Ambassada

Piotr Drzyzga

publikacja 19.10.2013 07:00

Nowa komedia Juliusza Machulskiego już na ekranach naszych kin.

Ambassada mat. prasowy

Że Machulski mistrzem komediowego gatunku jest, nie trzeba nikogo przekonywać. Wystarczy spojrzeć na jego filmografię. „Vabank” razy dwa, „Killer” razy dwa, a do tego kultowe „Seksmisja”, czy „Kingsajz” – w historii polskiego kina chyba tylko świętej pamięci Stanisław Bareja może się z nim równać, pod względem dokonań, a przecież Machulski wciąż i wciąż kręci i produkuje nowe tytuły. A to pobawi się konwencjami, próbując łączyć komedię z sensacją („Vinci”) lub z modnym ostatnio filmem o wampirach („Kołysanka”), a to wbije szpileczkę środowisku filmowemu, kręcąc autotematyczną „Superprodukcję”.

W goszczącej właśnie w naszych kinach „Ambassadzie” reżyser połączył te dwie tendencje. Z jednej strony jest to bowiem produkcja kojarząca się z wieloma filmami, w których Adolfa Hitlera miast demonizować, ośmiesza się na ekranie. Przed laty słynęli z tego m.in. Charlie Chaplin i Mel Brooks, a ostatnio dołączyli do nich np. Dani Levy, czy Quentin Tarantino. Machulski w „Ambassadzie” – takie mam wrażenie – zrobił jednak coś jeszcze. Na swój sposób skrytykował także polskich filmowców, którzy w ostatnich latach dosłownie zarzucają nas kiepskimi, hurrapatriotycznymi filmami z czasów I i II wojny światowej, na które z obowiązku zaczęły chodzić szkoły, po tym, jak zekranizowano już większość lektur.

Wszystkie te „bitwy warszawskie”,  „sierpniowe nieba” i inne „dni chwały” podobne są do siebie, jak dwie krople wody. Dobrze więc, że choć tym razem oszczędzono nam kolejnej, patetycznej laurki. Zamiast niej możemy natomiast obejrzeć absurdalną (acz nie pozbawioną szczytnych wątków patriotycznych) opowieść o przenoszących się do naszych czasów nazistach, Hitlerze biegającym po Warszawie i Ribbentropie próbującym rozgryźć, w jaki sposób działają gadżety, których my używamy na co dzień.

Są tu sceny mniej i bardziej udane. Nie każdy gag jest histerycznie śmieszny, ale bardzo dobrze, że ten film powstał. Umiejętność nabrania dystansu przez Juliusza Machulskiego, spojrzenia na drugowojenną historię z tak ukośnej, dziwacznej perspektywy, robi wrażenie. Podobnie jak strona wizualna filmu.

Scenografia i kostiumy są naprawdę na medal, a i aktorsko jest tu bardzo dobrze. Uwikłani w niemieszczącą się w głowie, międzyczasową aferę, Magdalena Grąziowska i Bartosz Porczyk radzą sobie świetnie, podobnie jak zawsze znakomity Robert Więckiewicz, który po "Wałęsie. Człowieku z nadziei" teraz wydurnia się jako Hitler. A tak, tak. Wydurnia... Ale robi to z taką gracją, że przyglądałem się jego wyczynom z wielką frajdą, czego wszystkim wybierającym się do kina na "Ambassadę" także życzę.

PISF Ambassada. Zwiastun