świetna płyta.

– Zgadzam się. I nie mówię tego, broń Boże, ze względów marketingowych. Włożyłem w nią mnóstwo pracy i jest dopracowana w każdym szczególe. Jej muzyczna stylistyka jest zróżnicowana i oczywiście nie każdemu musi przypaść do gustu, ale od strony tekstowej jest spójną, konsekwentną opowieścią o Polsce.

Ale radia nie chcą jej grać.

– Bo podejrzewam, że w tej chwili poruszanie problematyki narodowej postrzegane jest od razu jako objaw, w najlepszym wypadku, ksenofobii. A „Gazeta Wyborcza” jest wręcz skłonna sugerować, że patriotyzm to pewna odmiana faszyzmu czy totalitaryzmu. Bzdura! Patriotyzm to tożsamość. Człowiek musi wiedzieć, skąd i po co jest.

Napisał Pan, że „playlisty układają Blumsztajn z Michnikiem”.

– Oczywiście, że to było duże uproszczenie. Chodzi mi o to, że istnieje w Polsce coś takiego, co można nazwać mediokracją. Agora, wydawca „Wyborczej”, to przecież także rozgłośnie i różne sfery wpływów. Jeżeli media wykreują wizerunek artysty jako homofoba, psychopaty, katofaszysty, to taki artysta może zapomnieć o jakiejkolwiek możliwości promocji.

Rozgłośnie radiowe bardzo się do siebie upodobniły.

– Muzyka nie jest już ważna w radiu. Istotą jest słowo, ale słowo specyficzne, służące propagandzie politycznej i marketingowej. Chodzi o reklamę i sprzedanie produktu. Dlatego muzyka przestała być tam bodźcem, który wyzwala myślenie, kontestację, poszukiwania. Wręcz przeciwnie – nie może oderwać uwagi słuchacza od głównego komunikatu. Owszem, ma być na tyle atrakcyjna, by go przytrzymać, ale, broń Boże, nie może wybić go z rytmu słuchania, narkotycznego wręcz transu, który pozwala wchłonąć słuchaczowi całą masę informacji o atrakcyjności różnych rzeczy, np. tabletek przeciwko przeczyszczeniu czy proszku do prania.

Nie ma już słuchaczy, którzy tęsknią za innym radiem?

– Oczywiście, że są. I do takich ludzi jest skierowana ta płyta. Dlatego walka, którą toczę, nie jest już o moją płytę, ale o zasady. Na przykład zasadę prawa dostępu obywatela do mediów publicznych. Wcale – w kontekście jej łamania – nie dziwię się fenomenowi Radia Maryja, chociaż kompletnie nie trafia do mnie prezentowana tam muzyka.

„Wyborcza” nazwie zaraz Pana „fanem Ojca Rydzyka”…

– Wielce prawdopodobne. Odnoszę wrażenie, że wystarczy jej, by ktoś wymienił nazwę tego radia bez dodania przymiotnika „oszołomskie” czy innych kpin, by z miejsca zostać uznanym przez nią za członka sekty „ciemnej strony mocy”. Już obecnie zresztą stawia mnie razem z nim w jednym rzędzie, choćby w kwestii rzekomego wykorzystywania patriotyzmu do marketingu. A ja nie jestem ani fanem Rydzyka, ani fanem Kaczyńskiego, ani fanem Tuska. I choćby nie wiem jak gorąco Michnik nie całował się z Millerem – też mnie nie rusza. Ja jestem wolnym człowiekiem, nazywam się Paweł Kukiz, przedmiotem mojego zainteresowania jest państwo polskie – ojczyzna, na którą patrzę przez pryzmat mojej żony, moich dzieci. Nie ma mojej zgody na to, aby „Wyborcza” robiła ze mnie „sprzymierzeńca spadkobierców polskich faszystów”, jak to napisał pan Leszek Frelich z dodatku opolskiego, tylko dlatego, że poparłem Marsz Niepodległości. Podkreślam – poparłem marsz, a nie opcję polityczną jego organizatorów. Zresztą, gdyby np. „Gazeta Polska” napisała, że ja za Prawo i Sprawiedliwość skoczyłbym w ogień – również bym zareagował. Jestem wolnym człowiekiem, a jasno określoną orientację polityczną mam od wielu lat. I żadna sekta z „Czerskiej” tego nie zmieni.

No właśnie – jaką orientację?

– W sensie światopoglądu konserwatywno-liberalną, w kwestiach systemowych zaś jestem zwolennikiem silnej pozycji prezydenta, likwidacji Senatu i wprowadzenia jednomandatowych okręgów wyborczych do Sejmu na wzór np. francuski. Jestem też orędownikiem zmiany naszej fatalnej konstytucji, która sankcjonuje układ z 1989 r. i jest – jak sam układ – niejasna. Na przykład z jednej strony daje obywatelowi bierne prawo wyborcze i wolność sumienia oraz przekonań politycznych, a z drugiej ordynację proporcjonalną, która wyklucza to prawo w przypadku, gdy sumienie i przekonania nie pozwalają mu złożyć „hołdu wiernopoddańczego” jednemu z wodzów dużych partii. Taki system wyborczy skutkuje tym, że wybory są fikcją. Posłowie zostali już wybrani w chwili, gdy wodzowie wpisali ich na listy wyborcze w kolejności proporcjonalnej do stopnia wierności kandydata. Tak jak to było za komuny. Jedyna różnica polega na tym, że wtedy mieliśmy jednego wodza – pierwszego sekretarza, a teraz jest ich pięciu. Odnośnie do orientacji dodam, że w sferze troski o państwo jestem stanowczym, twardym prawicowcem.

Co to znaczy?

– Że bezpieczeństwo państwa, zarówno zewnętrzne, jak i wewnętrzne, to priorytet, szczególnie kiedy jesteśmy w organizmie takim, jakim jest Unia Europejska. Uważam też, że samo wyjście wojsk sowieckich nie musi być wcale równoznaczne z odzyskaniem niepodległości. Państwo może być tak słabe w kwestiach bezpieczeństwa wewnętrznego, że niepotrzebna jest armia wroga, by je pokonać. Wystarczy sztab wywiadowców.

Dostrzega Pan ich działanie?

– Profesjonalnie działającego wywiadu nigdy nie widać. Ale w czasach, gdy podstawą siły państw jest informacja, wywiad spełnia rolę znacznie ważniejszą niż kikudziesięciotysięczna armia. I jest od niej tańszy. Po co na przykład utrzymywać na terytorium podległego państwa dziesiątki tysięcy żołnierzy z rodzinami, skoro wystarczy kilka setek agentów porozmieszczanych w instytucjach państwowych czy mediach? Jeżeli na dodatek służby kontrwywiadowcze działają słabo, to można z tym państwem robić, co się chce. Nasze służby – od policji po kontrwywiad – to dramat. Weźmy choćby przykład z aferą młodego Tuska i Amber Gold.

Nie bardzo rozumiem…

– Większość prasy skierowała ciężar na ewentualność wątku korupcyjnego. A mnie bardziej interesuje kwestia odpowiedzialności PO za bezpieczeństwo państwa. Bo jeśli służby nie potrafiły ostrzec szefa rządu przed możliwością afery, jeśli dopuściły do możliwości zatrudnienia się syna premiera w spółce osoby po wyroku za gospodarcze przekręty, to można przypuszczać, że Polska jest obecnie polem do popisu obcych wywiadów. I wcale nie muszą się one zbytnio wysilać, by robić z nami, co im się żywnie podoba. Niestety, afera skończy się prawdopodobnie kolejnym wizerunkowym zwycięstwem premiera. Bo roztrząsane jest, „czy młody Tusk kradnie”. Jestem przekonany, że nie. I gdy zostanie oczyszczony z podejrzeń, otrzymamy komunikat: „Oto kolejny raz PiS chciało zdyskredytować naszego kochanego, jedynie słusznego i sprawiedliwego premiera”. I znów będzie „fajno-platformersko”.

Popierał Pan tę „fajną” partię…

– Tłumaczę Panu, że mnie chodzi o system polityczny. To była jedyna partia, która obiecywała zmiany systemowe. Był co prawda czas, kiedy w PiS-ie przebąkiwano o systemie mieszanym, ale chyba tylko po to, by wykończyć małe partie.

I Pan uwierzył PO?

– A miałem wybór? Uwiarygodniała ich lista z 700 tys. podpisów zebranych przez nich pod petycją w sprawie referendum o zmianie ordynacji wyborczej. Wszystkiemu winna ordynacja? – Niech Pan zapyta Marka Jurka, co sądził o jednomandatowych okręgach wyborczych, kiedy ZChN był silny. Teraz on też jest zwolennikiem JOW-ów. Bo wie, że bez nich mogłoby się zdarzyć, że chcąc wejść do Sejmu, musiałby poprzeć takie podejście do życia poczętego, które jest dla niego nie do zaakceptowania. Pośrednio działam więc w jego interesie. Zresztą, to jeden z bardzo niewielu już polityków, do których żywię szacunek. Oczywiście on jest tu tylko przykładem, bo za chwileczkę takich posłów nie będzie już wcale. Nikt nie będzie się np. sprzeciwiał aborcji, czy mówił o najważniejszych sferach ludzkiego życia – nie tylko związanych z gospodarką, ale i z duchem. Wszystko zostanie sprowadzone do poziomu bytu doczesnego i pieniądza, a reszta – ci wszyscy wolni ludzie, dla których flaszka i kiełbasa podane na złotej tacy przez kelnerkę z silikonami na Dominikanie nie są szczytem marzeń – zostaną wrzuceni do jednego wora z nazistami.

Myśli Pan, że teraz jest jakiś szczególny moment, w którym historię Polski trzeba przypominać płytą?

– To jest bardzo szczególny moment. Zastrzegam: nie jestem przeciwnikiem Unii Europejskiej. W ciągu dwóch ostatnich miesięcy byłem kilkakrotnie na Ukrainie, i Bogu dziękowałem, że my w tej Unii się znajdujemy. Tylko problem polega na tym, żebyśmy byli w niej mądrze. To znaczy mieli w niej pozycję. Ale żeby zaistniało w ogóle prawdopodobieństwo takiego obrotu rzeczy, to najpierw trzeba zadbać o tożsamość.

Smoleńsk pokazał słabość Polski.

– Gdyby Polska była mocna, tobym nie nagrał takiej płyty, tylko inną, przebojową, np. z Jankiem Borysewiczem. Podobnie jak nie byłoby potrzeby mojego udziału w honorowym komitecie poparcia Marszu Niepodległości, gdyby wcześniej polskie władze zadbały o oddanie hołdu tym, którym tę niepodległość zawdzięczamy.

Katastrofa otworzyła Panu oczy?

– Oczywiście! Być może, gdyby nie sprawa Smoleńska, to trwałbym jeszcze przy Platformie, łudząc się, że w końcu spełnią obietnicę zmiany systemu politycznego. Ale dla mnie jest rzeczą niebywałą, że najpierw spada CASA z całym dowództwem sił lotniczych, potem spada samolot z prezydentem RP, który jest jednocześnie naczelnym zwierzchnikiem sił zbrojnych, a minister obrony narodowej nie podaje się od razu do dymisji. Państwo polskie spadło w ruskie błoto i tam leży. Przecież to był lot wojskowy, był rozkaz tego lotu. Samolot pozostawał w dyspozycji Ministerstwa Obrony Narodowej, a nie w dyspozycji Kancelarii Prezydenta. Przy nazwie Tu-154 dopisana jest literka M. I to nie znaczy „Marian”, tylko „military”. Więc argumenty, że to był lot, który obejmuje konwencja chicagowska, to jakaś bzdura totalna! Można było go bez problemu rozpatrywać w ramach umowy między Polską a Rosją z 1993 r. Mówi ona, iż w przypadku katastrofy samolotu wojskowego jednej ze stron na terytorium drugiej, ta strona, której samolot uległ katastrofie, ma prawo wysłać swoje służby do zabezpieczenia miejsca zdarzenia, zebrania szczątków i wywiezienia ich do kraju macierzystego. Gdyby lot uznano za wojskowy, państwa członkowskie NATO, a przede wszystkim USA, musiałyby uczestniczyć w śledztwie, bo zginął jeden z dowódców Sojuszu – generał Błasik i prezydent, czyli Naczelny Zwierzchnik Sił Zbrojnych RP. A PO przedstawia ten lot jako wycieczkę samobójców. Słów brakuje…

Czemu oddaliśmy śledztwo Rosji?

– Oddanie z własnej woli śledztwa państwu przez 70 lat nie wykazującemu dobrej woli, by wyjaśnić tragedię, która wydarzyła się kilkadziesiąt kilometrów dalej, świadczy albo o ignorancji, albo o słabości, albo o spisku. Bo innej opcji po prostu nie ma. Chciałbym wierzyć, że ta sytuacja po prostu premiera przerosła. Bo mnie przerosłaby na pewno. Ale jeśli ktoś decyduje się służyć narodowi, i dąży do tego, by zdobyć w tym celu władzę, to wcześniej powinien odpowiedzieć sobie na pytanie – czy mam w sobie na tyle siły, by temu zadaniu sprostać. W każdej sytuacji. Bo państwo nie jest zabawką. To scheda po przodkach i dziedzictwo wnuków. •

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.