Bo "wszystko jest po coś"

Anna Stebel

publikacja 08.07.2013 07:00

Także nasze cierpienie, ból i trudne doświadczenie - uważa Krzysztof Ziemiec.

Bo "wszystko jest po coś"

Wszystko jest po coś, taki tytuł nosi książka, będąca wywiadem rzeką, jaki Mira Suchodolska przeprowadziła z Krzysztofem Ziemcem dziennikarzem i prezenterem telewizyjnym m.in. Wiadomości.

Krzysztof Ziemiec stawia w tej książce tezę, że wszystko jest po coś, także nasze cierpienie, ból i trudne doświadczenie. I nie jest to tylko sucha dywagacja na temat, ale wniosek, jaki wysnuł ze swoich własnych doświadczeń: przeżytego pożaru, potwornego bólu, będącego wynikiem rozległych poparzeń, oraz cierpienia spowodowanego między innymi brakiem zdolności do bycia samodzielnym.

Bo kto z nas nie doświadczył w swoim życiu przynajmniej jednej z tych trzech rzeczy, jakimi są: cierpienie, ból czy też trudne doświadczenie?

Problem nie polega na tym, że one się zdarzają, gdyż są przecież nieodłączną częścią naszego życia, ale na tym, jaki będziemy mieli do nich stosunek, kiedy już staną się naszym udziałem. W książce tej Ziemiec pokazuje, że właściwy do nich stosunek to zdecydowanie więcej niż tylko połowa sukcesu na drodze powrotu do „normalności”. Normalności, która niekoniecznie musi oznaczać powrotu do stanu sprzed choroby czy trudnego doświadczenia, ani też braku jakiegoś odczuwalnego fizycznego czy psychicznego zarówno bólu, jak i cierpienia. Ale normalności rozumianej jako pewnego rodzaju zdolności do dalszego życia mimo, czy wręcz wbrew naszym ograniczeniom, które, będąc konsekwencją naszych doświadczeń, stały się naszym udziałem i które niejednej osobie towarzyszą już do końca życia.

Zatem „wszystko jest po coś”, także każde spadające na nas doświadczenie. Pytanie: Co z nim zrobimy? Czy, gdy przyjdzie, będziemy się zżymać na Pana Boga i cały Wszechświat, za to, że akurat nas to spotkało, czy przejdziemy przez nie z godnością, bez użalania się nad sobą. Czy się poddamy, czy też się zaprzemy i będziemy walczyć o powrót do zdrowia, do normalności. 

Każde doświadczenie ma też dobre strony. Pozwala nam się zatrzymać, pomyśleć, na co dzień przecież żyjemy w biegu, a w biegu nie ma nieraz czasu na myślenie, na niezbędną refleksję  o konsekwencjach swoich czynów, w biegu można popełnić wiele błędów, podjąć niejedną głupią decyzję. Czasami jakieś doświadczenie, które nasze życie płynące dotąd wartkim nurtem zepchnie na brzeg, paradoksalnie okazuje się być dla nas czymś naprawdę dobrym. Tak też zresztą pisze o swoim doświadczeniu Ziemiec: „dziś myślę, że to, co się wydarzyło, było w rezultacie czymś bardzo dobrym.” I to nie tylko dlatego że, kiedy podczas jego hospitalizacji wielu z jego kolegów zostało zwolnionych z dnia na dzień w wyniku likwidacji redakcji, w której podówczas pracował, on, będąc zatrudnionym na etacie, z powodu sytuacji, w jakiej się znalazł, nie podzielił ich losu. 

Ale dlatego, że każde doświadczenie nas czegoś uczy. Uczy nas większej pokory, czasami uświadamia nas o kruchości naszego życia i uczy nas je doceniać, tym bardziej, jeśli dostajemy na nie jeszcze jedną szansę. Czasami zmusza nas do przewartościowania niejednego priorytetu, odpowiedzenia sobie na pytanie o sens naszego życia, o sens gonitwy, w którą daliśmy się wciągnąć, czy oczekiwane przez nas zyski naprawdę warte są ceny naszych poświęceń. Bądź też uczy nas po prostu dostrzegania drugiego człowieka, wrażliwości na jego potrzeby i nie przechodzenia obok niego obojętnie. Tak też było w przypadku Ziemca: „Cierpienie sprawiło, że stałem się – nie wiem, czy to dobre określenie – taki bardziej ludzki, otwarty na ludzi, także na ich cierpienia i niedole.” A ponadto „pożar, wypadek, moja choroba […] pozwoliły mi na zatrzymanie się, nabranie dystansu do pracy, do siebie. I kazały postawić sobie pytanie o to, co jest w życiu najważniejsze i po co w ogóle się żyje.”

Fajnie jest, kiedy cierpienie, choroba, doświadczenie się już skończyło, a nam dane jest oglądać, jakie przyniosło to w naszym życiu owoce. Ale co wtedy, kiedy to wcale nie chce się skończyć i nie wiadomo, czy kiedykolwiek się skończy, bo na przykład ta nasza choroba okazuję się być przewlekłą. Czy wystarczy nam wtedy pokładów pokory i cierpliwości, czy wystarczy nam siły do walki? Odpowiedzią może być tytuł jednego z rozdziałów, który brzmi: „Dostajemy tylko taki krzyż, jaki jesteśmy w stanie unieść”. Wiara, wiara to jest czasami jedyna rzecz, która choremu pozostaje. Wierzyć i się nie poddać – jeden z trzech najbardziej podstawowych, bo stojący obok medykamentów i stosowania się do zaleceń lekarzy, warunków do zwycięstwa z chorobą. I wydawać by się mogło, że tylko tyle, gdy tymczasem okazuje się, że dla niejednego chorego jest to aż tyle. Bo w procesie powrotu do zdrowia najważniejsze jest, żeby się nie poddać, by mieć w sobie wolę walki z chorobą, wolę walki o życie. Bez tej woli walki, lekarze i ich lekarstwa mogą okazać się bezsilni.

Mało tego, ta wola walki w wielu przypadkach potrzebna jest jeszcze w procesie rehabilitacji, niezbędnym po przebyciu ciężkiej choroby, jaką na przykład mogą stać się zbyt rozległe i ciężkie poparzenia. Ponieważ wtedy, po raz kolejny, przychodzi nam zmierzyć się z cierpieniem, i to nie tylko fizycznym, jakie odczuwamy podczas ćwiczeń przywracających nam fizyczną sprawność, ale cierpieniem wynikającym z naszych ograniczeń. Bo chociaż wyszliśmy już ze szpitala, to jednak nadal nie jesteśmy w stanie samodzielnie pełnić naszych ról społecznych, ponieważ okazuje się, że jesteśmy, jak nie w pełni, to jednak w jakiejś części, uzależnieni od pomocy drugiej osoby. I to nie tylko w pełnieniu wspomnianych już tu ról społecznych, ale w takiej normalnej, na poziomie jak najbardziej elementarnym, egzystencji. Dlatego, i tym razem, naprzeciw wychodzi nam wiara, że trud włożony w rehabilitację przyniesie pożądany efekt, oraz wola walki do przezwyciężenia piętrzących się przed nami trudności w dojściu, jeżeli nie do pełnej, to przynajmniej częściowej samodzielności.

Ziemiec zwraca uwagę na jeszcze jedną ważną rzecz. Mianowicie na to, jak wielką wagę w tak trudnych dla nas chwilach ma wsparcie bliskich nam osób.

I w tym właśnie miejscu dochodzimy do odpowiedzi na pytanie: Po co ta książka i czy jej lektura w ogóle jest komuś na coś potrzebna? Ziemiec będący świadom swojego społecznego statusu, który może pomóc mu w rozreklamowaniu tej książki, a tym samym w dotarciu do potencjalnego czytelnika, udzielając wywiadu, odczuwa swoistą misję, podzielenia się ze społeczeństwem swoim doświadczeniem. Po to, byśmy umieli się zachować, gdy staniemy oko w oko z cierpieniem bliskiej nam osoby, żebyśmy nie chowali głowy w piasek, nie uciekali, ze strachu, bo na przykład nie wiemy, jak się zachować, co powiedzieć, bo stając twarzą w twarz z cierpiącym człowiekiem, czujemy się zażenowani naszą bezsilnością.

Czyni to między innymi po to, by ludzie zrozumieli, albo przynajmniej chcieli zrozumieć, problem obłożnie chorych, cierpiących w ogóle. Zrozumieć, jak ważnym jest okazanie im wsparcia, danie im do zrozumienia, że są jeszcze komuś potrzebni, jak wiele, dla takich osób znaczy zwykły sms ze słowami: „Trzymaj się”. Sms, który przecież nic nie kosztuje, no może przezwyciężenie naszego irracjonalnego oporu czy strachu, który również udzielił się niegdyś i naszemu bohaterowi. Jeszcze bowiem parę lat przed swoim wypadkiem, czuł, że powinien wysłać sms-a swojemu koledze z pracy leżącemu w szpitalu i musiał w tym celu przezwyciężyć dręczące go wątpliwości, a przede wszystkim strach. Strach, który okazał się zupełnie nieuzasadniony, ponieważ wysłany przez niego sms, spotkał się z niezwykle ciepłym przyjęciem. Sms, którego prawdziwą wartość odkrył w momencie, gdy sam znalazł się w szpitalu jako pacjent, i to obłożnie chory, a przyjaciele, znajomi, a także tacy, z którymi już od dłuższego czasu nie miał kontaktu, przysyłali mu właśnie sms-y. Bo dla niego „znaczyło to naprawdę więcej niż najlepszy antybiotyk”.   

A także, by zrozumieli, że nie mają bać się ich odwiedzać, bo nasza przy nich obecność ma dla nich ogromne znaczenie, ponieważ oni jej po prostu potrzebują. Bo świadomość, że nie jest się pozostawionym samemu sobie, również działa mobilizująco do walki z chorobą, daje motywację, komunikuje im, że ta walka ma sens, bo jest jeszcze po co walczyć.

Mówi również o znaczeniu pomocy w sensie materialnym, gdyż dzięki niej miał nie tylko, gdzie wracać po pożarze, gdyż przyjaciele i znajomi zorganizowali materiały i zajęli się remontem, ale również, dzięki zorganizowanej dla niego zbiórce pieniędzy, było z czego opłacić rehabilitację.

A wszystko to składa się z prostych gestów, które potrafią odmienić czyjeś życie. Gestów, które przecież tak niewiele kosztują.

Ponadto w książce tej odnajdujemy również opis relacji naszego bohatera z jego żoną, z dziećmi, które same miały problem zrozumieć, czemu się to wszystko musiało wydarzyć. Jego determinację w walce o samodzielność. Zanurzamy się w historię jego dzieciństwa, które wpłynęło następnie na jego postawę zarówno w trakcie choroby, jak i rehabilitacji. Oglądamy także, z jego perspektywy, jego powrót do zawodu, którym było jego pierwsze od czasu wypadku telewizyjne wystąpienie w roli prezentera w głównym wydaniu Wiadomości.

Książkę Wszystko jest po coś bardzo dobrze się czyta. Jest ona swego rodzaju autobiografią Krzysztofa Ziemca zogniskowaną wokół jego tragicznego doświadczenia, autobiografią, której poszczególne etapy odmierzają pytania Miry Suchodolskiej. I faktycznie książka ta jest jego misją, otwierania ludziom oczu na potrzeby cierpiących, a przecież żyjących obok nas znajomych, krewnych, w stosunku do których może chcieliśmy, a może nadal chcemy wykonać jakiś prosty gest empatii, ale zwyczajnie nie wiemy jak. I ta niewiedza połączona ze strachem nas po prostu paraliżuje. Paraliżuje przed tym, że nasz gest może zostać opacznie zrozumiany, albo że się wygłupimy, bo zwyczajnie nie wiemy, ani co takiej cierpiącej osobie moglibyśmy powiedzieć, albo napisać w zwykłym sms-ie, ani też, jak mielibyśmy się zachować. Więc zamiast przyjść i zwyczajnie przy nim pobyć, nawet jeśli miałoby to oznaczać milczenie, wolimy przemykać się cichcem obok jego cierpienia, zakładając, że przecież nasza obecność i tak nie może mieć dla niego żadnego znaczenia.

„Wszystko jest po coś”, także ta recenzja. Została ona bowiem napisana po to, by zachęcić potencjalnych czytelników do lektury omawianej w niej książki, dzięki której mamy okazję uwrażliwić się na los drugiego człowieka. I to jeszcze zanim zostaniemy wrzuceni w sam środek doświadczeń, których celem miałoby być otwarcie nam oczu na jego potrzeby, ponieważ do tej pory zwykliśmy je przymykać, bądź udawać, że nie widzimy.

Pełna wersja recenzji książki: Wszystko jest po coś, Z Krzysztofem Ziemcem rozmawia Mira Suchodolska, Wydawnictwo M, Wyd. II, Kraków 2012.