publikacja 07.08.2014 00:15
Mawiał o sobie, że lubi „wędrować po obrzeżach herezji”, a jednak jego wiersze pełne są czystej wiary.
Jerzy Undro /PAP
Zamknąć życie jak tomik wierszy, z poczuciem spełnienia i wiarą, że to, co napisaliśmy, będzie mieć znaczenie także po drugiej stronie – to chyba marzenie każdego poety. Niewielu jednak może poszczycić się dziełem tak domkniętym jak to, które zostawił po sobie Czesław Miłosz – poeta tworzący przez siedem dekad.
Pragnienie pełni towarzyszyło mu przez całe życie. Jednemu z tomów nadał tytuł „Nieobjęta ziemia”, bo zdawał sobie sprawę z marności naszych ziemskich dążeń ku temu, co doskonałe. Ale wierzył też mocno, że istnieje „druga przestrzeń”, w której ujrzymy rzeczy dzisiaj przed nami zakryte. „Jak daleko sięgam pamięcią, zawsze chciałem być w niebie” – zapisał w jednym z utworów wydanych już po śmierci w zbiorze „Wierszy ostatnich”. I rzeczywiście, wątki religijne od początku pojawiały się w twórczości Miłosza, choć poeta zapisywał w niej także swój bunt, wątpliwości i sprzeczności, z którymi nie umiał sobie poradzić.
Nicość form powabnych
Już we wczesnym tomie „Trzy zimy” z 1936 r. pojawia się poruszający tekst „Do księdza Ch.”. Pierwowzorem adresata tego utworu jest ks. Leopold Chomski, prefekt przedwojennego Gimnazjum im. Króla Zygmunta Augusta w Wilnie, do którego uczęszczał Miłosz. Poeta buntował się w czasach szkolnych przeciwko surowemu katechecie, który z manichejską niemal gorliwością tropił zło tkwiące w ludzkiej naturze. Swój wiersz pisze jednak z perspektywy czasu, podczas którego – jak mówi – „poznał nicość form powabnych”. Dlatego, choć jako artysta pozostaje piewcą tych form, w jednym przyznaje rację swojemu nauczycielowi:
Pogodzeni jesteśmy po długim skłóceniu,
wiedząc, że z szczęścia ludzi kamień na kamieniu
nie zostanie.
Ziemia usta rozewrze, w jej dudniącej katedrze
chrzest odbiorą ostatni poganie.
To dla nas sygnał, że cenisz rzetelne dziennikarstwo jakościowe. Czytaj, oglądaj i słuchaj nas bez ograniczeń.