Tak całkiem źle, to nie jest

Marta Woynarowska

publikacja 30.11.2013 17:40

– Lekarz popotrzył na dwuletniego Józusia, i rzekł: pewnikiem coś zjodł – opowiadał Kazimierz Tischner. – Dał mu więc lek na przeczyszczenie. Ale mama nie zdążyła mu tego podać, bo Józuś stracił przytomność.

Tak całkiem źle, to nie jest   Marta Woynarowska /GN Kazimierz Tischner wspominał radosne i bolesne chwile spędzane z bratem I takiego załadowali na wóz i saniami w mroźną noc z Jurgowa wieźli do szpitala do Nowego Targu. Zatrzymali się jeszcze w Gronkowie, gdzie pomodlili się i udzielili namaszczenia chorych. – W szpitalu lekarz stwierdził, że przywieźli właściwie trupka, bo doszło do pęknięcia wyrostka robaczkowego, ale będzie dziecko ratował. Józuś trafił na stół operacyjny, a mama z dziadkiem poszli do kaplicy modlić się – kontynuował Kazimierz Tischner. – Mama wówczas, klęcząc przed obrazem Matki Bożej, zapytała: dlaczego mi go odbierasz? Przecież masz jeszcze czas go zabrać. I wtedy stał się cud. Ale w 1955 r. Matka Boska wysłuchawszy modlitwy mojej mamy, sprawiła, że wtedy zaczęła się kapłańska droga mego brata Józefa Tischnera.

W Miejskiej Bibliotece Publicznej odbył się wieczór poświęcony pamięci ks. prof. Józefa Tischnera z udziałem jego najmłodszego brata Kazimierza oraz Wojciecha Bonowicza, redaktora „Tygodnika Powszechnego”, autora książek o kapelanie „Solidarności”.

Prowadzący spotkanie Wojciech Bonowicz rozpoczął je od rozważań na temat kondycji autorytetu we współczesnym świecie. – Kwestia autorytetu jest jedną z bardziej palących spraw w dzisiejszej kulturze – zauważył Wojciech Bonowicz. – Konstrukcja naszej współczesności raczej sprzyja kwestionowaniu i podważaniu wszelkich autorytetów. Jej cechą jest pewna płynność, polegająca na nie przywiązywaniu się ludzi do niczego na stałe. Nie posiadają jednego autorytetu, będącego odniesieniem, ale dokonują chwilowych wyborów w oparciu o rozmaite porządki wartości. My jednak i przypuszczam, że również państwo, potrzebujemy takich ludzi–znaków, którzy coś nam powiedzą o naszej własnej sytuacji, którzy wnoszą istotny wkład w kulturę. Takim człowiekiem według mnie bez wątpienia był i jest ks. Józef Tischner – odpowiadał Bonowicz. – Z jego nauki, pism można nadal wiele zaczerpnąć i podglądnąć. Autor „Kapelusza na wodzie” zwrócił uwagę na pewną postawę, którą przyjmował ks. Tischner – rolę wychowawcy, pojmowanego na sposób sokratejski. Wychowawca ma tylko wydobyć to, co jest w uczniu, ma niejako pozwolić mu narodzić się.

Również o autorytecie ks. Tischnera mówił jego najmłodszy brat Kazimierz, który w dowcipny, czasem bardzo osobisty i pełen miłości sposób wspominał wspólne lata. – Pomiędzy moim bratem o mną było 15 lat różnicy, to bardzo dużo. Ale to nie moja wina, tylko mamy, a może taty – żartował Kazimierz Tischner. – Dlatego nasze relacje przypominały czasem ojcowskie. Kiedy Józuś był już w Krakowie i przyjeżdżał do domu, to brał mnie na barana i niósł na łąkę, gdzie pokazywał mi gwiazdy i objaśniał co to za gwiazdozbiory. Jemu także zawdzięczam, to, że tak świetnie mówię po góralsku. Kiedy miałem 10 lat dał mi książkę Kazimierza Przerwy-Tetmajera i rzekł: „Masz, czytaj i się ucz”.

Tak całkiem źle, to nie jest   Marta Woynarowska /GN Kazimierz Tischner wspominał radosne i bolesne chwile spędzane z bratem Nie zabrakło wspomnień o wspólnym mieszkaniu w domu księży emerytów przy ul. św. Marka 10 podczas studiów pana Kazimierza i wynikających z tego różnych perypetii. Zgromadzonych rozbawiły opowiadania o radach dawanych przez obu starszych braci – Józefa i Mariana – odnośnie wyboru dziewczyny. – Jak przyjechałem do Krakowa, wielkiego miasta, stwierdziłem, że trzeba się pokazać. A więc zakładałem szczyt mody – koszule non iron, krawatkę na gumce no i obowiązkowo czarny garnitur. Józuś dostawał bilety na różne premiery, więc mi je dawał. I elegancko ubrany szedłem z dziewczyną, siadaliśmy w pierwszych najlepszych rzędach. Kiedy puszyłem piórka, wiłem sobie to nasze gniazdko, nagle w wejściu pokazywało się dwóch rosłych chłopów, którzy siadali w krzesłach po obu naszych stronach. I było po wiciu gniazdka i piciu sobie z dzióbków. Bo jak to robić, mając po bokach starszych braci. Po spektaklu, jako dobrze wychowany, bo Józuś fundnął mi kurs tańca i dobrych manier, odprowadzałem dziewczynę do domu, a na plecach czułem ich oddech. Po czym zaczynały się komentarze, co do urody mojej towarzyszki. A że mogłaby być nieco grubsza, albo wyższa, albo, że miała krzywe nogi itd., itd.

Kazimierz Tischner podkreślił również jak ogromnym autorytetem cieszył się jego brat wśród górali, których ukochał w sposób szczególny i to z wzajemnością.

Kazimierz Tischner wspominał również trudny czas, kiedy choroba zaatakował jego brata i najbardziej przejmujące ostatnie dni jego życia, kiedy wydawał pisząc drżącą ręką na kartkach swe dyspozycje. Najbardziej przejmującym momentem było braterskie pożegnanie, kiedy ks. profesor, leżąc w łóżku, przytulił do piersi pana Kazimierza. Przekazał mu wówczas także swój testament, by podjął się kontynuacji jego dzieła, ratowania i krzewienia kultury góralskiej. – Co też czynię – zauważył Kazimierz Tischner. – Czego dowodem jest Stowarzyszenie „Drogami Tischnera”, rodzina szkół tischnerowskich, hospicjum dla dzieci, stowarzyszenie chorych na raka krtani, liczne wydarzenia o charakterze kulturalnym, naukowym, którym patronuje mój brat. Nie ma do tej pory ani jednego jego pomnika, bo tym najwspanialszym i najtrwalszym są te wszystkie dzieła, organizowane pod jego imieniem. Można więc, używając cytatu Józusia, stwierdzić: „jest źle, ale zeby było tok cołkiem niedobrze, to nie powiem”.      

W czasie spotkania odbyła się projekcja ostatniego filmu z udziałem filozofa zatytułowany „Dokąd ja idę, wy kiedyś pójdziecie… Misterium wielkanocne według ks. Józefa Tischnera” w reżyserii Wina Spinlera, którego kanwą stały się rozważania nad Męką i Zmartwychwstaniem Pańskim.