Miasto ze srebra i ołowiu

Szymon Zmarlicki

publikacja 21.07.2014 16:45

Tam, gdzie mała bryłka odnaleziona pod zwałami mułu i błota potrafiła odwrócić bieg historii, gęsty dym bijący z maszyn parowych spotyka się z ekumenizmem. Takie miejsce może być tylko jedno.

Miasto ze srebra i ołowiu Szymon Zmarlicki /Foto Gość Po prelekcjach dr Krzysztof Gwóźdź zaprosił uczestników na krótki spacer po rynku, podczas którego opowiadał o dawnym przeznaczeniu historycznych budynków

W Tarnowskich Górach entuzjastów historii miasta w jej najdrobniejszych, najrozmaitszych aspektach nie brakuje. Sala konferencyjna w budynku Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej przy ul. Gliwickiej 2 wypełniła się po brzegi w środę 16 lipca, na kiedy zaplanowano dwie prelekcje. Dla przeciętnego słuchacza tematyka dość niezwykła, bo traktowały o metodach wydobywania kruszców oraz o budowie, działaniu i lokalizacji maszyn parowych w rejonie miasta i okolic, a także innych, najczęściej nieistniejących już budynków i urządzeń kopalnianych na przełomie XVIII i XIX wieku. Było to preludium do obchodów 230. rocznicy odkrycia bogatych złóż srebra i ołowiu, co zapoczątkowało reaktywację przemysłu górniczego na Górnym Śląsku. Wszystko zaczęło się 16 lipca 1784 roku, kiedy odnaleziono pierwsze ślady srebra. Ten przez wieki niezmiennie cenny kruszec wykorzystywano do bicia monet. Ołów zaś znajdował szerokie zastosowanie w ówczesnych zbrojeniach. Czy wśród górników wybuchła euforia? Pewnie tak, ale pierwszą rzeczą, jaką uczynili, nie było świętowanie. Po prostu uklęknęli i z wzniesionymi do góry rękami wychwalali Boga. Być może wtedy jeszcze nie spodziewali się, że tego dnia po latach stagnacji rozpoczęła się era nowej świetności tarnogórskiej ziemi.

Miasto ze srebra i ołowiu   Archiwum Stowarzyszenia Miłośników Ziemi Tarnogórskiej Zdjęcie z 1895 roku, na którym widać bobrownickie pole górnicze, szyb "Rudolphina" (po lewej) oraz zabudowania Kopalni "Fryderyk" (po prawej) Innowacyjne początki i pierwsze kłęby pary

Historię odbudowy przemysłu przedstawił w swojej prelekcji Adam Frużyński, historyk i badacz polskich kopalni. Najpierw - przypomniał - na okolicznych terenach wyrosły drewniane wieże wiertnicze do rozkruszania skał pod budowę nowych szybów. Te jednak były regularnie podtapiane, dlatego około 40 koni na zmianę napędzało pompę wydobywającą wodę spod powierzchni. Kolejnym etapem „inwestycji” po odnalezieniu pierwszych złóż kruszców było rozpoczęcie budowy kopalni oraz Sztolni Czarnego Pstrąga, a później także Huty "Fryderyk", która była jednym z pierwszych zakładów, gdzie zaczęto stosować koks - tak powstawał cały system wydobywczy. Tymczasem szybko okazało się, że praca samych rąk ludzkich jest niewystarczająca, a utrzymywanie sporej liczby koni - zbyt kosztowne. Ergonomia i oszczędności zmusiły konstruktorów do wymyślenia i zbudowania wielu nowych, ciekawych maszyn i urządzeń, jak na przykład wyciągarka napędzana prądem wody.

Myśl techniczna kwitła, jednak prawdziwym przełomem była sprowadzona z Anglii 32-calowa maszyna parowa, pierwsza na Śląsku i jedna z pierwszych działających w Europie. Budynek mieszczący urządzenie osiągał wysokość od 17 do 20 m - wyższe były przeważnie tylko wieże kościołów, czasami ratuszy. Jej moc szacuje się na 35-40 koni mechanicznych i choć dzisiaj praktycznie każdy samochód dysponuje przynajmniej dwu- lub trzykrotnością tej wartości, w tamtych czasach taki wynik był naprawdę zjawiskowy. Ale przede wszystkim maszyna pracowała sama, bez ludzkiego udziału, zwyczajnie-niezwyczajnie stojąc w polu. To duże i ważne urządzenie budziło podziw i respekt mieszkańców i gości Tarnowskich Gór, szybko stało się zatem symbolem rewolucji przemysłowej Górnego Śląska. Obecnie jedyną rekonstrukcję tego typu urządzenia można oglądać w Black Country Living Museum w Dudley w Wielkiej Brytanii.

ZOBACZ FILM PREZENTUJĄCY DZIAŁANIE MASZYNY PAROWEJ W BLACK COUNTRY LIVING MUSEUM (w j. angielskim)

Po zakończeniu prelekcji uczestnicy spotkania otrzymali okolicznościowe pocztówki oraz zostali zaproszeni na kilkudziesięciominutowy spacer po rynku. W tym czasie dr Krzysztof Gwóźdź z tarnogórskiego Muzeum przybliżył górnicze korzenie tego miejsca, przenosząc słuchaczy w czasy, kiedy między rozmaitymi urzędami mieszczącymi się w zabytkowych kamienicach przebiegał jeden z główniejszych szlaków komunikacyjnych tego regionu.

Miasto ze srebra i ołowiu Szymon Zmarlicki /Foto Gość Ekumeniczne nabożeństwo dziękczynne w kościele Zbawiciela, prowadzone przez ks. prał. Jana Frysza i pastora ks. Sebastiana Mendroka Razem modlić się i pracować

Druga część obchodów rozpoczęła się w niedzielne przedpołudnie 20 lipca na dole ul. Krakowskiej. - Członkowie grupy rekonstrukcyjnej w strojach historycznych zgromadzili się w pobliżu miejsca, gdzie niegdyś stała brama krakowska, a dzisiaj znajduje się wykonany w bruku obrys bramy - mówi Alicja Kosiba-Lesiak, pomysłodawczyni obchodów. - Przed godz. 11 grupa ruszyła w kierunku rynku, gdzie zatrzymała się przed ratuszem. W tym miejscu znajdował się budynek Urzędu Górniczego, skąd uczestnicy historycznych, corocznych pochodów pobierali sztandary miejskie, górnicze i cechowe. W naszym przejściu nawiązaliśmy w dość dowolny sposób do uroczystości górniczych opisywanych przez Jana Nowaka w jego kronice Tarnowskich Gór z 1927 roku.

Następnie uczestnicy tego niecodziennego korowodu udali się do ewangelicko-augsburskiego kościoła Zbawiciela, by - podobnie, jak przed 230 laty - wziąć udział w ekumenicznym nabożeństwie dziękczynnym. Poprowadzili je ks. prał. Jan Frysz z parafii Matki Bożej Królowej Pokoju oraz pastor ks. Sebastian Mendrok, który we wprowadzeniu przypomniał, że "tamte wydarzenia sprawiły, iż dzisiaj możemy z ufnością patrzeć w przyszłość”. - Nie wiem, czy 230 lat temu ten kościół był bardziej zapełniony - rozpoczął homilię ks. Frysz. - To wymowne świadectwo dziękczynienia, że dziś spotykamy się nie w kościele katolickim, nie w ewangelickim, ale wszyscy razem - podkreślił. - Dobrze, że w dawnych czasach łączono pracę z modlitwą - przypomniał, nawiązując do benedyktyńskiej reguły „ora et labora”. - Praca człowieka jest błogosławieństwem, ale może być też przekleństwem. Bóg nie będzie pytał, kim byłeś: papieżem, rzemieślnikiem, prezydentem czy kowalem, tylko z jaką miłością podchodziłeś do pracy.

Więcej w GN nr 30 na 27 lipca br.