Wypasione koguty

Agnieszka Napiórkowska

publikacja 03.05.2013 07:00

Helena Miazek, znana łowicka wycinankarka, ze swoimi pracami była m.in. w USA, Belgi, Francji i Austrii. Wszystkie jej prace mają swój styl i charakter. Teraz musi to udowodnić w krakowskim sądzie, gdzie toczy się sprawa o bezprawne wykorzystanie jej wzorów.

Wypasione koguty Agnieszka Napiórkowska /GN Udostępnione wzory Heleny Miazek można zobaczyć m.in. na torbach

Prace łowickich twórców zajmujących się haftem i wycinanką od lat znane i cenione są nie tylko w Polsce, ale i na świecie. Od dawna tworzone przez nich wzory znajdują się nie tylko na łowickich strojach, pocztówkach czy pisankach, ale również na torbach, kubkach, serwetkach, koszulkach, długopisach, zakładkach do książek, magnesach na lodówkę, a także na biżuterii i wszelkiego rodzaju folderach reklamowych. Kupić je można w galeriach, supermarketach i na lotnisku. Sęk w tym, że część firm, sięgając po wzory łowickich twórców, nie zapytała ich o zgodę i bezprawnie umieściła je na swoich wyrobach.

Zaczęło się od wydmuszek
Helena Miazek o sprawie, jaka toczy się z firmą Wawel SA, rozmawiać nie chce.

– Wszelkie pytania odnośnie do procesu proszę zadawać mojemu pełnomocnikowi, panu Michałowi Błeszyńskiemu. On dokładnie wie, na jakim etapie jest sprawa. Dla mnie to bardzo przykre, że ktoś bez pytania wykorzystuje moje wzory, nie licząc się z moją pracą i trudem. Niektórzy myślą, że jak coś jest ludowe i wyszło spod ręki twórcy mieszkającego na wsi, to można z tym zrobić to, co się komu żywnie podoba – mówi ze smutkiem Helena Miazek, która wycinankarstwem para się od 14. roku życia.

– Moja przygoda z rękodziełem zaczęła się zaraz po skończeniu szkoły podstawowej. Miałam zamiar dalej się uczyć w rolniczej szkole na Blichu w Łowiczu, ale z powodu braku miejsc nie zostałam przyjęta. Obiecali mi tylko, że za rok dostanę się bez egzaminów. Ale ja już tam nie poszłam, bo zajęłam się wycinankami. Zaczęłam od wydmuszek. Razem z mamą robiłam też pocztówki, serwetki i swetry na drutach. Na wsi panowała wówczas bieda. Co kto umiał, to robił. Ja, jak się okazało, miałam dryg do rękodzieła. Od 1961 roku zaczęłam pracować w Sztuce Łowickiej, która bardzo prężnie się rozwijała – opowiada pani Helena, która ze Sztuką Łowicką była związana ponad 25 lat. I, jak zapewnia, były to najpiękniejsze lata w jej życiu. Dzięki zaradności ówczesnej prezes Marianny Sołtyszewskiej, która bardzo dbała o artystów, pani Helena nie tylko doskonaliła swój warsztat, ale także ze swoimi pracami odwiedziła różne strony świata.

– Nasza prezeska była naprawdę niesamowita. Świadczyć o tym może fakt, że warszawskie środowisko związane z Cepelią nazywało ją Księżną Łowicką. Specjalnie dla nas sprowadzała piękny błyszczący papier z Czechosłowacji. Za jej czasów nasze wzory dość często były sprawdzane przez etnografów. Każdy musiał się pilnować, żeby nie wypaczać tradycyjnej łowickiej wycinanki. Szczególnie pilnował tego artysta malarz, Zdzisław Pągowski, który bardzo skrupulatnie przyglądał się naszym pracom. Ja często z jego ust słyszałam słowa: „Trzymaj się swojego stylu”. Jego słowom jestem posłuszna do dziś – zapewnia twórczyni.

Przymusowa kwarantanna
Podobnie jak kilkadziesiąt lat temu, tak i dziś każda z twórczyń ludowych ma swój rozpoznawalny styl.

– Proszę popatrzeć na te dwie wycinanki z kogutami. Jedna jest moja, a druga koleżanki. Gołym okiem widać różnice. Kogut koleżanki ma inne nogi, inne ażury, zupełnie inny ogon i w ogóle jest zdecydowanie smuklejszy. Moje wszystkie są bardziej tłuste, można powiedzieć wypasione – wyjaśnia pani Helena. – Ale na rosół się żaden nie nadaje – wtrąca pan Wiesław, mąż pani Heleny. – A tobie, kochanie, jak zwykle tylko jedno w głowie. Na szczęście, oglądający moje prace klienci i pasjonaci sztuki ludowej zauważają różnice między kogutami. Jak mówią, niektóre z nich są dumne i dostojne, inne poważne i smutne. Nie brakuje też radosnych i zadziornych. Słysząc takie komentarze, jestem naprawdę szczęśliwa, że ludzie potrafią z nich tyle wyczytać. Komentarze klientów, którzy np. nie chcą kupować kogutów stykających się dzióbkami, bo mówią, że się rozdziobią, często są podpowiedzią i inspiracją do wykonania nowego wzoru – przyznaje wycinankarka.

Za swoją twórczość Helena Miazek otrzymała wiele wyróżnień, nagród i odznaczeń. Każde z nich jest dla niej powodem do radości i dumy. Chętnie wraca także do czasów, gdy z innymi twórcami swoje prace prezentowała za granicami kraju. – Cóż to były za piękne czasy. Na zorganizowane spotkania przychodziło tak dużo ludzi, że nie było czym oddychać. Wszyscy zachwycali się naszymi dziełami. Dobrze za nie też płacili. Trzeba przyznać, że wówczas rękodzieło było w cenie.

Najcieplej wspominam wyjazdy do Stanów Zjednoczonych i Mediolanu. Ten drugi zakończył się dla nas tygodniowym aresztem w akademiku w Warszawie. Kiedy wylądowaliśmy w Polsce, okazało się, że w Mediolanie panowała cholera, i w związku z tym wszyscy jesteśmy objęci kwarantanną. Otoczeni kordonem milicji dotarliśmy do akademika na Żwirki i Wigury. Ależ wtedy było wesoło. Śpiew przeplatał się z tańcem. Razem z nami były orkiestra, zespół taneczny i kuchnia z Poznania – opowiada z uśmiechem pani Helena, co rusz zerkając w stronę męża, który tego czasu nie wspomina tak dobrze. Na jego głowie była wówczas opieka nad dziećmi.

Wycinanka niczym podpis
Gdy słucha się opowieści i wspomnień pani Heleny, a także innych twórców ludowych, wyraźnie widać, że łowickie tradycje, zwyczaje, czy rękodzieło są nie tylko ich pasją, ale sposobem na życie.

– Fakt że nasze prace podobają się klientom, przysparza nam nie tylko wiele radości – podkreśla Anna Staniszewska, sekretarz Stowarzyszenia Twórców Ludowych. – Łowiccy twórcy należą do nielicznej grupy, która swoje prace umiała przekuć na współczesne gadżety. Niestety, wiele firm, widząc w tym zysk, bezprawnie wykorzystuje nasze wzory do ozdabiania swoich produktów. Niektórzy z nich twierdzą nawet, że takim działaniem promują łowicką twórczość. Umieszczanie na wszystkim co popadnie łowickich wzorów z jednej strony może doprowadzić do tego, że ludziom się one zwyczajnie znudzą. Poza tym wiele osób zamiast kupić ręcznie wykonaną pocztówkę wybierze jej dużo tańszą kopię. Dlatego takie praktyki są działaniem na szkodę twórców – tłumaczy A. Staniszewska, która podkreśla, że wielu artystów zapytanych o możliwość wykorzystywania ich wzorów, po ustaleniu szczegółów związany z upowszechnieniem a także ceną za udostępnienie wyrażało na to zgodę.

– Twórcy muszą mieć jednak prawo decydowania o tym co chcą udostępnić, a co nie. Bywa bowiem tak, że dany wzór jest związany z pewną tradycją czy jakimiś sytuacjami, z powodu których jego twórca nie chce oglądać go np. na tysiącach koszulek. Warto dodać także, że każda wycinanka jest inna. Nietrudno, patrząc na nią, rozpoznać jej autora. Kształty, cięcia i wzory można porównać do charakteru pisma, na którego podstawie da się zidentyfikować człowieka – wyjaśnia sekretarz Staniszewska.

Sięgając więc po konkretne wzory, firmy muszą liczyć się z tym, że udowodnione zostanie im bezprawne wykorzystanie czyjegoś dobra. W artykule zamieszczonym w „Gazecie Krakowskiej” radca prawny Heleny Miazek Michał Błeszyński tłumaczy: „Każdy może zrobić wycinankę, nikt tego nikomu nie broni. Tyle, że tu (w przypadku Heleny Miazek) mamy do czynienia z oryginalnymi dziełami. Po ich cechach można wskazać nie tylko z jakiego regionu pochodzą, ale nawet spod czyjej ręki wyszły”.

Prawnik zaznacza, że nawet na ich przerabianie potrzebna była zgoda artystki, a takiej nie było. Błeszyński podkreśla, że łowicka artystka każdej wycinance nadaje indywidualne piętno, „kształtując ją w najdrobniejszych elementach”. Warto dodać, że poza panią Heleną swoich praw w sądzie dochodzi także łowicka wycinankarka Grażyna Gładka, której wzory wykorzystał jeden ze sklepów internetowych. W ochronę praw autorskich twórców ludowych zaangażował się także kustosz łowickiego Muzeum Guzików Jacek Rutkowski, który jest pomysłodawcą akcji „Łapta złodzieja”.

TAGI: