Dorosłość Tymoteusza

Szymon Babuchowski

publikacja 24.04.2015 06:00

Przez lata byli źródłem inspiracji dla młodych zespołów z kręgu tzw. rocka chrześcijańskiego. Teraz wracają z nową płytą.

Dorosłość Tymoteusza Jan Hlebowicz /Foto Gość Koncert zespołu 2Tm2,3

Tymoteusz wkracza w wiek dorosły. Osiemnaście lat bowiem już minęło od wydania pierwszej płyty supergrupy 2Tm2,3 – modelowego wręcz przedstawiciela zjawiska nazywanego umownie „rockiem chrześcijańskim”. Tej rocznicy zespół nie mógł uczcić inaczej, niż wydając kolejny studyjny album – szósty w dorobku grupy, a pierwszy od siedmiu lat.

Chwalcie Go głośno!

Jaki jest Tymoteusz (tak często nazywają grupę fani) w dorosłości? Na pewno nieco łagodniejszy niż w latach młodzieńczych, co chyba jest dość naturalne. Zamiast ciężkiego brzmienia przesterowanych gitar coraz częściej pojawiają się brzmienia akustyczne. A przecież kiedy zaczynali prawie dwie dekady temu, szokowali połączeniem słowa Bożego z ostrą rockową muzyką. W filmie dokumentalnym Andrzeja Horubały i Macieja Chmiela „2Tm2,3 – chrześcijański rock”, który powstał podczas nagrywania pierwszej płyty w studiu DR w Wiśle, muzycy tłumaczą się z obrania takiej stylistyki, przypominając o swoich rockowych korzeniach. – W psalmie jest napisane: chwalcie go na bębnach, cytrze, harfie. I chwalcie Go głośno! – śmieje się basista Marcin Pospieszalski. Zresztą czy mogło stać się inaczej, skoro frontmanami zespołu od początku byli: Robert „Litza” Friedrich (znany m.in. z występów w Turbo i Acid Drinkers), Tomasz „Budzy” Budzyński (Siekiera, Armia) i Darek „Maleo” Malejonek (Houk). Wszyscy oni, mniej więcej w podobnym czasie, zaczęli coraz mocniej odkrywać swoją katolicką tożsamość.

Historie tych nawróceń można przeczytać m.in. w książce „Radykalni” Marcina Jakimowicza. Świadectwa opowiadające o tym, jak rockowi twardziele nagle lądują we wspólnocie neokatechumenalnej, do dziś poruszają czytelników, choć książka ma tyle samo lat co pierwsza płyta 2Tm2,3. A skąd ta dziwna nazwa zespołu? To odesłanie do konkretnego fragmentu Biblii, w którym św. Paweł pisze do Tymoteusza: „Weź udział w trudach i przeciwnościach jako dobry żołnierz Chrystusa Jezusa!”. – Z Budzym często dostawaliśmy po uszach ze względu na to, co mówimy. I jak dzwoniliśmy potem do siebie, to mówiliśmy sobie: „Drugi Tymoteusz dwa trzy”. Takie zachęcenie. Więc jak przyszło do wyboru nazwy, to ja mówię: dlaczego nie to hasło, które funkcjonuje już w naszym życiu od dłuższego czasu? – opowiada Litza we wspomnianym filmie.

Kultowe płyty

Pierwszą płytę 2Tm2,3, zatytułowaną krótko: „Przyjdź”, można dziś śmiało nazwać „kultową”. Dosłownie – jako wyraz czci oddawanej Bogu – i w przenośni, bo to przecież klasyka gatunku, crème de la crème polskiego rocka tworzonego przez chrześcijan. Z wybuchowej mieszanki muzycznych osobowości powstało coś, co na lata stało się źródłem inspiracji dla młodych zespołów. Ciężkie brzmienie „Marana Tha”, „operowy” śpiew Angeliki Korszyńskiej-Górny w „Jezus jest Panem”, a do tego nuty góralskie, żydowskie i jamajskie w jednym. Nikt tak wcześniej nie głosił u nas słowa Bożego! Warto dodać, że wszystkie teksty były albo dosłownymi cytatami, albo parafrazami fragmentów Pisma Świętego. I tak pozostało – z małymi wyjątkami – do dzisiaj. Muzycy poszli za ciosem i w 1999 r. nagrali kolejną płytę. Nazywała się po prostu „2Tm2,3”, ale z przyczyn nie do końca jasnych funkcjonowała w świecie fanów i recenzentów jako „Amen”.

Podobnie jak jej poprzedniczka zaskakiwała stylistyczną różnorodnością, choć dominowały na niej ostre, metalowe brzmienia. Bardziej jednorodny był za to wydany rok później album „Pascha 2000”, przynoszący dawkę nowoczesnego rocka, przełamywanego chwilami tanecznymi rytmami („Shalom”, „Gdzie ona jest?”). W pierwszych latach istnienia grupa cieszyła się ogromną popularnością, a koncerty przyciągały tłumy ludzi. Po części był to „efekt nowości”, jednak trzeba przyznać, że Tymoteusz nagrywał po prostu płyty wybitne. Mimo że prawie nieobecne w mainstreamowych mediach, cieszyły się uznaniem krytyków, niekoniecznie związanych z Kościołem. Warto dodać, że trzy pierwsze albumy zespołu były nominowane do Fryderyka w kategorii „album roku – hard & heavy”. Zaś druga płyta została w tej kategorii nagrodzona.

Czas Apokalipsy

Po wydaniu „Paschy 2000” zespół nieco zwolnił tempo, skupiając się głównie na działalności koncertowej. Po części było to związane z dużą liczbą innych projektów, w których uczestniczyli muzycy. Litza założył Arkę Noego, Darek Malejonek rozwijał działalność Maleo Reggae Rockers, Tomasz Budzyński ciągle śpiewał w Armii. Koncerty 2Tm2,3 ciągle jednak cieszyły się powodzeniem, czego dowodem było przygotowanie specjalnego akustycznego programu na Wielki Post. Tymoteusz funkcjonuje odtąd w dwóch podstawowych wariantach: „czadowym”, czyli stricte rockowym, i „akustycznym”, który najczęściej rusza w trasę właśnie w Wielkim Poście. Działalność tego drugiego dokumentuje m.in. płyta koncertowa „Propaganda Dei”, zawierająca nieco łagodniejsze wersje utworów znanych z wcześniejszych albumów oraz kilka coverów. Muzycy nie byliby jednak sobą, gdyby nie zaskoczyli w końcu fanów czymś zupełnie świeżym. Po sześcioletniej przerwie zespół nagrał wreszcie kolejny studyjny album, który okazał się najcięższym materiałem w całym jego dorobku. „888” (liczba oznaczająca Jezusa w systemie gematrii) to prawdziwie „męska” płyta – minimum ozdobników, maksimum treści. Tymoteusz brzmi tu chwilami jak Armia, innym razem bardziej metalowo.

Ale na pewno bardziej apokaliptycznie niż kiedykolwiek. „Biada, biada, Babilon upada” – krzyczą muzycy od pierwszego utworu. – Śpiewamy Apokalipsę, bo czuję, że przyszły jej czasy. Wystarczy, że pooglądam telewizję i widzę, co się dzieje. Nie trzeba być zbyt bystrym. Współczesna kultura nie jest obojętna na chrześcijaństwo. Ona dziś jest jawnie antychrześcijańska – tłumaczył ten muzyczny zwrot Tomasz Budzyński na łamach „Gościa”. Donośnie brzmiało to rockowe wezwanie do nawrócenia.

Odważna lekkość

Więcej akustycznego grania znalazło się za to na kolejnej płycie, zatytułowanej „Dementi” (2008) – ostatniej nagranej z Piotrem „Stopą” Żyżelewiczem na perkusji. Muzyk, będący jednym z filarów Tymoteusza, zmarł w 2011 r. w wyniku udaru mózgu. Na „Dementi” słychać nuty folkowe, sporo jest smyczków i instrumentów dętych. Najnowsza płyta, zatytułowana „Źródło”, po części kontynuuje ten kierunek. Jest jednak bardziej różnorodna i ma w sobie więcej lekkości. Muzycy bawią się dźwiękami, swobodnie przemieszczają się między gatunkami. Obok lirycznych partii wokalnych Angeliki Korszyńskiej-Górny, której ten album jest najpełniejszą jak dotąd odsłoną, pojawia się przebojowe reggae w piosence „Szukałam miłości”, opartej na Pieśni nad Pieśniami, czy nuty hardrockowe w „Psalmie 22”. Muzyczna lekkość nie oznacza jednak, że artyści zrezygnowali z powagi biblijnego przesłania. W przywodzącej na myśl solowe płyty Tomasza Budzyńskiego „Lamentacji” słyszymy: „W moim życiu zbłąkanym jest piołun i żółć”, zaś pulsującym, niemal funkowym rytmom towarzyszy przestroga: „Nikt nie może służyć dwom panom”. Większa niż na „Dementi” dynamika utworów wynika zapewne z tego, że spora część partii została nagrana równocześnie, „na setkę”. – Płyta jest eksperymentalna, odważna i ekstrawagancka w formie – zapowiada Litza. Trudno się z nim nie zgodzić.

TAGI: