Katolickie kicze?

Edward Kabiesz

GN 07/2014 |

publikacja 13.02.2014 00:15

Wydaje się, że producenci niektórych filmów domagaliby się wprowadzenia swoich dzieł na indeks dzieł zakazanych, gdyby taki istniał.

 Najbardziej popularnym filmem ubiegłego roku według średniej liczby widzów na jedną kopię okazała się „Cristiada” FT Films Najbardziej popularnym filmem ubiegłego roku według średniej liczby widzów na jedną kopię okazała się „Cristiada”

Powszechnie wiadomo – twierdzą mainstreamowe media – że filmy dzielą się na katolickie i artystyczne. Te pierwsze to oczywiście kicze. Bez wyjątku. Natomiast filmy artystyczne to takie, które bezwzględnie rozprawiają się z błędami i prawdziwymi czy domniemanymi przewinieniami Kościoła katolickiego. W tych filmach Kościół urasta do wymiaru instytucji niemal totalitarnej, której celem jest tłamszenie indywidualności i wolności jednostki.

Przyda się skandal

Te filmy sięgają zarówno do historii, przypominając tzw. czarne karty Kościoła, czyli inkwizycję, procesy czarownic czy wytępienie Indian w czasie kolonizacji Ameryki, jak i do współczesności. Tu ulubionym tematem jest pedofilia czy homoseksualizm księży. Z kolei głośna obecnie „Tajemnica Filomeny” Stephena Frearsa opowiada o zamykaniu niezamężnych matek w klasztorach i zmuszaniu ich do oddawania dzieci do adopcji. Niezależnie od wartości artystycznej tych filmów można założyć, że zawsze mogą one liczyć przynajmniej na zainteresowanie mediów głównego nurtu. Co więcej, producenci i dystrybutorzy wszelkimi sposobami starają się pobudzić to zainteresowanie, prowokując przedstawicieli Kościoła do wypowiedzi o określonym, jednoznacznym charakterze. Wydaje się, że sami domagaliby się wprowadzenia swoich dzieł na indeks filmów zakazanych, gdyby formalnie istniał. Twórcy nominowanej do Oscara „Tajemnicy Filomeny” usiłowali niejako wymusić obejrzenie filmu na papieżu Franciszku. W prasie pojawiły się nawet informacje, że obejrzy go on na specjalnym zamkniętym pokazie w Watykanie. Można się domyślić, jaki był cel tych enuncjacji. Chodziło o pobudzenie zainteresowania nagradzanym w Wenecji filmem, zanim Oscary zostaną rozdane. Ks. Federico Lombardi, dyrektor Biura Prasowego Watykanu, określił doniesienia producentów jako próbę wciągania osoby ojca świętego do strategii rynkowych promujących film. Spośród chóru peanów filmowych krytyków nad filmem Stephena Frearsa wyłamał się Kyle Smith z dziennika „New York Post”. „Jeżeli film chociażby w połowie tak ostro rozprawiał się z judaizmem czy islamem, oczywiście nie zajmowałby czołowego miejsca w rankingach, ale spotkałby się z potępieniem” – zauważył Smith w recenzji zatytułowanej „Filomena, czyli jeszcze jeden nienawistny i nużący atak na katolików”. Skutki skandalu bywają czasem odwrotne do zamierzonych, czego najlepszym przykładem historia nominowanej, a następnie wykluczonej z biegu po Oscary piosenki z filmu „Samotny, ale nie sam”, o której pisaliśmy w ubiegłym numerze GN.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.