Dlaczego jeszcze jestem w Kościele

ks. Jerzy Szymik

GN 09/2013 |

publikacja 28.02.2013 00:15

Źródłem mojej nadziei jest Kościół. To wyznanie możliwe jest tylko w wierze.

Dlaczego jeszcze jestem w Kościele FORUM/REUTERS/Stringer

W czerwcu ubiegłego roku w Pszowie, w mojej rodzinnej parafii na Górnym Śląsku, jeden z ołtarzy podczas procesji Bożego Ciała nosił tytuł „Kościół źródłem nadziei”. Zdobiło go kilkadziesiąt fotografii świętych, pasterzy, zakonnic, małżonków, ludzi starych i młodych, chorych i zdrowych, bawiących się dzieci. Wszystko to na tle potężnej sieci rybackiej, z krzyżem, kotwicą i biało-czerwoną wstęgą. Zmysł i „czucie” Kościoła – sensus Ecclesiae – moich głęboko wierzących ziomków, budowniczych tego ołtarza, kazały im tak oto nazwać miejsce, z którego bije ufność w ich życie: Kościół.

Niezwykłe. Bo zrobili to w czasie, kiedy miejsce to jest obrzydzane współczesnemu Europejczykowi z całą bezwzględnością zła i rosnącą furią tzw. nowego ateizmu, liberalno-lewicowych mediów oraz postępującej islamizacji kontynentu: vatileaks, ciężkie grzechy Kościoła na Zielonej Wyspie, i nie tylko tam, nieustanna szarpanina wokół szkolnej katechezy, głosu, pozycji i finansów Kościoła w Polsce.

A to jedynie mikrocząsteczka antykościelnej ofensywy, w ogniu której znajduje się rzymski katolik Anno Domini 2012/2013. I mimo to wyznaje – publicznie, na ulicy miasta: źródłem mojej nadziei jest Kościół. To wyznanie – ten rodzaj doświadczenia, z którego owo wyznanie się rodzi – możliwe jest tylko w żywej wierze. Czyli jedynie wtedy, kiedy Kościół jest rzeczywiście rozumiany i przeżywany jako Bosko-ludzki, to znaczy kiedy jego doczesna, widzialna struktura (krucha i słaba jak wszystko, co ludzkie) ma rzeczywiście do czynienia z prawdziwym Bogiem. Kiedy jest komunią z Nim.

Bo źródła Kościoła biją w sercu Boga i tylko jako taki jest Kościół źródłem nadziei. Kościół ma źródło w tym, co w Bogu jest najserdeczniejszym i najczulszym „centrum”. Benedykt XVI tak to tłumaczy:

„Kościół rodzi się w modlitwie, w której Jezus oddaje się Ojcu, a Ojciec wszystko przekazuje Synowi. W tej najgłębszej łączności Syna z Ojcem ukryte jest prawdziwe i wciąż nowe źródło Kościoła, które jest jednocześnie jego zasadniczym fundamentem (Łk 6,12–17)”.

Również w czerwcu, też wieczorem, ale w 1970 roku w Monachium, w siedzibie i na zaproszenie bawarskiej Akademii Katolickiej, Joseph Ratzinger, wówczas profesor dogmatyki na uniwersytecie w Ratyzbonie, wygłosił wykład pod tytułem „Dlaczego jeszcze jestem dzisiaj w Kościele?”. Poniżej wybrane przeze mnie fragmenty tamtego wystąpienia. Ich aktualność – niebywała, komentarz – niepotrzebny.

„Powodów do tego, aby nie być w Kościele jest dzisiaj wiele, i to wzajemnie przeciwstawnych. Do tego, aby odwrócić się od Kościoła, czują się dzisiaj popychani nie tylko ci, którym jego wiara stała się obca i którym jawi się on jako zbyt zacofany, zbyt średniowieczny, zbyt nieprzychylny dla świata i życia, ale również ci, którzy miłują Kościół w jego historycznym kształcie, jego liturgię, ponadczasowość, widoczny w nim odblask wieczności. Ludziom tym wydaje się, że Kościół zmierza ku zdradzie swojej misji, że chce zaprzedać się aktualnej modzie, a tym samym utracić własną duszę. Ci przeżywają zawód na podobieństwo wielkiego zawodu miłosnego i poważnie biorą pod uwagę wycofanie się z Kościoła.

Z drugiej strony istnieją również wzajemnie przeciwstawne powody, aby w Kościele pozostawać. Trwają w nim nie tylko ludzie wierzący w jego misję oraz ci, którzy nie chcą zrywać ze starym, miłym sercu przyzwyczajeniem (jeśli nawet niewielki z niego robią użytek). Przy Kościele trwają z największą determinacją także ci, którzy odrzucają całą jego historyczną misję i namiętnie zwalczają treści, jakie starają się w Kościele zaszczepić czy utrzymać jego oficjalni przedstawiciele. Ludzie ci, choć pragną pozbyć się tego, czym Kościół był i czym jest, jednocześnie nie pozwalają się z niego usunąć, dążąc do uczynienia go takim, jakim w ich opinii powinien być.

[…]
Kto nie jest zwolennikiem postępu, jest jego przeciwnikiem; człowiek musi być albo konserwatystą, albo progresistą. Co prawda rzeczywistość – Bogu dzięki – wygląda inaczej: w ciszy, niemal nie wydając z siebie głosu, żyją w swoim otoczeniu ludzie, którzy po prostu wierzą i którzy również w tej godzinie zamętu wypełniają prawdziwe zadanie Kościoła – budowania na Słowie Bożym modlitwy i wytrwałości dnia codziennego. Nie pasując do zakładanego obrazu, ludzie ci pozostają po większej części nieznani; ten prawdziwy Kościół nie jest wprawdzie całkiem niewidoczny, ale pozostaje głęboko ukryty wśród ludzkiego zgiełku.

[…]
Dla jednego postępem jest to, co drugi musi uznać za niewiarę, a normą staje się rzecz dotychczas nie do pomyślenia: że oto ludzie, którzy dawno już porzucili Credo Kościoła, ze spokojnym sumieniem uznają siebie za prawdziwych, postępowych chrześcijan.

[…]
Prawo obywatelstwa, jakie niewiara zdobyła sobie w Kościele, sprawia, że sytuacja staje się coraz bardziej nieznośna dla obu grup.

[…]
Czym w obecnej sytuacji motywować pozostawanie w Kościele? Mówiąc inaczej: jeśli decyzja na rzecz Kościoła – o ile ma mieć sens – musi być decyzją duchową, to czym tego rodzaju decyzja może być uzasadniona?

[…]
To Kościół właśnie, pomimo całej ludzkiej małości zgromadzonych w nim ludzi, daje nam Jezusa Chrystusa, i jedynie za sprawą Kościoła możemy przyjmować Go jako żywą, działającą z mocą, tu i teraz, stawiającą mi wymagania i obdarowującą Rzeczywistość. Henri de Lubac ujął to w następujących słowach: »Czy ci, którzy akceptują jeszcze Jezusa, choć negują Kościół, wiedzą, że właśnie jemu Go ostatecznie zawdzięczają?… Jezus jest dla nas żywy. Jednak pod jakimż lotnym piaskiem pogrzebane byłoby, może nie Jego imię i pamięć o Nim, lecz Jego rzeczywiste działanie, oddziaływanie Ewangelii i wiara w Jego boską osobę, bez widzialnego trwania Jego Kościoła? … Bez Kościoła Chrystus musiałby się rozproszyć, rozsypać i zgasnąć. A czym stałaby się ludzkość, gdyby jej zabrać Chrystusa?« […] uznać trzeba podstawowy fakt: bez względu na jakąkolwiek zdradę – obecną lub przyszłą – w Kościele, bez względu na to, jak dalece jest prawdą, iż Kościół nieustannie musi przymierzać się do Chrystusa, ostatecznie nie zachodzi między Kościołem i Chrystusem żadne przeciwieństwo.

[…]
Kto pragnie obecności Jezusa Chrystusa w życiu ludzkości, nie znajdzie jej wbrew Kościołowi, a jedynie w nim.

[…]
Jestem w Kościele z tych samych powodów, dla których w ogóle jestem chrześcijaninem. Albowiem nie da się wierzyć w pojedynkę. Wierzyć można tylko pospołu z innymi. Wiara jest w swej istocie siłą jednoczącą. Jej pierwotnym obrazem jest opowieść o Zielonych Świętach; cud zrozumienia się ludzi obcych sobie pochodzeniem i historią. Wiara jest sprawą Kościoła – albo jej nie ma”.

Fragment Listu św. Ambrożego, który Ratzinger wybrał jako puentę jednego ze swoich najważniejszych tekstów na temat Kościoła (‚‚Eklezjologia Konstytucji Lumen gentium”) brzmi tak:

„Kościół jest tą ziemią świętą, na której stać powinniśmy… Trwaj zatem mocno, trwaj w Kościele. Trwaj mocno tam, gdzie Ja chcę ci się ukazać – tam trwam przy tobie. Gdzie jest Kościół, tam jest mocne oparcie twego serca. W Kościele są położone fundamenty twojej duszy. Bo w Kościele ukazałem się tobie, tak jak kiedyś w ciernistym krzewie”.

Choć czas dla Kościoła i dla wiernego trwania w Kościele wydaje się wyjątkowo trudny. Łódź Kościoła bowiem, czytamy:
„[…] płynie dzisiaj po wzburzonym oceanie czasu, przy przeciwnym wietrze historii. Często wydaje się, że musi zatonąć […] targana wichrami łódź Kościoła dryfuje po niespokojnych wodach […] kiedy wiara bezgłośnie słabnie, Kościół zdaje się odchodzić do przeszłości, pozbawiony perspektyw na przyszłość, a Bóg pozornie się z niego wycofał, winniśmy pełną piersią zawołać »Wzbudź Twą potęgę i przyjdź, pokaż, że wciąż jesteś z nami« […] »Okaż Twą potęgę i przyjdź, o Panie! Najwyższy już czas. Przyjdź! Nie bądź Bogiem przeszłości, lecz Bogiem, który przychodzi; Bogiem, który otwiera przyszłość i prowadzi nas dalej w nadchodzące wieki«”.


Bo Pana „obchodzi, że giniemy” (Mk 4,38). Jest obecny i przychodzi zawsze w odpowiednim czasie. Przebywa na swojej „górze”, gdzie rozmawia z Ojcem (Mk 6,46) i dlatego, z owej góry, widzi nas tak dobrze, jak nie widziałby nas znikąd. Dlatego też możemy Go zawsze wzywać i mieć niezmąconą niczym pewność, że nas słyszy. I widzi. Dlatego może w każdej chwili wejść do łodzi Kościoła i naszego życia. I uciszyć wicher (Mk 6,51; 4,39). „Odchodzę i przyjdę znów do was” (J 14,28), zapewnił.
A oto i najważniejsza rada, jakiej Benedykt XVI udziela w kwestii Kościoła każdej i każdemu. Od inaugurującej pontyfikat homilii na placu św. Piotra powtarza za św. Cyrylem z Jerozolimy: „Wpadłeś w sieci Kościoła (por. Mt 13,47). Pozwól więc, by cię wziął żywcem, bo to Jezus cię łowi”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.