Nie jestem Anną Polony

Barbara Gruszka-Zych

GN 01/2014 |

publikacja 02.01.2014 00:15

O teatrze zmienionym w kabaret, Dekalogu i wyrzucaniu uczuć z Anną Polony

Anna Polony Aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Zadebiutowała w 1959 r. na scenie Starego Teatru w Krakowie i przez lata w nim grała, aż do problemów ze spektaklami w reżyserii i pod dyrekcją Jana Klaty. DAMIAN KLAMKA /east news Anna Polony Aktorka filmowa, teatralna i telewizyjna. Zadebiutowała w 1959 r. na scenie Starego Teatru w Krakowie i przez lata w nim grała, aż do problemów ze spektaklami w reżyserii i pod dyrekcją Jana Klaty.

Barbara Gruszka-Zych: Świat jest teatrem…

Anna Polony: – … aktorami ludzie – to już napisał Szekspir.

Czy aktor wie więcej niż przeciętny człowiek na temat teatru życia?

Nie mam takiego poczucia. Na pewno więcej na ten temat wiedzą wielcy pisarze. Kontakt z ich twórczością daje aktorom wiedzę o życiu. Podobnie pomaga oglądanie dzieł wielkich rzeźbiarzy i malarzy. Taki Rembrandt musiał naprawdę wiele wiedzieć o życiu i o człowieku, bo z jego obrazów emanuje głęboka świadomość dramatu istnienia. A ja także pojmuję życie jako dramat. Pochodzę z pokolenia aktorów, które było przywiązane do pracy nad tekstami dramaturgów znanych i uznanych. Taka literatura mnie inspiruje, stwarza motywację, pole do poszukiwań, interpretacji tekstu, odkrywania świata widzianego oczami człowieka mądrego, przenikliwego. Nie umiem improwizować i nie lubię. Oczywiście mówię tu zarówno o dramatach, jak i komediach, które tak kocha publiczność.

Wiele Pani ról budziło w widzach poczucie dramatu istnienia.

Za czasów komuny ludzie, mimo że udręczeni codziennością, przychodzili do teatru, żeby odnaleźć sens i wiarę w to, że może być inaczej. Że można walczyć i zwyciężać. Teatr nie bał się mówić prawdy, że niewola jest niewolą, przemoc jest przemocą, tyrania – tyranią i dlatego prędzej czy później muszą ponieść klęskę. Ludzie przychodzili do teatru, żeby przeżyć katharsis. Teatr, tak jak Kościół, był wtedy enklawą wolności, mimo że cenzura starała się ją ograniczać. Dziś wielu młodych reżyserów tworzy swoje spektakle innym sposobem, nie opierając się na literaturze, tylko na swoich pomysłach, a mnie to nie odpowiada.

Pierwszy raz widziałam Panią w latach 70. w „Dziadach” Swinarskiego.

To był spektakl, który dawał ludziom nadzieję. W tekście Mickiewicza błyszczy ten promyk nadziei – symboliczne „44”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.