Wakacje jak sen

ks. Jerzy Szymik

GN 27/2014 |

publikacja 03.07.2014 00:15

Nagle i bez ostrzeżenia, trafiłem na tekst mojego nieocenionego duchowego przewodnika, Benedykta XVI. Na słowa trzeźwiące i w sam raz na ten czas.

Wakacje jak sen canstockphoto

To zawsze było moje prywatne święto:
noc, kiedy czerwiec przechodził w lipiec.
Kiedyś były to dni głębokich już wakacji,
ostatnimi laty – ciężkiej pracy.

Ale zawsze pod rozgwieżdżonym niebem,
niedaleko morza, w ciepłym powietrzu,
z duchową bryzą.
Jeśli w którąś z tych nocy płakałem – nie pamiętam.

Co ja zrobię bez ciebie, moje ziemskie życie,
bez twoich zmysłów, olśnień,
nawet z bólem nie umiem się rozstać,
ciemnych chwil mi szkoda.

Wystarczysz sam, prawda?
Ani oko, ani ucho?
Zaufam i wtedy pojmę, zrozumiem?
Przejdę z życia w śmierć jak z czerwca w lipiec?

Boże mój, Boże:
poradzisz sobie ze mną?

No właśnie (jak mawia pewien znajomy i bardzo sympatyczny biskup). No właśnie: we wstępnym szkicu tego odcinka „Poezji i teologii” planowałem, że powyższy wiersz (Dios solo basta, Bóg sam wystarczy) „załatwi” sprawę czasu, w którym jest publikowany – przełomu czerwca i lipca, początku lata, wakacji, urlopów. Że wiersz jest wystarczająco „lipcowy”, czyli na czasie, a zarazem odsyła w rejony znacznie poważniejsze niż wakacje, w rejony, którymi się w eseju potem i ostatecznie zajmę. Bo przecież tyle się teraz dzieje (i nie mam na myśli tylko mistrzostw świata w piłce nożnej!)... W Kościele i w polityce, w Polsce i w świecie, w poezji i w teologii. Ale wszystkie notatki na te tematy zostawiam na niedaleką przyszłość.

Bo w porę, nagle i bez ostrzeżenia, trafiłem na tekst mojego nieocenionego duchowego przewodnika, Benedykta XVI. Na słowa trzeźwiące i w sam raz na ten czas: „Ilekroć sądzimy, że jesteśmy absolutnie niezbędni, że Kościół i świat zawisły na naszej wytężonej aktywności, tylekroć oceniamy się zbyt wysoko. Czasami więc będzie to aktem słusznej pokory i uczciwości, jeżeli się zatrzymamy, uznamy własne ograniczenia, skorzystamy z wolnego czasu na odetchnięcie i wypoczynek, jak to wypada stworzeniu zwanemu człowiekiem”.

I zaraz potem otworzyłem Ewangelię na tym Markowym fragmencie, w którym Jezus z dyskretnym humorem i z odrobiną ironii sprowadza swoich uczniów na ziemię słowami „wypocznijcie nieco!” (Mk 6,31). Bo oni wracają z odpowiedzialnej, powierzonej im misji i opowiadają „Mu wszystko, co zdziałali i czego nauczali” (Mk 6,30). Relacjonują sukcesy, nie mają czasu na posiłek, czekają na pochwały, dwoją się i troją, są gorliwi, poważni, przejęci sprawą i – nade wszystko – sobą. Czy aby nam to czegoś (kogoś) nie przypomina? W każdym razie przyjazna ironia Jezusa jest chyba stąd, z ich nadaktywności, z nadmiernego przejęcia się samymi sobą: „idźcie na miejsce pustynne, osobno, i odpocznijcie trochę”. Darujcie sobie ten rodzaj rozgorączkowania, nawet w najświętszych kwestiach.

No właśnie.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.