Rzeźba życia


Agata Puścikowska


GN 13/2015 |

publikacja 26.03.2015 00:15

Wpatrywanie się w cierpiących, współczucie i pomoc. Odtwarzanie śmierci. Nie prowadzi do smutku. 
To wielka nadzieja. 


W wykonywanych przez dr. Ryszarda Krawca rzeźbach ukrzyżowanego Chrystusa widać ogrom cierpienia okrutnie dręczonego człowieka. Do doktor o cierpieniu wie wiele, ponieważ nie raz towarzyszył rozdartym bólem pacjentom jakub szymczuk /foto gość W wykonywanych przez dr. Ryszarda Krawca rzeźbach ukrzyżowanego Chrystusa widać ogrom cierpienia okrutnie dręczonego człowieka. Do doktor o cierpieniu wie wiele, ponieważ nie raz towarzyszył rozdartym bólem pacjentom

Doktor Ryszard Krawiec scyzorykiem wycina dłoń. Precyzyjnie rozdziela palec po palcu. Palce, pod jego palcami, wykrzywiają się, niemal krzyczą w drewnianym bólu. Doktor Ryszard Krawiec tuż przy nadgarstku przystawia maleńki gwóźdź. Jednym wprawnym ruchem młotka wbija gwóźdź w rękę. Prawie ukrzyżowany. 


Grzeczność na krzyżu


Puszczykowo – zielona miejscowość niedaleko Poznania. Wielopokoleniowy dom. Dobra żona Jadwiga, dzieci, wnuczęta. Pan Ryszard, neurolog i radiolog, mimo że na emeryturze nadal leczy pacjentów. Choć czas pracy zawodowej, w porównaniu z latami ubiegłymi, mocno się zawęził – by zrobić miejsce na inne pasje. Na pisanie poezji, radość z wnuków, rzeźbiarstwo. – Rzeźbię od kilkudziesięciu lat.

W kawałku drewna, gdy tylko spojrzę na konar, widzę zapisane emocje, zamkniętą postać. Ja ją muszę tylko odsłonić, pozwolić jej wyjść ze splotu konarów, gałęzi. Ona tam jest, jest środku – to na przykład piękna kobieta, postać symbolizująca życie, młodość. A czasem jest tam On – Ukrzyżowany.
Zaczęło się jeszcze na studiach medycznych. Ryszard i jego narzeczona Jadwiga pojechali na kurs żeglarski. Żeglowała tylko ona, a Ryszard na brzegu zaczął grzebać w znalezionym kawałku drewna. Wyłoniła się z niego kobieca postać. Pierwsza rzeźba.

– Gdy byliśmy już małżeństwem, najpierw mieszkaliśmy w Poznaniu, potem w Międzyrzeczu. W nowym mieszkaniu nie mieliśmy krzyża. Sklepu z dewocjonaliami też nie było, by krzyż kupić. Postanowiłem, że sam wyrzeźbię pasyjkę. Do dziś jest w naszym domu – opowiada pan Ryszard. 


Mijały lata. U Krawców rodziły się dzieci, praca zawodowa przeplatała się z życiem towarzyskim. Wszystko działo się w zwyczajnej, dobrej atmosferze i harmonii. Pan Ryszard coraz częściej też brał do ręki dłuto, malutki scyzoryk i rzeźbił. Powstawały piękne panie zaklęte w drewniane ramy. Z czasem pan Ryszard coraz częściej też odkrywał w drewnie cierpiącego Jezusa.


Pierwsza duża praca – krzyż dla kościoła w Międzyrzeczu. Jezus na krzyżu, jak większość rzeźb Ukrzyżowanego, wisi niemal bez emocji. Spokojnie czeka na zmartwychwstanie. Trochę jakby się dystansował od gwoździ, ran, biczowania. Taka grzeczność na krzyżu.

Rozważania medyka 


A przecież cierpiący człowiek wygląda inaczej. Człowiek rozdarty bólem wcale nie stoi, czy siedzi, grzeczny i pogodzony. Nawet jeśli akceptuje rozumowo ból. Nawet jeśli nie buntuje się i nie odrzuca, ludzka fizjologia jest silniejsza. Człowiek cierpiący po prostu... cierpi. I wie to najlepiej lekarz neurolog, przez dziesiątki lat pomagający ludziom chorym, wręcz poskręcanym od cierpienia, wykrzywionym w grymasie nasilającego się bólu. 
Wie to szczególnie lekarz starszy, który pomagał trzydzieści, czterdzieści lat temu, gdy metody walki z bólem były mało skuteczne. Patrzył pan Ryszard na cierpiących pacjentów. I z każdą rzeźbą, którą miał wykonać, i z każdym nowym człowiekiem, któremu miał pomagać, przychodziła refleksja: to nie tak wyglądało. 
Bóg-człowiek na krzyżu. Człowiek cierpiał niewyobrażalnie. Lekarz neurolog, radiolog, znający anatomię, wie to najlepiej. To dlaczego udawać w rzeźbie, że nie bolało? To nieprawda, tworzona przez lata, by nie straszyć ludzi w kościele. By estetyczniej było. A śmierć na krzyżu estetyczna nie jest. Niektóre postaci wyrzeźbione przez lekarza niemal uciekają przed bólem. Całym skręconym ciałem. Mimo to wszystkie na nim zostają.

– Krzyż to najstraszniejszy rodzaj ludzkiej śmierci – mówi lekarz. – Ilość bodźców bólowych niewyobrażalna. Zmniejszenie bólu? Zadawaniem kolejnego bólu. Wtedy na chwilę „przestaje boleć” w jednym miejscu, by ze zdwojoną siłą uderzyć w miejsce kolejne. Tak cierpiał dla nas Zbawiciel... 
Doktor Krawiec dodaje, że czasem gorszymy się, że spragnionemu Jezusowi żołnierze rzymscy podali ocet. – W tamtych czasach i tamtym miejscu było to najszybsze i najprostsze ugaszenie pragnienia. Oni zrobili to z litości. Choć przecież do końca nie wiemy, o co prosił Jezus. Powiedział: „Pragnę”. Może pragnął wody. Ale może pragnął przejść już do Ojca… przestać cierpieć…


Golgota poddasza 


Na poddaszu domu jeden z pokoi zamieniony jest w swoistą krzyżową galerię. Krucyfiksy zupełnie małe i większe – które dość swobodnie można wziąć do ręki i rozmyślać. I duże rzeźby, krzyże nie dla wszystkich do udźwignięcia. Dziesiątki, setki. Nakładają się na siebie, dopełniają. Współdzielą cierpienie Cierpiącego. I współtworzą przedziwną metaforę Golgoty. 
– Jadę samochodem, staję w lesie. Czasem po prostu wiem, że kolejny krzyż, kolejna Postać zamknięta w konarze drzewa na mnie czeka. Biorę gałąź i widzę. Widzę Go. Potem wracam do domu i zabieram się za robotę. Tutaj się to wszystko dzieje – mówi pan Ryszard, otwierając malutkie drzwi. 
Tuż przy pokoju krzyży – maleńka pracownia. Zapach żywicy i drewna sosnowego. Postać Jezusa, którą teraz zajmuje się pan Ryszard, w połowie dopiero skończona. Trzeba doszlifować, nadać właściwy kształt. I nie przekłamać. Powoli, bez pośpiechu. To nie jest rzeźbienie na zamówienie. To jest... modlitwa.

– Tworzenie w drewnie to moja modlitwa. Kontemplacja, skupienie. Bez wielkich słów, bez utartych schematów i regułek. Zawsze od nowa. Niby to samo, a zawsze inaczej. Szerzej, głębiej. 
Dłuto, młotek, ślad scyzorykiem. Wykuwanie myśli i uczuć. A nie są to rozważania straszliwe, dramatyczne i przygnębiające. Przeciwnie. Golgota, droga cierpienia i ból przemijają. A śmierć, gdy następuje, jest przejściem do życia. – Te moje postaci Jezusa, takie poskręcane, wyciągnięte w niemym krzyku, z ciałem smaganym biczami, z dłońmi, które podciągają się w nadludzkim wysiłku ku górze, by można było łapać urywany oddech. Te moje postaci to kwintesencja człowieczeństwa. Potem następuje zmartwychwstanie. Więc następuje radość. Więc cierpienie to preludium radości. 


Prosta droga


Czasem jest tak, że lekarze widząc ludzkie cierpienie, tracą wiarę. „Gdzie był Bóg, gdy kolejny pacjent umierał?” – pytają z goryczą i zaczepnie. Pan Ryszard nie ma takich dylematów. Może dlatego, że los obchodził się z nim zawsze dość łagodnie. Może dlatego, że jego pacjenci aż tak potwornie nie cierpieli? Może dlatego też, że do bólu ludzkiego przyzwyczajony był od dziecka. Jego matka, pielęgniarka, nocami biegała, by pomóc pacjentom. Zastrzyk zrobić, opatrzyć, ulżyć. Być przy chorym. I taka jest rola człowieka, który towarzyszy cierpiącemu: po prostu być. Od matki też przyjął wiarę: prostą, wierną, trwającą, niemal dziecięcą. Tak zwyczajnie wpatrzoną w Krzyż. – Patrzę na te krzyże, na Jezusa wiszącego na drzewie zbawienia. Z jednej strony widzę mękę. I to prawdziwą mękę, nie „ugrzecznioną”. Bo ona była. Z drugiej strony widzę nadzieję. Bo jest.


Prosta droga dobrego lekarza. Do pacjentów, by ulżyć i wspomóc. By w każdym z nich widzieć Jezusa.

Prosta droga dobrego męża: do ukochanej żony, której towarzyszyło się tyle lat. I bez której pewnie nie byłoby całego tego rzeźbienia. Przecież nikt tak jak pani Jadwiga nie potrafił wspierać w tworzeniu. Nikt tak jak żona nie był dumny z wystaw w kraju i za granicą. 


Prosta droga oddanego dziadka: do serc i młodych umysłów ukochanych wnuków, by bawić się z nimi, przekazywać życiowe doświadczenie i... robić faworki.

Prosta droga poety amatora. Bo i poezje – krótkie zwierciadełka życia – to wielka wartość.
I prosta droga do przyrody, którą trzeba bardzo kochać, wpatrując się w każdy konar, w szum drzew, w zapach drzewa. Przyrody, z którą należy żyć za pan brat. Nie niszczyć, lecz mądrze korzystać z jej dóbr. I chronić. 


Z tych wszystkich życiowych dróg powstaje jedna arteria. Tworzy przestrzeń nieco nadrealną, mocno jednak osadzoną w rzeczywistości. Powstaje droga jak rzeźba życia.


Rymy lekarza-poety


„Carpe diem” – chwytanie chwili dobrej i...nieco gorszej. I wcale nie musi kojarzyć się z żalem za tym, co było, a bezpowrotnie, na wieki wieków, minęło. „Carpe diem”, gdy się zastanowić głębiej, to kolejna radość, która już nie wróci, ale i kolejne oczekiwanie na dobro, które przyjdzie. Tak jest i z poezją. Poezja to zapis chwili, jeden moment. Jedno spojrzenie czasem wystarczy, by pojawił się błysk i by ten błysk przelać na papier. A że czasem błysk jest bardziej jasny i zabawny, a czasem nieco ciemniejszy i nostalgiczny, wręcz dramatyczny… Życie. Więc obok niefrasobliwych fraszek, które pan Ryszard ogromnie lubi pisać, jest i miejsce na ton poważniejszy. Gdy życiowa rymowana beztroska rytmicznie przeplata się z rymem trudniejszym. Dojrzałego człowieka.



Chrystusie...

Nawet dziś, w szalonym życia pędzie

Nie muszę Ciebie szukać – bo jesteś wszędzie!

A kiedy w kształcie gałęzi Cię znajduję
I 
rany Twe w ich słojach i sękach 
Przeżywam,
wówczas naprawdę czuję, 
Iż zapisana w nich Twoja Męka

Jest bardzo ludzka. I nie mogę zaprzeczyć

Żeś mi jest wtedy bliższy, bo tak bardzo
 człowieczy



Wiersz pochodzi z tomiku Ryszarda Krawca 
„Życiowy poker”, Drukarnia Międzychód, 2013.

Dostępna jest część treści. Chcesz więcej? Zaloguj się i rozpocznij subskrypcję.
Kup wydanie papierowe lub najnowsze e-wydanie.