Brzmienie duszy

Szymon Babuchowski

GN 01/2014 |

publikacja 02.01.2014 00:15

O artystycznych inspiracjach, instrumentach własnej konstrukcji i muzycznej rodzinie ze Sławomirem Łosowskim, założycielem i liderem grupy KOMBI

Brzmienie duszy

Szymon Babuchowski: 45 lat na scenie muzycznej to kawał czasu. Czy zakładając w Gdańsku Akcenty, które potem przekształciły się w KOMBI, przypuszczałeś, że ta przygoda będzie trwała tak długo?

Sławomir Łosowski: – Pamiętam, że na początku z rezerwą podchodziłem do zakładania zespołu i wejścia na drogę muzyczną. Nie wiedziałem, co z tego wyniknie w przyszłości, i trochę się bałem. Ale dość szybko rozsmakowałem się w graniu, a zespół miał coraz większe wzięcie. Do tego doszła motywacja ekonomiczna, gdyż ożeniłem się w wieku 21 lat i muzyka była jedynym źródłem utrzymania rodziny. Z biegiem lat byłem coraz bardziej pewny, że jest to droga na całe życie.

Od początku pociągały Cię w muzyce eksperymenty. Jak sobie radziłeś ze słabą dostępnością w PRL-u elektronicznych instrumentów?

Na początku lat 70. miałem nie tylko problem z dostępnością instrumentów, ale i z brakiem pieniędzy. Pierwsze dwa instrumenty całkowicie sfinansował mi ojciec. Drugi z nich, enerdowskie organy „Matador”, wydawał się mi przez kilka miesięcy cudem świata. Dość szybko dowiedziałem się, że sowieckie organy „Junost” to nieco wyższa półka, więc sprzedałem „Matadora” i zorganizowałem akcję zakupu „Junosti” od oficera Armii Czerwonej (z oddziału stacjonującego w Legnicy). Instrument ten stał się swego rodzaju platformą do wykonania przeze mnie czegoś w rodzaju syntezatora, który nazwałem „Instrumentem klawiszowym własnej konstrukcji”.

Choć Twoje klawisze od początku decydowały o stylu KOMBI, to jednak najbardziej charakterystyczne dla Was elektroniczne brzmienie pojawiło się dopiero na trzecim albumie, zatytułowanym, nomen omen, „Nowy Rozdział”. Skąd ta rewolucja?

Choć była to duża zmiana po albumie „Królowie życia”, to jednak dochodziłem do tego brzmienia ewolucyjnie, w miarę jak mogłem pozwolić sobie na zakup tego czy innego instrumentu lub urządzenia. Droga do własnego, rozpoznawalnego brzmienia zaczęła się już na początku lat 70., a „Nowy Rozdział” był tylko jej zwieńczeniem. Najwięcej możliwości w tym czasie miał pięciogłosowy syntezator „Prophet-5”, który nieco zmodyfikowałem i używam do dzisiaj, a na brzmienie całości miały też istotny wpływ zakupione przeze mnie bębny „Simmons SDS-V”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.