Była w nich wiara

Edward Kabiesz

GN 38/2014 |

publikacja 18.09.2014 00:15

Z Janem Komasą, reżyserem filmu „Miasto 44”, najbardziej oczekiwanej premiery tego roku, rozmawia Edward Kabiesz

Jan Komasa (ur. 1981) jest reżyserem i scenarzystą filmowym, autorem jednej z nowel „Ody do radości”, „Sali  samobójców”, współautorem fabularnego dramatu wojennego non fiction „Powstanie Warszawskie” oraz głośnego spektaklu telewizyjnego „Golgota wrocławska”  jakub szymczuk /foto gość Jan Komasa (ur. 1981) jest reżyserem i scenarzystą filmowym, autorem jednej z nowel „Ody do radości”, „Sali  samobójców”, współautorem fabularnego dramatu wojennego non fiction „Powstanie Warszawskie” oraz głośnego spektaklu telewizyjnego „Golgota wrocławska”

Edward Kabiesz: Czy w tytule filmu „Miasto 44” nawiązuje Pan do Mickiewicza?

Jan Komasa: Miało być „Miasto”, ale producent Michał Kwieciński był zdania, że dobrze jest czymś złamać tytuł. A ta liczba jest rzeczywiście dosyć symboliczna, dlatego zapadła decyzja, by dodać 44.
 

Czym dla Pana jest powstanie warszawskie?

Powstanie było początkowo nie moim wspomnieniem. Do Warszawy przeprowadziłem się wraz z rodzicami, kiedy tato znalazł pracę w teatrze. Miałem wtedy 6 lat. Dopiero w liceum na Mokotowie dowiedziałem się o powstaniu. Ale jakoś nie bardzo to przeżywałem, podobnie jak moi rówieśnicy. W latach 90. nie było tradycji powrotu do historii. Jedyne, co tak naprawdę robiło na nas potworne wrażenie, to Auschwitz. Nawet na maturze pisałem o Auschwitz. Natomiast powstanie zaistniało dla mnie dopiero w 2001 roku. Pisaliśmy z kolegą scenariusz do etiudy filmowej i 1 sierpnia spotkaliśmy się na Agrykoli. Nagle zawyły syreny, a on wstał. To ja też wstałem. I tak co roku w tym dniu ja też zacząłem się zatrzymywać. Kiedy jednak śp. Lech Kaczyński ogłosił konkurs na scenariusz filmu o powstaniu warszawskim, a producent Michał Kwieciński powiedział mi: „Zajmij się tym”, byłem zaskoczony.
 

Oglądał Pan wcześniej filmy o powstaniu? Który z nich wywarł na Panu największe wrażenie?

Jako dzieciak wraz z bratem, który jest większym kinomanem niż ja, oglądaliśmy wszystko. Bez żadnego ładu i składu. Potem próbowałem uładzić sobie moją wiedzę filmową. Postanowiłem, że zobaczę całego Wajdę, Kawalerowicza, Hasa, polską szkołę filmową. Te filmy zrobiły na mnie różne wrażenie. Chyba największe „Pociąg” Kawalerowicza. Przerażała mnie ostatnia scena „Popiołu i diamentu”, kiedy Zbyszek Cybulski umiera w śmieciach. Może dlatego, że Cybulski przypominał mi mojego tatę. I ciągle mi się wydawało, że mój tata tam umiera. Filmów o powstaniu było niewiele. „Kanał” za pierwszym razem oglądałem bez jakiegoś piekielnego zachwytu. Dopiero kiedy zacząłem przygotowywać film o powstaniu, oglądałem i czytałem wszystko na ten temat. Chodziłem do Muzeum Powstania Warszawskiego. Właściwie chciałem zrobić polskiego „Szeregowca Ryana”, ale konkurs na scenariusz filmu o powstaniu przegraliśmy. Mijały lata. Zrozumiałem, że ten film chyba nie powstanie. Musiałem zająć się czymś innym, bo zwariowałbym. Kiedy „Sala samobójców” przekonała moich potencjalnych sponsorów, że umiem jednak coś zrobić, uruchomiły się środki na „Miasto 44”.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.