Święty na desce... kuchennej

Monika Augustyniak


publikacja 24.03.2013 21:23

– Od dziecka marzyłam, żeby pisać ikony. Najpierw nie miałam materiałów, a potem odwagi – mówi Władysława Kuźmiszyn.


Święty na desce... kuchennej Monika Augustyniak/GN Świętych Władysławy Kuźmiszyn można oglądać do końca marca

W mieszkaniu pani Władysławy, w Skierniewicach, mieści się niewielka pracownia plastyczna. Na stole leży kilkadziesiąt pudełeczek z pigmentami, w pojemnikach na jajka są już gotowe farby, pod oknem stoją pędzle. W tle słychać chorał gregoriański. To tu powstają obrazy, witraże i ikony artystki. Tych ostatnich nie ma w pracowni – wiszą na wystawie w Młodzieżowym Centrum Kultury w Skierniewicach.


Trudne początki

– Jako mała dziewczynka byłam zafascynowana ikonami. Najpiękniejsze były oczy. Widziałam w nich tajemnicę. Miałam wrażenie, że na mnie patrzą, przenikają mnie – mówi ikonopisarka.


W dzieciństwie mogła oglądać ikony tylko na obrazkach od księdza. Wszystkie zachowała do dziś. Niektóre nadal służą za wzór. W okresie PRL nastąpił cichy ikonoklazm. Dopiero po 1989 roku zaczęły pojawiać się materiały służące pisaniu ikon... – Tak bardzo tego pragnęłam, że próbowałam pisać na czymkolwiek – na płycie, na kawałku drewna. Kupowałam deski kuchenne, grawerowałam je i próbowałam pisać farbami akrylowymi, potem olejnymi – śmieje się pani Władysława.


Jest samoukiem. W pracowni leży stos książek o ikonografii. Im więcej dowiadywała się o tej sztuce, tym bardziej zdawała sobie sprawę, że nic o niej nie wie. Im więcej czytała, tym większy miała lęk przed napisaniem ikony. Trzy lata spędziła na studiowaniu teorii. Dopiero ślub w rodzinie zmusił ją do tego, by się przełamać. 4 lata temu pani Władysława napisała pierwszą ikonę zgodną z kanonem ikonopisarskim – prezent ślubny dla bratanka.


Jeden z pokoi w swoim mieszkaniu pani Władysława przerobiła na pracownię   Monika Augustyniak Jeden z pokoi w swoim mieszkaniu pani Władysława przerobiła na pracownię
Bóg w kanonie


Początki ikony sięgają czasów kultury bizantyjskiej. To sztuka charakterystyczna dla chrześcijaństwa wschodniego, a jej kanon został określony w 787 roku na Soborze Nicejskim II.


– To bardzo trudne, bo wszystko ma znaczenie. Deska musi być z odpowiedniego drewna. Pigmenty muszą być naturalne. Cztery pierwsze warstwy farby oznaczają cztery pory roku i cztery strony świata. Żadna kreska nie może zostać namalowana spontanicznie. Barwy przekłada się na język symboli, a ten nadaje kolorom określone znaczenie. Złoto to świętość, nieśmiertelność. Czerwień to czystość, piękno, życie itd. Oczy muszą być większe, symbolizują przenikliwość. Nos wydłużony – oznacza szlachetność. Usta zaciśnięte, niezmysłowe. Ale to wciąż mało. Ważne są odległości. Kreska jest cienka, potem staje się grubsza, a na końcu znów cienka – jak promień słońca. Aby nałożyć drugą warstwę pigmentu, trzeba odczekać dobę. O wszystkim trzeba pamiętać. Nie napisze się ikony bez kanonu – mówi pani Władysława.


Kiedyś ją to przerażało – jak nauczyć się wszystkich zasad i o nich pamiętać? Ikonografia nie podlega przemianom. To przeciwieństwo sztuki zachodniej, która dąży do nowatorstwa i ukazania tożsamości artysty. Celem malarstwa jest sława twórcy. Ikona to oddanie chwały Bogu. Ikonopis chce ukazać duchowość świętego, którego opisuje na desce. To próba zmaterializowania tego, co święte. Dlatego ikonom oddaje się cześć, a także kontempluje się je.

Odwrócona perspektywa sprawia wrażenie, jakby modlący się był obserwowany przez postać z ikony. Czciciele tej sztuki wierzą, że sam Bóg patrzy oczami świętego. Dlatego oczy nie mają blasku – świat ziemski nie odbija się w nich, całe zanurzone są w Bogu.

– Ikona jest dla mnie jak Pismo Święte, mówi o Bogu. Kolejne wizerunki to kolejne karty Biblii. Dlatego nic nie może ulec zmianie. Tak, jak „ani jedna jota, ani jedna kreska nie zmieni się w Prawie” (Mt 5,18). Moje ikony nie są poświęcone. Najpierw musiałyby 40 dni przebywać w świątyni i uczestniczyć w Eucharystii. Wtedy na pewno nie znalazłyby się na wystawie w MCK. Czczony wizerunek świętego nie podlega także transakcjom materialnym. Poza tym bardzo trudno rozstać się z napisaną przez siebie ikoną, staje się ona częścią ikonopisa. Święci napisani przeze mnie mieszkają w naszym domu. Traktujemy ich jak domowników. Mój wnuk przestał odrabiać lekcje w pracowni, bo nie mógł znieść tylu par oczu skierowanych na siebie – śmieje się pani Władysława.


Odkrycie wnuka

W roku obchodów 600-lecia obrazu Matki Boskiej Częstochowskiej pani Władysława zapragnęła indywidualnie oddać cześć Bogurodzicy. Napisała ikonę olejem na płycie.
 Każda z nich ma swoją historię, powstawała z natchnienia.

– Ikonografia to moja modlitwa. To nie ja wybieram temat dzieła. Po prostu pewnego dnia wiem, kogo i kiedy mam napisać. Praca nad ikoną trwa około trzech, czterech miesięcy. Nie tylko dlatego, że technika pisania wymaga czasu, ale także ze względu na przeżycie modlitewne, dojrzałość duchową, by ukończyć dzieło – opowiada artystka.


Pisaniu ikony towarzyszy stała modlitwa. Ikonopis prosi Ducha Świętego, by Ten go natchnął i tak poprowadził rękę twórcy, żeby wizerunek podobał się przede wszystkim Bogu. Pani Władysława modli się także, by ikona trafiła w dobre ręce i dawała światło domowi.


– Ikonografia przemienia moje życie. Moja relacja z Bogiem staje się bardziej osobista. Ikona uczy mnie pokory. Pisanie owocuje także w życiu codziennym. Staję się lepsza, bardziej wyrozumiała dla bliskich, wrażliwa. Zaczynam dostrzegać małe rzeczy i cieszę się nimi – mówi pani Władysława. – Ikonopisarstwo sprzyja także wyciszeniu i nabraniu dystansu do codzienności.


Mimo kilkunastu ikon napisanych przez skierniewicką malarkę, przed rozpoczęciem nowego wizerunku towarzyszy jej lęk.

– Im dłużej je piszę, tym większym szacunkiem je darzę i tym bardziej rozumiem, jak wielkim są dziełem. Świadomość, że tworzę obraz Boga, napawa mnie lękiem. To tak, jak Mojżesz, który nie patrzył na Anioła Pańskiego w gorejącym krzewie, gdyż nie czuł się godny. I ja także myślę: „Kim jestem, by pisać obraz świętych?” – zastanawia się artystka.


Mimo to, musi pisać. Ikony stały się nieodłączną częścią jej życia. Oprócz modlitwy tworzeniu ikon często towarzyszy post.

– Zdarza się, że nie mogę napisać jakiegoś fragmentu. Wtedy poszczę, klękam i modlę się. Po jakimś czasie przychodzi natchnienie i tworzę dalej – mówi pani Władysława.
Cała rodzina artystki wspiera ją w pasji. Ikony stały się częścią ich domu.

– Towarzyszą nam w naszej codzienności. Mam wrażenie, że oczy świętych patrzą na nas. Wszyscy związaliśmy się z nimi. Ikony są teraz na wystawie. Ostatnio mój wnuczek wszedł do pracowni, za chwilę wyszedł zmieszany i powiedział: „Babciu, tam nikogo nie ma!” – opowiada malarka.


Ikony Władysławy Kuźmiszyn można oglądać do 30 marca w skierniewickim MCK.