Drugi podbój Konstantynopola

Edward Kabiesz

GN 47/2012 |

publikacja 22.11.2012 00:15

Turcy, w przeciwieństwie do Europy, nie wstydzą się swojej historii. Dlatego „Fetih 1453”, największą turecką superprodukcję, powinni zobaczyć wszyscy, których w „Bitwie pod Wiedniem” raziły chrześcijańskie symbole na sztandarach antytureckiej koalicji.

 Film, który kosztował 17 mln dolarów, obejrzało ponad 6 mln widzów w samej Turcji materiały dystrybutora Film, który kosztował 17 mln dolarów, obejrzało ponad 6 mln widzów w samej Turcji

Wkinie europejskim poprawność polityczna dotycząca historycznych relacji z muzułmanami doszła do absurdu. Wystarczy wymienić najgłośniejsze przykłady z ostatnich lat, jakimi były „Królestwo Niebieskie” Ridleya Scotta czy „Templariusze. Miłość i krew” Petera Flintha. Zwykle muzułmanie przedstawiani są w sposób bardziej interesujący niż chrześcijanie. Główni bohaterowie tych filmów prezentują najczęściej sceptyczny stosunek do swojej religii. Kierują się raczej ogólnohumanistycznymi ideami wziętymi żywcem z deklaracji Rady Europy.

Bez poprawności

Trudno wymagać od filmu fabularnego dokumentalnej wierności historii. Czy jednak, biorąc pod uwagę wpływ, jaki wywiera na widza, zastępując często naukę historii, nie powinien operować podstawową przynajmniej przyzwoitością w sferze wydarzeń z przeszłości? Czasami nawet reżyserzy filmów, które starają się dochować wierności faktom i historycznemu kontekstowi, realizując tematy z góry uznane za politycznie niepoprawne, starają się uprzedzić ewentualne zarzuty. Tak jak autor „Bitwy pod Wiedniem”, który, wbrew historii, wykreował Kara Mustafę na wielkiego wodza, jakim ten w rzeczywistości nie był, a z cesarza Leopolda stworzył postać karykaturalną.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.