Don Juan, czyli kto?

Hanna Karolak

publikacja 09.04.2015 06:10

Mix Moliera z Bergmanem stanowi zaskakujące, ale klarowne przedstawienie.

Uwodziciel wszechczasów zniewala i grzeszy, by sprowokować Boga Andrzej Karolak /Foto Gość Uwodziciel wszechczasów zniewala i grzeszy, by sprowokować Boga

Ponieważ teatr należy niewątpliwie do rozrywek umysłowych, niektórzy twórcy proponują widzom intelektualne łamigłówki. Do takich należy spektakl „Don Juan” na scenie „Przodownik” należącej do Teatru Dramatycznego, w którym skojarzone zostały dwie materie: sztuka Moliera pod owym tytułem i scenariusze filmowe Ingmara Bergmana.

Nie trzeba się długo zastanawiać, by odkryć powinowactwa: zarówno bohater „Don Juana”, jak i bohaterowie filmów szwedzkiego reżysera uwikłani byli w wieczny głód doznań. Nie zawsze były to doznania szlachetnego rodzaju. Niewolnicy uciech cielesnych, ale też i wiecznego głodu jawią się nam jako ofiary niespełnienia.

Byłaby to zresztą w przypadku Don Juana ocena zbyt łagodna. Narcyz, który sprawdza siłę swego uroku, ale też cynik odrzucający wszelkie świętości. Prowokujący Boga z nadzieją, że zostanie przez niego pokonany, a może tylko przekonany. Anarchista i skandalista. A przecież wie, że wcześniej czy później przyjdzie mu stanąć twarzą w twarz ze Śmiercią.

A bohaterowie Bergmana? Na ile prowokatorzy, na ile złaknieni sacrum, które ignorują w swoim życiu? Pewne, że – jak bohater Moliera – niezdolni do wierności, wiecznie nienasyceni, opętani przez zmysły. Szukają metafizycznego ładu bez nadziei i wiary w jego istnienie. Więc czy jednocześnie nieszczęśni? Libertyni i bluźniercy, jak więc mamy im współczuć? A może jedynie neurotyczni, okaleczeni, niezdolni sami sobie pomóc?

Metoda collage’u stosowana w Teatrze Malabar Hotel, z którym Teatr Dramatyczny od lat współpracuje, pozwala wprowadzić nowe środki inscenizacyjne. Sam Bergman zafascynowany był Don Juanem i realizował tę sztukę wielokrotnie, ale czy znalazł do niej klucz?

Reżyser spektaklu Ewa Piotrowska wprowadza na scenę marionetki, ale nie są to tradycyjne lalki w dosłownym znaczeniu. Taką wielką Marionetą jest kreacja Ireny Jun w roli Śmierci, przerażająca i moralizatorska zarazem. Podwójna rola Marcina Bartnikowskiego Sganarela i Bergmana też stanowi rodzaj stylistycznej figury. Czy owe marionetki mogą stanowić sugestię, że oglądani przez nas bohaterowie są jak pociągane za sznurki swoich zmysłów bezwolne kukły?

Przedstawienie jest interesujące, dynamiczne i dobrze odbierane przez publiczność. A więc to, co stanowi intelektualną zagadkę, prowadzi widza w stronę istotnego przesłania. A o to przecież w teatrze chodzi.