Rząd Tuska upadnie

Bogumił Łoziński

GN 17/2013 |

publikacja 25.04.2013 00:15

O tym, dlaczego rząd Donalda Tuska nie dotrwa do końca kadencji, wyzwaniach stojących przed Polską oraz schyłku ideologii postliberalnej Z Andrzejem Urbańskim

Andrzej Urbański był posłem na Sejm I kadencji, zakładał Porozumienie Centrum. W latach 2005–2006 pełnił funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Od 2007 r. do 2009 r. był prezesem Telewizji Polskiej, w latach 1986–1992 zasiadał w prezydium Rady Duszpasterstwa Ludzi Pracy w archidiecezji warszawskiej. jakub szymczuk Andrzej Urbański był posłem na Sejm I kadencji, zakładał Porozumienie Centrum. W latach 2005–2006 pełnił funkcję szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego. Od 2007 r. do 2009 r. był prezesem Telewizji Polskiej, w latach 1986–1992 zasiadał w prezydium Rady Duszpasterstwa Ludzi Pracy w archidiecezji warszawskiej.

Dlaczego rząd Donalda Tuska, mimo ewidentnych słabości i zaniedbań, utrzymuje się przy władzy?

Ponieważ ten rząd nie jest oceniany tak jak wszystkie poprzednie. Po raz pierwszy od 1989 r. został wytworzony przez main- streamowe media systemem akceptacji, niedostrzegania, świadomego wyciszania, a w praktyce manipulowania opinią publiczną. Media te uprawiają bałwochwalstwo Tuska, gdyż w ten sposób walczą ze strasznym demonem, na jakiego został wykreowany Jarosław Kaczyński. Hasło: „Tusku, musisz!” nie jest objawem miłości, tylko gigantycznego strachu, który został wytworzony w latach 2005–2007, a po katastrofie smoleńskiej przyjął patologiczne wręcz rozmiary.

Na czym polega strach mainstreamu z powodu katastrofy smoleńskiej?

Dla środowisk go tworzących obraz zjednoczonego w żałobie narodu, nie politycznie, tylko kulturowo, religijnie, godnościowo, pragnącego oddać cześć ofiarom tragedii, nagle stał się uosobieniem najgorszego z możliwych snów – że Polacy potrafią ponad podziałami jednoczyć się wokół ważnych spraw.

Jednak czy tylko media, które ja bym określił jako liberalno-lewicowe, są źródłem tego strachu?

Oczywiście mamy tu do czynienia z pewnym projektem politycznym, ale realizowanym medialnie. Po raz pierwszy od odzyskania wolności środowisko wątłe w poparcie społeczne – dawnej Unii Demokratycznej, a potem Unii Wolności i Kongresu Liberalno-Demokratycznego, czyli liberalne – dzięki temu podziałowi uzyskało dwukrotną większość. Co prawda jest ona na poziomie ok. 30 proc., ale wystarczy, aby rządzić. Kreowanie podziału okazało się znakomitym pomysłem na narzucenie wizerunku Polski jako społeczeństwa postępowego, liberalnego, otwartego na obyczajową rewolucję. Ja nazywam to zjawisko aberracją postliberalną. Podobnie jak postmodernizm, który też był chorobą toczącą społeczeństwa w latach 80. XX wieku i który zbankrutował – tak samo za chwilę będziemy świadkami kompletnej kompromitacji postliberalizmu w Polsce.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.