Spektakl, który się nie kończy

Dominika Cicha

publikacja 29.06.2014 20:28

W domu państwa Kowalskich trwają przygotowania do posiłku. Mama gotuje, chłopcy się droczą, a siedmioletnia Helenka, czyli przyszła siostra Faustyna, pilnie czyta żywoty świętych…

Spektakl, który się nie kończy Dominika Cicha /GN W rolę św. s. Faustyny wcieliła się Izabela Kowalczyk. Jak mówi, praca nad spektaklem była dla niej głębokimi rekolekcjami

Po posiłku (oczywiście jedzonym drewnianymi łyżkami, ze wspólnej miski) cała rodzina wyrusza do kościoła na Nieszpory. Tak rozpoczyna się historia o świętości s. Faustyny, którą w najnowszym spektaklu opowiadają aktorzy Sceny Papieskiej działającej przy Instytucie Dialogu Międzykulturowego im. Jana Pawła II.

Dlaczego twórcy przedstawienia postanowili przygotować sztukę właśnie o tej świętej? – Nasze próby odbywają się bardzo blisko Sanktuarium Bożego Miłosierdzia, więc nie mogło być inaczej. Chciałem przybliżyć postać kochanej siostry Faustyny, o której tak często mówił mój autorytet, Jan Paweł II – tłumaczy Leszek Pniaczek, reżyser spektaklu.

– Sztuka o św. Faustynie była także moim marzeniem, bo to właśnie w Łagiewnikach wielokrotnie czerpałam łaski duchowego spokoju i życiowej werwy. A mój mąż jakby czytał w moich myślach – dodaje żona reżysera, Elżbieta.

– Przygotowania do tego spektaklu były dla mnie prawdziwym spotkaniem z siostrą Faustyną, a przez nią z Bożym Miłosierdziem. Odkrywałam na nowo tę tajemnicę – mówi Iza Kowalczyk, która wcieliła się w postać świętej. – Pan Leszek uczył nas technik aktorskich, ale chciał też, by przedstawienie było dla nas indywidualnym przeżyciem. Mówił: „Najpierw idź do kościoła, uklęknij przed Panem Jezusem i pomódl się”. To były duchowe rekolekcje – dodaje utalentowana aktorka.

Próby do spektaklu były także ogromnym przeżyciem dla jej koleżanki Gabrysi pochodzącej z Ukrainy, która gra jedną z sióstr zakonnych. – Mogłam założyć prawdziwy habit, który udostępniły siostry Matki Bożej Miłosierdzia. Spojrzałam w lustro i stwierdziłam, że w welonie nawet mi do twarzy – śmieje się. Gabrysia marzy o tym, by sztukę zobaczyli Polacy mieszkający na Ukrainie, np. w jej rodzinnych Mościskach. – Na pewno mieszkańcy mojej miejscowości mogliby wiele zaczerpnąć z tego przedstawienia. Bo ono nie kończy się tutaj, na scenie, ale rozwija w całym życiu – mówi.

Leszek Pniaczek twierdzi, że jeśli uda się zebrać odpowiednią kwotę, z pewnością teatr skorzysta z zaproszenia i pojedzie z przedstawieniem za granicę, by jak najwięcej ludzi mogło je zobaczyć. – Tak naprawdę ten spektakl nie jest do oglądania, ale do przemyślenia – mówi. – Mam nadzieję, że każdy widz po powrocie do domu weźmie do rąk „Dzienniczek” – dodaje. – Nie byłoby tego teatru, gdyby nie kard. Stanisław Dziwisz. Chciałbym mu podziękować za to, co robi dla mnie, kultury i sztuki – podsumowuje Leszek Pniaczek.