Opowiedzieć narodowy dramat

Piotr Legutko

GN 01/2013 |

publikacja 03.01.2013 00:15

W Bronowicach przeszłość łączy się z teraźniejszością. W wielu wymiarach, jak w czasach Wyspiańskiego, to jest właśnie Polska w pigułce.

Maria Rydlowa, kustosz bronowickiego muzeum, wdowa po Jacku Rydlu, wnuku Lucjana Rydla. Stoi w tym samym miejscu, z którego Wyspiański obserwował słynne wesele... Henryk Przondziono Maria Rydlowa, kustosz bronowickiego muzeum, wdowa po Jacku Rydlu, wnuku Lucjana Rydla. Stoi w tym samym miejscu, z którego Wyspiański obserwował słynne wesele...

Bywają na świecie muzea związane z jednym twórcą czy nawet jednym dziełem. Ale dworek Rydlówka to coś więcej niż miejsce, gdzie rozegrała się akcja „Wesela” Wyspiańskiego. A pani Maria Rydlowa to ktoś więcej niż kustosz. Gdy w 1996 r. zamieszkała na poddaszu bronowickiego dworu, muzeum ożyło. Już nie zwiedza się go ot tak, po prostu, w kapciach, ale z panią Marią, która otwiera przed gośćmi niezwykły świat. – To jest przede wszystkim miejsce narodowego dramatu. Młodzi świetnie potrafią się wczuć w jego klimat, trzeba tylko umieć im to opowiedzieć. Odtworzyć atmosferę, z której zrodziło się „Wesele” – mówi wdowa po Jacku Rydlu, wnuku Pana Młodego. I oparta o framugę w miejscu, gdzie stał Wyspiański podczas tamtego słynnego wesela, zaczyna swoją opowieść.

A tu Polska właśnie!

Bronowice nigdy nie były zwyczajną wsią. Ich dokument lokacyjny wydał w 1294 r. proboszcz kościoła Mariackiego, przesądzając tym samym na wieki związek z Krakowem. – Skoro parafia jest w najsłynniejszym krakowskim kościele, to tam trzeba było brać ślub. A jak ślub, to wiadomo, cały barwny orszak w pięknych strojach przejeżdżający przez miasto.

Z kapelą i śpiewem. To było kolorowe widowisko, które kilka razy w roku zachwycało Kraków – mówi gospodyni Rydlówki. Na przełomie XIX i XX w., gdy w tutejszym świecie artystycznym rodziła się Młoda Polska, to widowisko stało się jej inspiracją, jego uczestnicy bohaterami najpiękniejszych portretów, a same Bronowice Małe jedynym w swoim rodzaju plenerem. Wieś idealnie się do tego nadawała: teren pagórkowaty, pola, malownicze chaty, dworki, dwa stawy... Idealny polski krajobraz. Bronowice Wielkie, zaczynające się po drugiej stronie szlaku wiodącego na Śląsk, to już był inny świat. Wieś pobudowana na prawie niemieckim, klasyczna ulicówka. A tu… Polska właśnie! Wypisz wymaluj. Artyści podnajmowali więc w chłopskich chatach izdebki. W dzień malowali, wieczorem szli do karczmy Singera. – Ja ją jeszcze bardzo dobrze pamiętam – mówi Maria Rydlowa. – Za karczmą był ogród moich dziadków ze strony matki, stąd tak to miejsce znałam – dodaje. Po wojnie karczma została rozebrana, a staw uwieczniony na obrazach Wyspiańskiego – zasypany. Ale wieczorem, jak się dobrze wsłuchać, między otaczającymi Rydlówkę drzewami jeszcze biegnie echo bronowickich muzykantów. Choć są i tacy, którzy mówią, żeby uważać, bo to podstępna gra chochoła.

Herb pod strzechą

W karczmie Singera dyskutowano o sztuce i tańczono, tu artyści nawiązywali znajomości z wiejskimi dziewczynami. Malarze namawiali je, by idąc na targ na Kleparz, ubierały się w strój świąteczny i przychodziły do znajdującej się nieopodal Akademii Sztuk Pięknych. Tam za parę szóstek chętnie pozowały, bo na wsi zawsze było trudno o grosz. Tak Włodzimierz Tetmajer poznał Annę Mikołajczykównę. Ale wbrew pozorom nie były to wcale przypadkowe związki. Lucjan Rydel pięć lat bywał w Bronowicach, zanim poprosił o rękę najmłodszej córki Mikołajczyka – Jadwigi. Rydlówkę wybudował… Tetmajer. To on przecierał szlak kilku głośnym małżeństwom z bronowickimi dziewczynami. Nie było mu łatwo, bo rodzina Tetmajerów nie chciała zgodzić się na ślub, mimo że po dawnej świetności pozostał jej tylko herb. Do wesela w końcu doszło, ale pierwsze lata pary młodej były bardzo trudne, mieszkali kątem u Mikołajczyków. Gdy na świat zaczęły przychodzić dzieci, Tetmajer na ornym polu teścia wybudował ni to dwór, ni to chatę. Dach strzechą kryty, ale z herbem szlacheckim nad drzwiami. I od razu stał się to dom otwarty dla malarzy i poetów. Później Tetmajer kupił sąsiedni pofranciszkański dworek (dziś zwany „Tetmajerówką”), a najsłynniejszą bronowicką posiadłość nabył i rozbudował Lucjan Rydel. – Podczas okupacji weszłam w ten dom, widziałam za horyzont już zachodzącą Młodą Polskę. Poznałam osobiście wielu bohaterów „Wesela”. Ale i wtedy właśnie tu biło serce Polski, odbywały się tajne literackie spotkania i koncerty. Tym się człowiek krzepił, to go trzymało na duchu – wspomina pani Maria.

Temat na dramat

Patriotyczna atmosfera, w jakiej dorastała, domagała się czynu. Zdążyła jeszcze zostać łączniczką AK. – Gdy składałam przysięgę żołnierską, czułam, że to najpiękniejszy dzień w moim życiu – mówi pani Rydlowa. Ślub z Jackiem Rydlem wzięła po wojnie, w 1951 r. Wesele, a jakże by inaczej, odbyło się w Rydlówce. Studiowała – oczywiście polonistykę. Ale Polska Ludowa nie darzyła Młodej Polski specjalną sympatią. Do 1956 r. w ogóle nie wystawiano „Wesela”. Bano się go. Prof. Kazimierz Wyka, zgodnie z metodą marksistowską, uczył studentów, że doszło tu „do sojuszu bogatego chłopstwa z inteligencją”. – A ja wtedy wstałam i powiedziałam: „Panie profesorze, Mikołajczyk to był jeden z biedniejszych chłopów w Bronowicach, tylko miał ładne córki” – śmieje się pani Maria. Powodów do sprostowań dotyczących „Wesela” jej nie brakowało. Według marksistów np. u Tetmajera bawili się sami panowie, a u Mikołajczyka tylko chłopi. – Nieprawda. Moja babka brała udział w tym weselu i wiem, że bawili się wspólnie – korygowała późniejsza redaktorka listów Wyspiańskiego i Rydla. To ważne, bo w tej wspólnej zabawie Wyspiański zobaczył temat na wielki dramat. – Stał w tym miejscu. Po lewej widział tańce, po prawej, nad biurkiem, obraz Wernyhory. I pomyślał: co by było, gdyby się tu pojawił i powiedział: „Bawicie się razem, bijcie się razem o Polskę”. Od tej sceny zaczął pisać „Wesele”, to było motto sztuki – opowiada pani Maria.

Spór o ziemię

„Wesele” zrodziło się w Bronowicach nieprzypadkowo. W wielu wymiarach to jest właśnie Polska w pigułce. W krajobrazie, w literackiej legendzie i w plotce Boya. Wzniośle i przyziemnie. Bronowice to i miasto, i wieś zarazem. Chłopi i inteligencja w jednej chacie. Nawet król tu mieszkał. Jan Kazimierz w czasie potopu, we dworze, w miejscu, gdzie dziś stoi kościół parafialny pw. św. Antoniego. Ze wzgórza obok kościoła rozciąga się piękny widok na Kraków, a w kościele co niedziela mieszają się potomkowie bohaterów „Wesela” z mieszkańcami nowo wybudowanego osiedla Złota Podkowa. Historia wciąż tu żyje, polskie losy nadal się splatają, na niewielkiej przestrzeni zobaczyć można wiele naszych współczesnych dylematów. Najważniejszy jest dziś spór o przestrzeń, o tradycję i jej rolę w przyszłości. W czasach PRL brutalnie niszczono tutejszy ekosystem. Zasypano stawy, dewastowano teren wokół bronowickiej strugi. Jak wylicza prof. Eugeniusz Dubiel, współredaktor naukowy „Mapy roślinności Krakowa”, zniszczono dwie trzecie wartościowych przyrodniczo terenów w Bronowicach Małych. To, co zostało, ze względu na swoją urodę stało się celem inwazji deweloperów, którzy pomiędzy pagórki wcisnęli już dwa miniosiedla. Radni Krakowa, historycy, artyści próbują bronić dziedzictwa, zwiększyć jego ochronę. Rdzenni mieszkańcy, którzy przez lata PRL nie mogli dys- ponować swoją własnością, nie byli jednak zainteresowani stworzeniem tu parku kulturowego. Chcieli sprzedawać działki. I sprzedają.

Wskrzesić modę

Trwa swoisty wyścig z czasem. Niewydolne administracyjnie władze Krakowa wciąż nie mogą przygotować miejscowego planu zagospodarowania, który przynajmniej uchroniłby Bronowice przed zabudową wysoką i szeregową. – W pojedynku z deweloperami wychodzimy na remis. Sporo nowych apartamentowców powstało, ale kilka inwestycji udało się oprotestować – ocenia Barbara Miszczyk, prezes Towarzystwa Miłośników Bronowic. Do Bronowic, jak sto lat temu, znów ciągną artyści. Kiedyś to byli malarze, dziś głównie aktorzy. Zamieszkali tu znani ze sceny Starego Teatru Tadeusz Huk, Leszek Piskorz i Wiesław Wójcik. Dwaj pierwsi stali się częstymi gośćmi Rydlówki, wspólnie z panią Marią redagując protesty przeciwko dzikiej zabudowie. Ten ostatni postanowił wskrzesić dawną modę na Bronowice. Otworzył restaurację „Pod Złotym Rogiem”, do której chciał ściągać, jak kiedyś, krakowską bohemę. Nie wyszło. Postawił więc na integrowanie mieszkańców, rzucając hasło organizowania świąt ulicy Tetmajera. Chwyciło. We wrześniu na placu, gdzie kiedyś był staw, stanęły kramy, na których panie z okolicznych domów prezentowały swoje wypieki.

Taniec chochoła trwa

Narodowy dramat ożywa w pamięci krakowian zawsze 21 listopada. W kolejne rocznice drugiego dnia wesela przed Rydlówką znów tłumnie gromadzą się goście w bronowickich strojach, gra kapela, słychać śpiewy. Pierwszy obrzęd osadzania chochoła miał miejsce w 1969 r., w 100. rocznicę śmierci Wyspiańskiego. Tradycję tę podtrzymują dorośli i dzieci z miejscowych szkół. W 110. rocznicę wystawienia „Wesela” udało się także odtworzyć malowniczy konny orszak z Bronowic do kościoła Mariackiego. – I nie było to przedsięwzięcie jednorazowe – cieszy się Barbara Miszczyk. A w ubiegłym roku Kraków zachwycił się nową, radiową wersją narodowego dramatu wyreżyserowaną przez Andrzeja Seweryna. Na falach lokalnej rozgłośni znów zabrzmiały nieśmiertelne wersy Wyspiańskiego, czytane na żywo. – Było to przejmujące – przyznaje pani Maria i wspomina, że wybitny aktor i reżyser wkrótce po premierze odwiedził Rydlówkę. Wielkość „Wesela” polega właśnie na jego nieprzemijającej aktualności. Wszyscy jego bohaterowie wydają się pełni zapału, ale tak naprawdę wciąż liczą na jakiś cud. – U nas zawsze się czeka na cud, zamiast brać sprawy w swoje ręce – komentuje Maria Rydlowa. Gorzko ocenia współczesnych polityków. – Jak w „Weselu”, nikt nie ma siły poprowadzić narodu. Nie ma też koncepcji, jak to robić. I taniec chochoła ciągle trwa. Jest sennie, apatycznie – wzdycha, spoglądając na miejsce akcji dramatu. Miałeś chamie złoty róg? – Ale chamem w dramacie nie jest tylko drużba Jasiek, który róg zgubił – przypomina. – Wszyscy zawiedli. To była kompromitacja całego społeczeństwa; i panów, i chłopów. Pamiętajmy o tym i wyciągajmy wnioski na przyszłość – żegna swoich gości pani na Rydlówce.•

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.