Przygody letnich katolików

Szymon Babuchowski

GN 35/2014 |

publikacja 28.08.2014 00:15

Agnieszka Urbanowska w swej debiutanckiej powieści pokazuje, że porażki katolików w starciu z postępującą laicyzacją nie są wyłącznie wynikiem agresji drugiej strony, ale najczęściej – naszej własnej letniości.

Agnieszka Urbanowska, Paląc trawę na rykowisku, Nowy Świat, Warszawa 2014, ss. 188 roman koszowski /foto gość Agnieszka Urbanowska, Paląc trawę na rykowisku, Nowy Świat, Warszawa 2014, ss. 188

Gdy upadł komunizm, krytycy literaccy oczekiwali w prozie nowego „Przedwiośnia” – książki, która – podobnie jak w dwudziestoleciu międzywojennym powieść Żeromskiego – uchwyciłaby i zdiagnozowała najważniejsze problemy czasu przełomu. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Mogło się więc wydawać, że nasza literatura przestała reagować na współczesność i woli uciekać w bezpieczny świat językowych gier. Wydana właśnie powieść Agnieszki Urbanowskiej „Paląc trawę na rykowisku” dowodzi jednak, że i dziś są prozaicy, którzy trzymają rękę na pulsie. I że na naszych oczach dokonują się przemiany nie mniej ważne od tych związanych z politycznymi przełomami.

Życie na kliknięcie

Jakie to przemiany? Przede wszystkim obyczajowe. Na kartach powieści obserwujemy, jak „nowe” wdziera się niepostrzeżenie w życie Gai, studentki ASP, głównej bohaterki. Z pozoru szokujący jest fakt, że dziewczyna z „dobrego domu”, niegdyś uczennica katolickiego liceum, wikła się w chory związek ze swoim wykładowcą – biseksualistą i wojującym antykatolikiem. Ale w książce Urbanowskiej nie ma prostego podziału na dobrych i złych. Bo walka między dobrem a złem rozgrywa się przecież w każdym z nas. Najważniejszy konflikt książki to – jak się wydaje – starcie między tradycyjnym katolickim wychowaniem a „nowoczesnym” stylem życia. Trzeba przyznać, że został on przedstawiony w sposób przekonujący. Główna bohaterka mówi sama o sobie, że nie jest dobrą katoliczką, a jednak w gronie wyśmiewających religię znajomych stara się bronić swoich przekonań. Z drugiej strony brnięcie w dziwaczny romans z wykładowcą sprawia, że w jej postawie jest coraz więcej hipokryzji.

Dzieje się tak aż do punktu kulminacyjnego, którym okazuje się... katastrofa smoleńska. Śmierć bliskiej osoby sprawia, że Gaja sama musi przewartościować swoje życie. Wydarzenia z najnowszej historii, sygnalizowane na początku każdego z rozdziałów odwołaniem do odpowiedniego artykułu z portalu Gazeta.pl, to tylko jeden z planów rozgrywających się równolegle do losów bohaterki. Bo przecież równie symptomatyczne wydaje się – każdorazowo poprzedzające akcję – przywoływanie piosenek z YouTube’a i obrazów z Google Images. Są one czymś w rodzaju motta, jednak mówią też sporo o powierzchowności naszej kultury, w której wszystko jest „na kliknięcie”. Prześlizgujemy się po dziełach sztuki, po rozgrywającej się na naszych oczach historii, ale i po własnym życiu – zdaje się mówić autorka.

W pół kroku

W demaskowaniu tej powierzchowności Urbanowska jest naprawdę dobra, a portrety młodych ludzi bezkrytycznie powielających modny, pseudointelektualny bełkot – przerażająco trafne. Bohaterowie mówią do siebie sloganami, fascynują się ekologią albo artystycznymi „instalacjami” przedstawiającymi „holokaust z modeliny”. Króluje wśród nich polityczna poprawność, idąca w parze z emocjonalnością na poziomie gimnazjalisty. Chwilami nie jesteśmy pewni, czy to realistyczna wizja, czy też karykatura – tak jakby pisarka nie umiała się do końca zdecydować, jaką konwencję przyjąć. Ale może taka właśnie jest nasza współczesność? Może coraz bardziej intensywne przenoszenie życia w wirtualną przestrzeń czyni z niego karykaturę? Niestety, sama autorka też nie ustrzegła się pewnej powierzchowności. O ile główna bohaterka została nakreślona dość przekonująco, o tyle historie toczące się w tle są zaledwie naszkicowane i niewiele dowiadujemy się o motywach poczynań drugoplanowych postaci. Irytujące bywają też dialogi – papierowe zwłaszcza pod koniec książki, gdy Urbanowska próbuje włożyć w usta bohaterów uniwersalne prawdy. Brzmi to nieco łopatologicznie i ten dydaktyczny element wydaje się tu niepotrzebny. Może lepiej by się stało, gdyby pisarka uwiarygodniła przemianę Gai przez ukazanie jakichś zdarzeń z jej dalszego życia. Tymczasem to dalsze życie zostaje ledwie zasygnalizowane i po lekturze czytelnik zostaje z wrażeniem, że wraz z bohaterką zatrzymał się w pół kroku.

W sedno problemów

Powieść „Paląc trawę na rykowisku” nie jest więc wolna od uchybień, które zwykle debiutom towarzyszą. Autorka postawiła jednak przed sobą niezwykle trudne zadanie stworzenia obrazu pokolenia i przynajmniej częściowo wyszła z niego obronną ręką. Świetnie bowiem diagnozuje najważniejsze konflikty współczesności. Przekonująco pokazuje też, że porażki katolików w wojnie kulturowej z postępującą laicyzacją nie są wyłącznie wynikiem agresji drugiej strony, ale najczęściej – naszej własnej letniości. Głównej bohaterce książki potrzebny był wstrząs w postaci katastrofy smoleńskiej, by mogła na nowo odkryć swoją tożsamość. Odnaleźć się w Kościele, w którym dotąd tkwiła tylko jedną nogą. Stanąć po stronie słabszych – w zdecydowanej opozycji wobec tłumów szydzących z krzyża, ale też dystansując się nieco od nazbyt fanatycznych obrońców tradycji. Jej punkt dojścia dobrze wyraża scena z Marszu Niepodległości: „Wyszłam z szeregu i sunęłam oddzielnie, obok niejednorodnego tłumu, jednak wciąż wprost na policyjny kordon, który wyrósł przed nami jak niezdobyty parkan”. To czytelna aluzja do ostatniej sceny „Przedwiośnia”, w której to Cezary Baryka „wyszedł z szeregów robotników i parł oddzielnie, wprost na ten szary mur żołnierzy – na czele zbiedzonego tłumu”. Książka Agnieszki Urbanowskiej nowym „Przedwiośniem” nie jest – zbyt wiele tu jeszcze łopatologii, za mało psychologicznego pogłębienia postaci. Ale i tak ten debiut trzeba powitać z radością. Bo przecież autorka trafia w sedno problemów dzisiejszych Polaków.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.