Ślad krzyża na trumnie

Szymon Babuchowski

GN 48/2013 |

publikacja 28.11.2013 00:15

„Jeszcze się kiedyś rozsmucę,/ Jeszcze do Ciebie powrócę,/ Chrystusie…” – pisał Julian Tuwim. Czy rzeczywiście powrócił? Nigdy publicznie się do tego nie przyznał. Ale postać Chrystusa niepokoiła go przez całe życie.

Julian Tuwim w swoim mieszkaniu przy ul. Wiejskiej w czerwcu 1946 r. Stanisław Dąbrowiecki /PAP Julian Tuwim w swoim mieszkaniu przy ul. Wiejskiej w czerwcu 1946 r.

Pewnego dnia po wojnie na jednej z warszawskich ulic Roman Brandstaetter spotkał Juliana Tuwima. Ten zaprosił go do restauracji. Brandstaetter tak później opisał to spotkanie: „Tuwim zamawia dwie wódki. »A zagrycha?« – pytam. »Tylko niemowlęta piją wódkę z zagrychą« – odpowiada Tuwim. Pijemy. »Co słychać u Pana Boga?« – pyta. »Nie wiem, panie Julianie«. – »Czy Chrystus istniał?« – »Istnieje«. – »A gdyby udowodniono, że nie istniał?« – »To niemożliwe« – odpowiadam. »Dlaczego?« – pyta Tuwim. »Bo Chrystus musi istnieć«. Milczenie. Tuwim powtarza: »Musi istnieć?«... Woła: »Proszę jeszcze dwie wódki!«. I znów powtarza: »Musi istnieć... Musi...«. Podnosi kieliszek. »No, to pijemy na chwałę Wieczności!«”. Kiedy zrobiło się późno, Brandstaetter odprowadził Tuwima do taksówki: „»Żegnamy się. Siada. Zatrzaskuje drzwiczki, ale natychmiast je otwiera, wychyla się z samochodu, wpatruje się we mnie życzliwym i zarazem zakłopotanym wzrokiem, i mówi: »Wie pan, pan ma rację... To musi istnieć, jest bardzo mądre...«. Uśmiecham się i przyjaźnie macham do niego ręką”.

Jak ptak w sieci

Obu twórców łączyło żydowskie pochodzenie, dzieliło – prawie wszystko. Brandstaetter był już wtedy po nawróceniu na katolicyzm, co nie przysporzyło mu sympatii komunistycznych władz. Miał problemy z pracą, z wydawaniem utworów. Tuwim – przeciwnie – po wypowiedziach aprobujących sojusz Polski z ZSRR stał się pupilkiem władzy. Obficie korzystał z przyznawanych mu przywilejów, odbierał nagrody, brał udział w państwowych uroczystościach, zawsze zajmując honorowe miejsca. Tyle że tworzył znacznie mniej niż jego kolega po piórze. Brandstaetter właśnie przeżywał jeden z najpłodniejszych okresów w swojej biografii. Tuwim – stracił gdzieś łatwość pisania, która towarzyszyła mu przed wojną. Dziwnym trafem tych dwóch spotkało się 27 grudnia 1953 roku, w dniu śmierci Juliana Tuwima. W zakopiańskiej kawiarni miał on zapisać na serwetce wers nigdy nie skończonego wiersza: „Dla oszczędności zgaście światłość wiekuistą, gdyby mi miała kiedyś zaświecić...”. Brandstaetter obserwował poetę zza stolika: „Wyglądał jak ptak szamotający się w sieci. Wstał.

Powoli, jakby chciał opanować nieskładność ruchów, wyszedł z sali” – zapisał później. Słabe serce Tuwima nie wytrzymało wietrznej pogody, wypity alkohol też zrobił swoje. Godzinę później Brandstaetter żegnał się ze zmarłym w pensjonacie „Halama”: „Bezkrwista, orla twarz o ostrych, ale już spokojnych rysach, pogodzonych z inną rzeczywistością, zlewała się łagodnie z bielą poduszki”. W drzwiach autor „Jezusa z Nazaretu” natknął się na kierownika zakładu pogrzebowego. „Pan znał Tuwima?... Nie mam kogo spytać. Jakiego wyznania był Tuwim? Mam trumnę tylko z krzyżem i Chrystusem. Nie wiem, czy mam zostawić Chrystusa, czy Go zdjąć”. „Też nie wiem” – odpowiedział Brandstaetter. Z jego zapisków dowiadujemy się, że ostatecznie krzyż zniknął z trumny: „Była świerkowa, jasnego koloru. Gdy nas mijała, spostrzegłem na jej wieku dwie skrzyżowane, wyblakłe, lecz wyraźne smugi pozostałe po usuniętym krzyżu z przybitym doń Chrystusem”.

Jeszcze do Ciebie powrócę

Smutna jest symbolika tej ostatniej sceny, choć ślad na trumnie zdaje się mówić, że nie udało się całkiem wymazać Chrystusa z życia poety. Tego Chrystusa, który fascynował go i niepokoił od wczesnej twórczości. To przecież Tuwim jest autorem jednego z najbardziej poruszających wierszy religijnych w dwudziestowiecznej liryce polskiej: Jeszcze się kiedyś rozsmucę, Jeszcze do Ciebie powrócę, Chrystusie... Jeszcze tak strasznie zapłaczę, Że przez łzy Ciebie zobaczę, Chrystusie... I taką wielką żałobą Będę się żalił przed Tobą, Chrystusie... Że duch mój przed Tobą klęknie I wtedy serce mi pęknie, Chrystusie... Czy rzeczywiście powrócił? Nigdy publicznie się do tego nie przyznał, nie przyjął chrztu. Niewątpliwie jednak zmagał się z tematem wiary, z którym wiązało się ważne dla niego pytanie – o tożsamość, równie niejednoznaczną jak jego stosunek do religii.

Duma i wstyd

Aby lepiej zrozumieć pogmatwaną religijność Tuwima, warto wrócić do jego wczesnego wiersza „Tragedia”, w którym dwudziestoletni poeta pisał: Największa ma tragedia – to, że Żydem jestem, A ukochałem Arjów duszę chrystusową! (…) Że się coś czasem nagłym, zwierzęcym odruchem Buntuje we krwi mojej, dziko, nieświadomie, I walczy krew semicka z jakimś innym Duchem W wichurze wieków przeszłych i w myśli ogromie! I dumny jestem wtedy – ja, arystokrata, Syn ludu najstarszego – mesjanizmu zaród! I wstyd mi, że się ze mną krwią tą samą brata Bezdomnych tchórzów podły, niewolniczy naród! Żydowskie pochodzenie jest dla bohatera tego wiersza jednocześnie powodem do dumy i wstydu. Rozdarcie wynika stąd, że naród, z którego pochodzi, choć został przez Boga wybrany, nie rozpoznał Mesjasza. Zaś Tuwim, jako poeta zakorzeniony w polszczyźnie, dotykający słowem samego jej rdzenia, nie mógł pozostać obojętnym na chrześcijaństwo, nierozerwalnie z tym językiem związane. Ale jest coś, co dodatkowo niepokoi w tym wierszu – ów „zwierzęcy odruch”, dziki bunt, zapowiadający fascynację nietzscheanizmem. Widać to także w innych młodzieńczych wierszach: Bóstwo skonało, bowiem żyło w pleśni, W próchnie przegniłym. Mnie innego trzeba: Boga, co mówi w wielkiej, silnej pieśni, Boga, co słowem jednym ból zagłuszy, Co rzuca gwiazdy z ogromnego nieba W głąb mej tajemnej, nieodgadłej duszy.

Czyhanie na Boga

Znamienne, że debiutancki tom wierszy Tuwima nosił tytuł „Czyhanie na Boga”, choć obraz Stwórcy w tej poezji pozostaje niejasny. „Kto On zacz – nie wiem, lecz wszędzie Go czuję...” – czytamy w utworze tytułowym. Wielkie pragnienie spotkania Boga, zaczajanie się na Niego, budzi skojarzenia z biblijnym Zacheuszem. Z kolei motyw walki ze Stwórcą przywodzi na myśl Jakuba. Tyle że bohaterowi liryki Tuwima brak pokory, którą miały tamte postaci. On nie pragnie błogosławieństwa, tylko chce wydrzeć Bogu tajemnicę: Wypadnę nań znienacka! Z twarzy Mu zasłonę Zedrę! Zobaczę, kto On – i On mnie zobaczy! Staniemy twarz przy twarzy... Oczy spłomienione Rzucimy sobie wzajem – w szczęściu lub rozpaczy! Czyham!!! Będzie przechodził... już słyszę krok cichy... Iść z Nim razem? Nie!!! Ktoś z nas zdobędzie dziś władzę: Albo za Nim podążę, jak niewolnik lichy, Albo, jak mocarz władny – sam Go poprowadzę! Mimo całej pychy bohatera jego maksymalizm w relacji z Bogiem jest poruszający. Jednak już następny zbiór wierszy Tuwima, „Sokrates tańczący”, zapowiadał zmianę kierunku: Zło! Dobro! – prawda? – Ludzie, bogi, Cnota i wieczność, czyn i słowo, I od początku – znów, na nowo, Bogi i ludzie, dobro, zło, Rzeczpospolita, słowa, czyny, Piękno – to, tamto, znowu to! – – – Mój drogi – kpiny!

Wiecznie żywy heros Stalin

Na razie był to tylko poetycki manifest cynizmu autora, który przez całe dwudziestolecie międzywojenne święcił literackie triumfy. Ale wyborami dokonywanymi w czasie  II wojny światowej i po niej Tuwim wcielił te słowa w czyn. Pisarz zaczyna nagle wielbić Związek Radziecki, w zagładzie Żydów dostrzega skutek polskiego antysemityzmu, a rząd londyński wyzywa od „faszystów, emigracyjnych hitlerczyków”. W kwietniu 1943 r. nieoczekiwanie stwierdza: „Gdyby miało się okazać, że oficerów w Katyniu zamordowali Rosjanie, to wszystko, co pisałem o stosunkach polsko-rosyjskich, stanie się bełkotem idioty i poglądami ślepca”. Zamiast zweryfikowania poglądów czytelnicy doczekali się jednak tylko wierszyków takich jak ten: Twórco ery, radziecki narodzie Wieki dadzą ci rangę bajeczną Z rewolucją, krasawicą wieczną Z wiecznie żywym herosem Stalinem Właściwie trudno się dziwić, że po wojnie Tuwim nie stworzył już nic istotnego (może poza fragmentami „Kwiatów polskich”). Trudno bowiem na kłamstwie zbudować arcydzieło. Ktoś tak mocno wyczulony na słowo jak on musiał to przeżywać szczególnie boleśnie. Czy do końca pozostał cynikiem? Zapis rozmowy z Romanem Brandstaetterem każe przypuszczać, że w duszy poety toczyła się jakaś walka, której szczegółów nigdy nie poznamy. Kto wie, może jego duch faktycznie w końcu uklęknął, tak jak to sobie poeta we wczesnym wierszu przepowiedział?

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.