Rada Języka krytykuje Biblię Ślązoka

KAI/J

publikacja 08.10.2005 20:59

Zaniepokojenie z powodu budzących wątpliwości teologiczne i językowe przekładów biblijnych wyrażają eksperci Polskiej Akademii Nauk.

Rada Języka krytykuje Biblię Ślązoka Wydawnictwo Śląskie ABC

Ich zdaniem niektóre próby trawestacji tekstów biblijnych na gwary i slang - jak np. tzw. "Biblia Ślązoka" - powodują trywializację treści Biblii i bezrefleksyjne mieszanie sacrum i profanum.

Rada Języka Polskiego przy PAN zwróciła się z prośbą o interwencję w tej sprawie do przewodniczącego Rady Naukowej Episkopatu. W "Biblii Ślązoka" razi niezgodność z treścią Biblii, nieuzasadniona poufałość i teologiczna beztroska - podkreśla specjalne opracowanie Komisji Języka Religijnego Rady Języka Polskiego przy PAN. Na przykład Bóg Ojciec i Jezus to w "Biblii Ślązoka" - "Ponboczek". Eksperci zwracają uwagę, że nawet z punktu widzenia "wewnątrzgwarowego" niektóre rozwiązania językowe są błędne, np. góralskie "kawalerze, godom ci - wstoń!" (Łk 7, 14). Powinno być "chłopce", ponieważ "kawaler" to "zalotnik". Kolejnym błędem jest - czytamy w opracowaniu - śląskiego, lekko lekceważące słowo "frelka" czyli "dziewczyna" w odniesieniu do Maryi a także "najszykowniejszo" czyli "najładniejsza, najzgrabniejsza" w znaczeniu "błogosławiona" (Łk 1, 28).

Jako rażący przykład nieuzasadnionej innowacji językowej podano pochodzący z młodzieżowego "tłumaczenia" opis wesela w Kanie: "Zaproszono też na tę imprę Jezusa i jego uczniów. Jak zabrakło im wina, matka Jezusa zagadała do niego: poszło całe wino" (J 2,23) "Uwagi o współczesnych przekładach Biblii na język polski" kończy zapewnienie, że intencją autorów nie było krępowanie inicjatyw translatorskich. "Ranga i powaga ksiąg biblijnych wymaga jednak, aby inicjatywy te były dokonywane na poziomie spełniającym wymogi teologiczne, translacyjne oraz stylistyczne" - czytamy w opracowaniu Komisji Języka Religijnego Rady Języka Polskiego przy PAN.

Opracowanie to przesłano biskupowi przewodniczącemu Rady Naukowej KEP, bp. Stanisławowi Wielgusowi. W liście do niego, przewodniczący Rady Języka Polskiego prof. Andrzej Markowski napisał, że naukowcy PAN są zaniepokojeni zjawiskiem "prywatyzacji" Pisma Świętego. Zwraca uwagę, że pojawiające się "przekłady" są w istocie jedynie adaptacjami Biblii Tysiąclecia. W dodatku niektóre z nich publikują wydawnictwa kościelne (np. "Ewangelie w przekładzie na gwarą górali skalnopodhalańskich z Zakopanego"). Prof. Markowski zwraca uwagę, że wątpliwości budzi sama potrzeba dokonywania takich "tłumaczeń" na języki o ograniczonym zasięgu społecznym wobec powszechnego rozumienia języka polskiego w naszym kraju. "Co ciekawe publikacje te bywają nierzadko polecane wiernym czy swoiście reklamowane jako pamiątki pierwszokomunijne" - pisze przewodniczący Rady Języka Polskiego. Następnie zwraca się do bp. Wielgusa "o podjęcie działań, które zaradziłyby tym niepokojącym zjawiskom". 

Na kolejnych stronach prezentujemy cały dokument Rady oraz nasz redakcyjny komentarz

Komisja Języka Religijnego Uwagi o współczesnych przekładach Biblii na język polski

1. Na rynku wydawniczym ukazują się publikacje przedstawiane czytelnikom jako przekłady Pisma Świętego na gwary i regionalne lub środowiskowe odmiany języka. Są to na przykład: Biblia Ślązoka Marka Szołtyska, Ewangelie, a następnie cały Nowy Testament w gwarze podhalańskiej, wreszcie DOBRA CZYTANKA według świętego ziooooma JANKA. Zazwyczaj nie towarzyszy im żaden komentarz, poza informacyjno-marketingowym.

2. Przede wszystkim pragniemy zwrócić uwagę na pewne nadużycia terminologiczne: zgodnie z zaleceniami Soboru Watykańskiego II za przekład Biblii należy uważać tekst tłumaczony bezpośrednio „z biblijnych języków oryginalnych”. Wyjaśniając, należy powiedzieć, że chodzi o tekst Biblii, który w przypadku Starego Testamentu powstał w języku hebrajskim i aramejskim (tzw. księgi protokanoniczne) bądź greckim (tzw. księgi deuterokanoniczne), a w przypadku Nowego Testamentu — tylko w języku greckim. Jedynie te teksty uznawane są bowiem za natchnione (zob. Sobór Watykański II, Konstytucja o Objawieniu Bożym, p. 22). Ostatnio tę soborową zasadę przypomniała Kongregacja Kultu Bożego i Dyscypliny Sakramentów w Instrukcji liturgicznej „Liturgiam authenticam” z 2001 roku: „w żadnym wypadku nie wolno dokonywać przekładów z tłumaczeń opracowanych już na inne języki, [...] należy tłumaczyć bezpośrednio z tekstów oryginalnych” (p. 24).Tymczasem wspomniane publikacje opierają się niemal wyłącznie na Biblii Tysiąclecia (lub innych polskich przekładach).

3. Problematyczna wydaje się w ogóle celowość „przekładów” (trawestacji, adaptacji) na gwary i języki o ograniczonym zasięgu społecznym. Zatwierdzone przez władze kościelne i uznane przez opinię filologów, używane w liturgii i nauczaniu przekłady biblijne na polski język literacki, mimo własnej specyfiki stylowej, nie są wszak tak niezrozumiałe, aby stwarzały konieczność dodatkowego tłumaczenia na jakikolwiek język rzekomo bardziej przystępny. Zwłaszcza że stuprocentowa zrozumiałość dla określonego wąskiego środowiska nie jest ani nie może być wystarczającym powodem tworzenia nowego przekładu Pisma Świętego. Zasadą jest tutaj stylistyczna, treściowa i emocjonalna wierność tekstowi oryginalnemu. A zwyczajnym miejscem wyjaśniania słowa Biblii i rodzenia się słowa Bożego jest przestrzeń liturgii oraz wprowadzająca w tę przestrzeń katecheza. Ponadto tekst Biblii ma nie tylko cel komunikacyjny, ale także cel wychowawczy: uwrażliwienia na świat wartości i na przeżycie religijne, czemu towarzyszy artystyczny, literacki i — ogólnie mówiąc — „wysoki” styl języka. Poszukiwanie takiego wzorca stylowego winno się dokonywać nie poprzez zabiegi głębokiej archaizacji i odwoływanie się do form i konstrukcji martwych. Nie oznacza to także kurczowego trzymania się jakichś reliktów języka i sytuowania Biblii w szeregu szacownych zabytków przeszłości. Idzie raczej o umiejętny wybór tych cech tradycyjnego stylu biblijnego, które nie zaciemniają tekstu, lecz nadają mu pożądanego dostojeństwa tak, żeby wierny miał poczucie spotkania z językiem innym niż otaczający go na co dzień (reklama, polityka, media).

Próby idące w kierunku oddania Pisma Świętego w języku lokalnym lub środowiskowym niosą niebezpieczeństwo swego rodzaju „prywatyzacji” tego, co powszechne i wypracowane w drodze długiej tradycji przekładowej i egzegetycznej. Co więcej, skazują owe inicjatywy na niemal pewną porażkę wszędzie tam, gdzie owe odmiany językowe nie dysponują odpowiednim potencjałem form i gatunków wypowiedzi, jakie niesie tekst biblijny, obfitujący nieprzebranym bogactwem symboli, obrazów i rodzajów literackich właściwych językom biblijnym (hebrajski, aramejski, grecki). Tym trudnym wyzwaniom może sprostać język etniczny o określonym stopniu „wyrobienia” literackiego pod piórem równie sprawnego i wszechstronnie przygotowanego tłumacza (tłumaczy). W tych trudnych decyzjach bibliście winien przyjść z pomocą filolog, aby najważniejsza płaszczyzna i sakralna funkcja słowa nie została zubożona lub zatracona w wyniku błędnych wyborów językowych. Niezależnie od powyższych spostrzeżeń należy zwrócić uwagę na fakt, że istnieją przecież wydania całej Biblii i poszczególnych jej ksiąg z komentarzami przeznaczone dla różnego rodzaju odbiorców: na przykład Biblia Tysiąclecia, Biblia warszawsko-praska, Biblia Towarzystwa Biblijnego (przeznaczone dla ogółu odbiorców), tzw. Biblia poznańska (kilkutomowa, przeznaczona dla odbiorcy poszukującego wyjaśnień bardziej szczegółowych) itd.

4. Pojawiające się obecnie próby trawestacji tekstów biblijnych (już istniejących w języku polskim) na gwary i slang budzą nasze głębokie zaniepokojenie, i to zarówno na płaszczyźnie teologiczno-religijnej, jak i na płaszczyźnie językoznawczo-filologicznej. Poniżej przedstawiamy kilka przykładów, które ilustrują liczne problemy, uchybienia, anachronizmy i błędy znajdujące się w omawianych tekstach. Biblia Ślązoka to raczej „historie biblijne”, „przetłumaczone” (strawestowane) na dialekt śląski, połączone z eksplikacją poglądów autora na historię i współczesność Górnego Śląska. Razi tam zwłaszcza niezgodność z treścią Pisma Świętego, nieuzasadniona poufałość wyrażana zdrabnianiem imion i teologiczna beztroska „tłumacza”. Na przykład: Ponboczek to zarówno Bóg Ojciec, jak i Jezus: „Ponboczek kozoł ci pedzieć, że poczniesz i urodzisz synka [...] o kerym bydom godać, że je Ponboczkowym Synkiym” (zwiastowanie, por. Łk 1,31–32, s. 46); „Ponboczek uros na fajnego karlusa [to tekst niebiblijny]. Ale w jedna noc zaś przyśnioł sie Zefkowi anioł...” (ucieczka do Egiptu, por. Mt 2,13). We wszystkich omawianych tekstach rażą niestosowne i anachroniczne gwarowe ekwiwalenty realiów i wyrażeń biblijnych. Gwarowe i środowiskowe odpowiedniki utrwalonych w pamięci zbiorowej polskich tłumaczeń słów z Biblii nie niosą tych samych skojarzeń. Nieodpowiednie nawet z punktu widzenia „wewnątrzgwarowego” jest góralskie „Kawalerze, godom ci — wstoń!” (Łk 7,14) zamiast chłopce, ponieważ kawaler to ‘zalotnik, narzeczony’, czy śląskie trochę lekceważące frelka ‘dziewczyna’ w odniesieniu do Maryi i nojszykowniyjszo ‘najładniejsza, najzgrabniejsza’ w znaczeniu ‘błogosławiona’ (Łk 1,28). W „góralskim” Nowym Testamencie występują również nieuzasadnione innowacje ortograficzne, np. bes ‘bez’, zmortwykfstanie ‘zmartwychwstanie’, ftos (zamiast ftoz) ‘któż’, niekonsekwencje: ukrzyzowanie obok ukrzizowali; składnia zaś niewolniczo podąża za Biblią Tysiąclecia.

Podobnie młodzieżowe „Zaproszono też na tę imprę Jezusa i jego uczniów. Jak zabrakło im wina, matka Jezusa zagadała do niego: poszło całe wino” (wesele w Kanie, J 2,2–3), gdzie słowa impra, a nawet wino zdają się sugerować, że Ewangelia opisuje spotkania (imprezy) typowe dla współczesnych użytkowników języka środowiskowego. W tego rodzaju próbach przenoszenia tekstu biblijnego na grunt regionalnych i środowiskowych odmian polszczyzny na szczególne niebezpieczeństwo narażone są stałe zespolenia wyrazowe (frazeologizmy), będące nierzadko świadectwem bogatej aforystyki ludów Wschodu. Część z tych form trafiła na karty biblijne już w postaciach i znaczeniach utrwalonych. W drodze wiernych tłumaczeń z polszczyzną biblijną na trwałe zrosły się więc takie frazy i zwroty, jak np. lekarzu, ulecz samego siebie (Łk 4, 23), wierzgać przeciw ościeniowi (Dz 26, 14)i in. Jakakolwiek próba oddania tych jednostek w gwarowych czy też slangowych postaciach równa się ostatecznie ich unicestwieniu.

5. Tego typu zabiegi „translatorskie” nie służą, naszym zdaniem, udostępnianiu Pisma Świętego, ale narażają jego treść na językową trywializację, a na płaszczyźnie doświadczenia religijnego na bezrefleksyjne mieszanie sacrum z profanum. Nie mają też, niestety, wartości literackiej, która mogłaby być argumentem na ich „obronę”. Pomysły wątpliwej jakości merytorycznej i nieumiejętne wykonanie szkodzą tekstom uznawanym przez chrześcijan za święte. Szkodzą też dialektowi czy gwarze. Na niewiele zda się również szermowanie hasłem inkulturacji, jeśli przedstawiane teksty będą niedopracowane, a z lokalnej bądź środowiskowej kultury brać będą w sposób nieprzemyślany tylko pewne powierzchowne elementy. Takie zabiegi nie przysłużą się ani ewangelizacji, ani szacunkowi dla regionalizmów i gwar.

6. Należy również poruszyć aspekt prawny. Zgodnie z obowiązującymi przepisami prawo tłumaczenia i wydawania ksiąg liturgicznych, w tym lekcjonarzy i ewangeliarzy, a także dopuszczania ich do liturgii przysługuje konferencji biskupów (por. KPK, kan. 838 § 3). Tymczasem w niektórych parafiach Podhala korzysta się podczas mszy św. z amatorskiego, pośpiesznego i nieposiadającego imprimatur „przekładu” Ewangelii „na gwarę górali skalnopodhalańskich z Zakopanego”.

* * *
Bogactwo i wielowiekowy dorobek polskiej translatoryki biblijnej mierzy się zarówno pomnikowymi dokonaniami teologów-egzegetów, jak też wielorakimi formami indywidualnych prób spotkania ze słowem natchnionym, w tym również jego literackich e adaptacji w konkretnym języku autora i epoki. Naszą intencją nie jest więc krępowanie inicjatyw zmierzających do przybliżania jego tajemnicy i piękna w języku odpowiadającym także wyzwaniom i potrzebom współczesności. Ranga i powaga ksiąg biblijnych wymaga jednak, aby inicjatywy te były dokonywane na poziomie spełniającym wymogi teologiczne, translacyjne oraz stylistyczne. Naszym zdaniem nadzieję na to dają nie tyle indywidualne próby, nawet doświadczonych tłumaczy, lecz zespolone wysiłki, zarówno biblistów, jak i filologów.

dr Artur Czesak, IJP PAN, dialektolog prof. Józef Kąś, UJ, dialektolog dr hab. Stanisław Koziara, prof. AP, językoznawca dr hab. Renata Przybylska, prof. UJ, językoznawca o. dr hab. Wiesław Przyczyna CSsR, PAT, teolog prof. Helena Synowiec, UŚ, dialektolog o. dr Piotr Włodyga OSB, PAT, biblista o. dr Ryszard Wróbel OFMConv, PAT, teolog

Od redakcji Opinia Komisji Języka Religijnego Rady Języka Polskiego to wyraz troski o zachowanie sacrum języka religijnego. To dobrze. Tyle że jej stanowisko w pewnych momentach budzi sporo wątpliwości i wydaje się być - delikatnie mówiąc - strzelaniem z armaty do komara. Widać to wyraźnie, kiedy przyjrzeć się stanowisku Komisji odnośnie do „Biblii Ślązoka”. Nieznający tej pozycji mogą odnieść wrażenie, że mamy do czynienia z nie wiadomo jak wielkim nadużyciem. Np. Katolicka Agencja Informacyjna ten wątek stanowiska Komisji uczyniła tytułem swojego doniesienia (http://ekai.pl/serwis/?MID=10367).

Chyba warto przyjrzeć się sprawie dokładniej, by nieco sprostować błędne wyobrażenie o tej pozycji, jakie się może zrodzić po lekturze dokumentu i prasowych doniesień. W pierwszym zdaniu dokumentu czytamy: „Na rynku wydawniczym ukazują się publikacje przedstawiane czytelnikom jako przekłady Pisma Świętego na gwary i regionalne lub środowiskowe odmiany języka. Są to na przykład: Biblia Ślązoka Marka Szołtyska (…)

Trochę zdumiewa potraktowanie książki Marka Szołtyska jako przekładu Biblii. Każdy kto zapoznał się z jej tekstem wie, że to opowiadania biblijne. W śląskiej gwarze autor opowiada o niektórych biblijnych wydarzeniach. Wytaczanie w jego przypadku argumentu, że powinien tłumaczyć swoje dzieło z języków oryginalnych brzmi komicznie. Dobrze, że w 4 punkcie stanowiska jego autorzy się zmitygowali i przyznali: „Biblia Ślązoka to raczej „historie biblijne”, „przetłumaczone” (strawestowane) na dialekt śląski, połączone z eksplikacją poglądów autora na historię i współczesność Górnego Śląska”. W takim razie po co było twierdzić na początku, że chodzi o tłumaczenie? I konsekwentnie autora książki nazywać „tłumaczem” (w cudzysłowiu) oraz zarzucać mu niezgodność z tekstem biblijnym w dalszej części dokumentu?

Warto w tym miejscu dodać, że nikt „Biblii Ślązoka” nie czyta podczas liturgii zamiast słowa Bożego, czego wrzucając do jednego worka wszystkie trzy inkryminowane pozycje, autorzy dokumentu wyraźnie nie zaznaczyli.

Dalej w „Uwagach” napisano: Razi tam zwłaszcza niezgodność z treścią Pisma Świętego, nieuzasadniona poufałość wyrażana zdrabnianiem imion i teologiczna beztroska „tłumacza”. Na przykład: Ponboczek to zarówno Bóg Ojciec, jak i Jezus: „Ponboczek kozoł ci pedzieć, że poczniesz i urodzisz synka [...] o kerym bydom godać, że je Ponboczkowym Synkiym” (zwiastowanie, por. Łk 1,31–32, s. 46); „Ponboczek uros na fajnego karlusa [to tekst niebiblijny]. Ale w jedna noc zaś przyśnioł sie Zefkowi anioł...” (ucieczka do Egiptu, por. Mt 2,13). Wytaczając tak ciężkie zarzuty (niezgodność z treścią Pisma Świętego, nieuzasadniona poufałość z Bogiem, teologiczna beztroska tłumacza) autorzy opinii podali przykłady, które piszącego te słowa wprawiły w zdumienie. Chrześcijanie wierzą w Boga Trójjedynego. Czy nazywanie „Ponboczkiem” zarówno Boga Ojca jak i Syna jest wyrazem niezgodności z treścią Pisma Świętego czy teologicznej beztroski autora książki (nie tłumacza)? Pod dokumentem podpisało się trzech księży…

W dalszej części dokumentu stawia się „Biblii Ślązoka” między innymi zarzut użycia słowa „frelka” na określenie panny. Napisano, że słowo to jest „trochę lekceważące”. To prawda. Słowo to może mieć wydźwięk lekceważący. Tyle, że wydźwięk słowa zależy często od kontekstu i intencji tego, który je wypowiada. Autor książki z wielkim pietyzmem odnosi się zarówno do Boga, Jezusa, jak i Najświętszej Maryi Panny. Zarzut spoufalania się z Bogiem czy lekceważenia Maryi jest po prostu niesprawiedliwy. Gdyby zresztą konsekwentnie w języku religijnym unikać wszystkiego, co może się źle kojarzyć, doszlibyśmy do absurdu.

Każde słowo może mieć nieco inne niż słownikowe znaczenie. Czy można dziś, wzorem naszych ojców, nazywać Maryję „Najświętszą Panienką”? Czy zdanie z 1 Księgi Samuela (16,12) o Dawidzie – chłopcu, że „miał pociągający wygląd” u nikogo nie wzbudzi złych skojarzeń? Nie dajmy się zwariować.

We wstępie do „Biblii Ślązoka” Marek Szołtysek wyznał, że pisząc tę książkę miał przed oczyma swoją babcię oprowadzającą go w dzieciństwie po parafialnym kościele, omawiającą figury świętych i stacje drogi krzyżowej. Widać nie trzeba jej było literackiej polszczyzny, by mówić o Bogu. I chyba ta właśnie myśl, dowartościowanie śląskiej gwary, towarzyszyła autorowi w jego twórczej pracy. W tym samym wstępie napisał: „Niech niniejsza «Biblia Ślązoka» zaświadczy, że gwara śląska jest na tyle bogata, że można jej użyć nie tylko do tworzenia wiców i bojek o utopkach, ale również do wyrażania trudniejszych treści”.

Rada Języka Polskiego, której gwara śląska kojarzy się widać tylko z „Świętą Wojną” czy występami kabaretu „Rak” jest innego zdania. Szkoda. Może dla jej członków takie filmy jak „Grzeszny żywot Franciszka Buły” czy „Do góry nogami”, w których pełno jest śląskiej gwary, to tylko komedie?